Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Wolność do muzykowania

- W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że muzyka, która była pisana w baroku, jest odzwierciedleniem słów - ich rytmu. Zresztą Leopold Mozart zauważa, że żaden z kompozytorów, który nie zna zasad poezji, nie może nawet poprawnie pisać muzyki - mówi Aureliusz Goliński*, dyrektor zespołu Arte dei Suonatori.

. - grafika artykułu
fot. Modelina

Arte to zespół, który ma świetną, ugruntowaną opinię. Ostatnio jednak mniej o Was słychać. Dlaczego?

Powodów jest kilka. Jeden to wyzwania organizacyjne. Jesteśmy zespołem niezależnym od jakichkolwiek instytucji życia muzycznego. Natrafiamy przez to na przeszkody administracyjne. Koordynowanie pracy takiego ciała trochę nas obciąża - finansowo i kadrowo. Zastanawiamy się nad zmianą organizacji, odnalezieniem zaplecza instytucjonalnego. Intensywnie szukamy nowej formuły. W tej chwili bardzo mi zależy na tym, by przetrwała idea zespołu. Została stworzona przez kilka osób - a właściwie pomiędzy nimi: rodziła się dzięki rozmowom, wymianie poglądów. To jest dla mnie wartość. W związku z tym byłbym w stanie oddać Arte komuś, kto potrafiłby wykorzystać to, co do tej pory zrobiliśmy.

Śmiałe wyznanie.

Prawda? To wynika z pewnego odkrycia. Jednocześnie z kłopotami, które mamy, natury organizacyjnej, muzyczna część naszej pracy jest dla mnie dzisiaj znacznie bardziej oczywista. Ale nie w takim sensie, że wiem, jaka jest jedynie słuszna interpretacja muzyki.

Jak się wie, to pewnie źle?

Tak, oczywiście, bo przestaje się szukać. Ale znaleźliśmy się na ścieżce, która wydaje się mieć znacznie wyraźniejsze ramy, i w związku z tym wiemy, co należy rozwijać.

A jakie to ramy?

To trochę związane z tym, czym się zajmujesz. Z językiem. Język, słowo - to powody, dla których ciągle interesujemy się muzyką barokową, a nawet jeśli gramy współczesną, to musi ona spełniać jeden warunek: mieć gramatykę. Musi mieć strukturę taką jak język i wyrażać nie tylko emocje, ale pewne treści, najczęściej abstrakcyjne. Wydaje mi się, że to jest jądro muzyki barokowej w ogóle - odzwierciedlenie słowa, niekoniecznie na poziomie semantycznym. Wydaje mi się, że każda z epok chciała nawiązywać do tego, co się działo w starożytnej Grecji. Tak było w renesansie, a w jeszcze większym stopniu tak było w baroku. Nigdy jednak wcześniej, przed XVII wiekiem muzyka europejska nie była tak mocno związana ze słowem: raz z jego znaczeniem, dwa z rytmiką.

Czy to nie jest fantazmat, że antyk stworzył wszystko?

Oczywiście, ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że barokowy pomysł na to, jak wyglądała starożytność, był gruntem do tego, by stworzyć nowoczesny styl. Ostatnio czytam poezję pisaną heksametrem. Zastanawiam się nad tym, dlaczego stopy metryczne były kiedyś tak istotne. I dlaczego my muzycy dzisiaj, w jakiś niezrozumiały sposób, myślimy wyrazami, a nie rytmem stóp metrycznych? To jest bardzo dziwne. W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że muzyka, która była pisana w baroku, jest odzwierciedleniem słów - ich rytmu. Zresztą Leopold Mozart zauważa, że żaden z kompozytorów, który nie zna zasad poezji, nie może nawet poprawnie pisać muzyki. To jest dowód. Jak zaczniesz patrzeć na figury melodyczne i rytmiczne w XVII-wiecznych partyturach, to widzisz, że możesz w ten sposób analizować muzykę tamtych czasów i dzięki temu odbierać ją na zupełnie innych falach.

Czy te idee będą ważne podczas tegorocznej edycji Muzyki dawnej - persona grata?

Już w zeszłym roku wybraliśmy dla koncertów tytuły, które zwracały na to uwagę - na przykład przedstawialiśmy Vivaldiego jako oratora. Retoryki jest w Vivaldim całe mnóstwo. Jeżeli rozpatrujemy go pod kątem melodii czy harmonii, to wiemy, jaki jest "słaby" w porównaniu do Bacha, ale kiedy zaczynamy patrzeć na weneckiego kompozytora od strony sztuki słowa, możemy zrozumieć, dlaczego Bach przepisywał jego dzieła.

Nie zawsze jest tak, że dobry mówca jest dobrym poetą.

Zdecydowanie. Zazwyczaj tak nie jest.

Jak dzisiaj gra się barok? Jaki jest "rynek" na tę muzykę?

