Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Wyspa sztuki w wielkim mieście

Rozmowa z Hanną Sobocińską-Sobaszkiewicz o artystycznym domu, ojcu Jerzym - wybitnym rzeźbiarzu, i własnych życiowych wyborach.

. - grafika artykułu
Hanna Sobocińska-Sobaszkiewicz w swojej pracowni. Fot. archiwum prywatne

Promienista 134a. Galeria Sobart. Co to za miejsce?

Jesteśmy w miejscu, w którym od lat 70. ubiegłego wieku mieszkaliśmy całą rodziną. Ten dom był domem artysty w dość tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Tutaj mieszkał mój ojciec, artysta rzeźbiarz, Jerzy Sobociński, ale miał tu także swoją pracownię. Była ona dla mnie miejscem magicznym, niezwykłym, choć jednocześnie codziennym. Tata w niej tworzył. Tutaj przyjmował inwestorów i gości. Pracownia tętniła życiem. Gdy w 2008 roku taty zabrakło, zrobiło się tu bardzo pusto i cicho. Nadal jednak było to bardzo ważne miejsce, a ponieważ jestem malarką, a jednocześnie architektem wnętrz, postanowiłam wypełnić tę pustkę moją twórczością. Przeniosłam tutaj część mojej pracowni architekta. Tutaj także maluję i eksponuję swoje obrazy.

Jak zaczęła się Pani droga artystyczna?

Oczywiście już w domu rodzinnym. Poprzez codzienny kontakt ze sztuką, którą wraz z bratem [Robertem Sobocińskim, rzeźbiarzem - przyp. red.] chłonęliśmy. Trzeba podkreślić, że tacie zależało, żebyśmy odebrali pełne wykształcenie. Nie popychał nas w stronę sztuki, ale na pewnym etapie naszego życia stało się oczywiste, że to właśnie sztuka wyznaczy dalszą drogę nauki i poznawania. Nie uczyłam się w liceum plastycznym, a skończyłam ogólniak - poznańską "czwórkę". Dalszy wybór był w pełni świadomy. Miałam wielkie szczęście. I to pod wieloma względami. Uczyli mnie uznani artyści, m.in. profesorowie: Teisseyre, Szmidt, Kurzawski. Byli autorytetami, a relacja z nimi szczególna. Nigdy nie zapomnę rozmowy z prof. Teisseyre'em. Studiowałam malarstwo w jego pracowni, malowałam obraz, który mam do dziś. Przedstawia kobietę w zielonym stroju. Profesor podszedł do mnie i zapytał: "Po co pani to malarstwo?". A ja, bardzo młoda dziewczyna, zdobyłam się na śmiałą, jak na owe czasy, odpowiedź: "A panu, panie profesorze, po co?". Nie odpowiedział, ale sądzę, że zrozumiał, że malarstwo jest dla mnie czymś najważniejszym... Ukończyłam architekturę wnętrz, ale także uzyskałam dyplom z malarstwa. Do dziś uprawiam obie te dziedziny. Architektura wnętrz pozwala się spełniać artystycznie i jest moim głównym źródłem utrzymania. W mieście do dziś jest mnóstwo moich realizacji, część jeszcze z lat 90. Z kolei malarstwo jest formą wyrażania zachwytu, ale i zadumy nad światem, szczególnie przyrodą i krajobrazem różnych jego części.

No właśnie. Rozmawiamy w otoczeniu Pani prac. Patrzę na Pani piękne gwasze, obrazy akrylowe i zastanawiam się nad inspiracją...

Dużo podróżuję. Zdarzało mi się mieszkać parę tygodni czy miesięcy poza domem. Podróże to plenery, których pokłosiem są obrazy. Wszędzie jeżdżę z narzędziami malarskimi. Często na miejscu kupuję farby. Na przykład w Australii kupiłam niebieską farbę - szczególny odcień ciemnego błękitu właściwy tamtejszemu niebu. W ogóle zachwycają mnie barwy różnych zakątków globu. Niezapomnianym przeżyciem była Sahara, ale też Atlantyk i niesamowity kolor jego wód. Woda jest intrygującą formą życia. Niedawno byłam w Zakopanem i przygotowałam cykl gwaszy. Staram się uchwycić surowe piękno gór, ale także potoków, strumieni, wodospadów.

Efekty można podziwiać tutaj, w Pani galerii - wróćmy do niej na moment. W maju planuje Pani coś w rodzaju oficjalnego jej otwarcia. Kogo chciałaby Pani do niej zaprosić?

Galerię odwiedzają przede wszystkim moi goście, współpracownicy, inwestorzy. Oczywiście często z zaciekawieniem zaglądają tu mieszkańcy najbliższych okolic. To ważne, bo najbliższe otoczenie galerii niewiele ma wspólnego z klimatem sztuki [bloki tzw. Raszyna i os. Kopernika - przyp. red.]. Mam więc tutaj małą wyspę sztuki w wielkim mieście.

Co mogą zobaczyć odwiedzający?

Przede wszystkim moje prace, ale też niektóre rzeźby ojca. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć inne prace taty, to jest to także możliwe, choć już nie na zasadzie powszechnej dostępności. Nie ukrywam, że dla mnie najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz. Ale kontekst - czyli fakt, że nie jestem człowiekiem znikąd, ale z rodziny, której tradycje artystyczne sięgają lat 60. - również może być interesujący. Chciałabym dwa razy do roku robić typowe prezentacje moich prac: wiosną - zawsze w maju, i jesienią - w listopadzie, kiedy pokazywać będę plon letnich plenerów. Jestem także otwarta na udostępnienie galerii innym artystom. Myślę przede wszystkim o ludziach młodych, studiujących lub kończących studia, którzy poprzez kameralne wystawy pokażą swoje dokonania. Myślę, że mogę ich czegoś nauczyć, pomóc im, ale i dla mnie to spotkanie będzie cennym doświadczeniem. Nie jest moją ambicją organizowanie wystaw artystów już uznanych. To nie jest takie miejsce.

Nad czym, poza "rozkręcaniem" galerii, pracuje Pani w tej chwili?

Cały czas maluję i projektuję. Pracuję m.in. nad kolorystyką i malarstwem dla wnętrza kościoła pw. NMP z La Salette w Poznaniu - to projekt szczególnie mi bliski. Mam w sobie wiele pokory i tworząc, raczej zmagam się z bardzo trudną materią, starając się pozostać sobą. Nie lubię się chwalić i snuć wielkich wizji. Czasem marzą mi się sukcesy i duże przestrzenie, ale cieszę się, gdy mogę "robić swoje". Jednak ten projekt daje mi wyjątkową satysfakcję, bo łączę w nim doświadczenie architekta z malarstwem. Ta synteza to nowa jakość w mojej pracy, bardzo mnie to ekscytuje.

Rozmawiała Katarzyna Kamińska

  • Galeria Sobart
  • ul. Promienista 134a
  • otwarta we wtorki, środy i czwartki w g. 12-17 (można także umówić się indywidualnie - tel. 601 752 484)