Na tę muzykę jest bardzo małe zapotrzebowanie, a próby pozyskania szerszej publiczności mogą wpływać na obniżenie jakości wykonań. Oczywiście można to robić - pokazywać, że da się zagrać jeszcze szybciej albo że można jeszcze odważniej zrywać z pewnymi wartościami, na przykład dobrym brzmieniem, by kogoś zaskoczyć. Inność nie jest jednak wartością. Jest taki moment, kiedy się jej szuka - często na początku drogi artystycznej. Odmienność może być punktem wyjścia, ale wkrótce staje się jasne, że nie może ona być celem. Pod względem muzycznym jestem szczęśliwym człowiekiem. Dużo się nauczyłem o muzyce, kocham ją jeszcze bardziej niż przed laty. Mam takie marzenie, że uda mi się stworzyć z Arte zespół, w którym będziemy umieli interpretować bez słów. Oczywiście posługując się pewnymi zasadami. One stworzyłyby ramę dla naszych interpretacji. Arte to zawsze był mały zespół. W porywach miał 20 osób (zazwyczaj 10, 12). W takim zespole wolność do muzykowania jest konieczna, żeby nie tylko odczuwać, ale i wzmacniać zainteresowanie tym, co jest naszą pracą.

Jak dotychczas realizowaliście tę wolność? I jak zmienił się zespół przez 25 lat działalności?

Pierwsi członkowie tworzą dziś własne projekty artystyczne, eksplorując te przestrzenie muzyki, które stały się dla nich najważniejsze. Pomimo odczuwalnego ich braku w naszym zespole bardzo się cieszę, że tak intensywnie się rozwijają. Arte odmłodniało i pracuje się nam zupełnie inaczej. Dzisiaj już nie siedzimy na próbach po 12 godzin, jesteśmy bardziej "profesjonalni", ale przez to muszę uczyć się nowego sposobu kierowania naszą pracą.

Wróćmy jeszcze na koniec do zaplanowanych na ten rok koncertów. Wiemy, że ważne będzie słowo. A punktem wyjścia okażą się pory roku?

To jest duży projekt nagraniowy, który rozpoczął się w zeszłym roku. Chcemy przetworzyć go również na cykl koncertów. Spiritus movens projektu jest duńska flecistka Bollette Roed. Wraz z nią przygotowujemy cztery płyty, które w 2019 roku będą wydane przez fińską wytwórnię Ondine. Każda z płyt odpowiada jednej porze roku i każdą wypełniają koncerty Vivaldiego. Niestety autor Czterech pór roku nie napisał wielu koncertów na flet prosty. Dlatego aranżujemy koncerty skrzypcowe, fagotowe i obojowe. Nie uważam, że jest to coś złego, jeśli robi się to dobrze. A czy to dobrze zrobimy, to zobaczymy. Staramy się.

Przełożenie pór roku na barokową interpretację - brzmi twórczo. Jak wyzwanie dla wyobraźni.

Chcemy pokazać maksimum kolorów i znaczeń, które można odczytać w danej porze roku. Pomoże nam w tym malarstwo. W Danii, skąd pochodzi Bollette, jest wyjątkowe miejsce, które od lat przyciąga malarzy, Skagen. Powstałe tam płótna, inspirowane szczególnymi kolorami i pięknym światłem północy, pozostały w tamtejszym Muzeum Malarstwa i w innych duńskich galeriach. Każdy z koncertów, które nagramy, będzie przedstawiał konkretny obraz ze Skagen. Takie podejście do interpretacji wybranych przez nas koncertów jak do tej pory przynosi bardzo dobre rezultaty. Przed nami jeszcze perspektywa nagrania 18 koncertów. Mamy nad czym pracować, również wymyślając malarskie znaczenia koncertów. To nie jest proste. Dobrze, że Bollette ma wyobraźnię, która w bardzo naturalny sposób podpowiada jej związek między muzyką a obrazami.

Koncerty, które planujecie w tym roku w Poznaniu, będą już repertuarem muzyczno-malarskim ze Skagen?

Tak, choć nie wszystkie. W czerwcu przedstawiliśmy historie wiosenne, które rozpoczynają się zimą. Występ wrześniowy będzie trochę inny - zaprezentujemy koncerty wiolonczelowe i ukażemy styl neapolitański, bel canto, które miało ogromny wpływ na rozwój muzyki instrumentalnej. W grudniu znów wrócimy do inspiracji porami roku. Zagramy repertuar zimowy, poświęcony Bożemu Narodzeniu w Wenecji. A w kolejnym roku czekają nas nowe wyzwania. Chciałbym, żeby wydaniu każdej płyty towarzyszyły koncerty i ekspozycje odpowiadających im obrazów.

rozmawiała Agata Szulc-Woźniak

*Aureliusz Goliński - absolwent Akademii Muzycznej w Poznaniu, założyciel (wraz z żoną Ewą), dyrektor artystyczny i koncertmistrz zespołu Arte dei Suonatori

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018