Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Wizjoner baletu

Ze Stefanem Drajewskim, autorem pierwszej biografii Conrada Drzewieckiego rozmawia Anna Plenzler.

. - grafika artykułu
Stefan Drajewski podczas promocji książki w Bibliotece Raczyńskich, fot. T. Proć, ze zbiorów Biblioteki Raczynskich

Za życia był legendą, teraz jest mitem - sam tak piszesz w książce o Conradzie Drzewieckim, wydanej właśnie przez Rebis. Jak zmierzyć się z mitem?

Rzeczywiście. Legendą był już za życia. Teraz zmitologizował się całkowicie. Głównie dlatego, że jego balety od lat nie są wznawiane. Zespoły baletowe mają problem z nimi, bo były tworzone dla określonych tancerzy. Drzewiecki bardzo starannie dobierał obsadę. Wybrani przez niego tancerze bardzo rzadko mieli dublerów - a jeśli już, to na wszelki wypadek, a nie po to, by tańczyć na zmianę. Jego spektakle były zrośnięte z wykonawcami i dlatego tak trudno je dziś wystawiać. Trudna jest też ich choreografia, co wynika z bardzo indywidualnego myślenia choreograficznego Conrada, ale też z bardzo skomplikowanej techniki. Drzewiecki mieszał techniki i style, wykręcał je po swojemu. Współczesnemu tancerzowi trudno się w tym specyficznym języku teatru Conrada Drzewieckiego odnaleźć. I dopóki nie znajdzie się ktoś, kto odważy się zrealizować je, lekko modyfikując, to będziemy mieli do czynienia z mitem.

Kiedy zrodził się pomysł książki - jeszcze za życia Drzewieckiego czy już po jego śmierci?

Bodajże dwa lata po śmierci choreografa, kiedy zmarła jedna z jego solistek, Lubomira Wojtkowiak. To ona pomogła mi rozszyfrować jedną fotografię do książki o Oldze Sawickiej, która ukazała się w 2009 roku. Umówiliśmy się, że wypijemy kawę, pogadamy. W latach siedemdziesiątych to była bardzo znana i lubiana tancerka, miała mnóstwo fanów. Niestety, do tej rozmowy nigdy nie doszło. Mira zmarła, a mi zapaliło się światełko w głowie, że za chwilę zaczną odchodzić inni tancerze i nie będę miał z kim rozmawiać o Conradzie i jego teatrze. Tak nie zdążyłem porozmawiać z tancerzem Henrykiem Minkiewiczem, z niektórymi kompozytorami - Henryk Mikołaj Górecki zmarł w trakcie wymiany korespondencji między nami, w ostatniej chwili udało mi się porozmawiać z Wojciechem Kilarem... Zrozumiałem, że nie wolno już czekać, lecz trzeba pisać, póki jeszcze żyją ludzie, którzy z Conradem pracowali. Dobrym duchem tej książki stała się Mariola Hendrykowska, która pomogła mi na przykład odczytać znajdujące się w archiwach nieopisane zdjęcia. Tylko ona potrafiła po stopach i rękach rozpoznawać swoje koleżanki i kolegów.

Kim był dla Ciebie Conrad Drzewiecki?

Poznałem go, gdy był już emerytem. W latach osiemdziesiątych widziałem jeszcze na żywo kilka jego choreografii. Ale bardziej znałem go jako starszego pana, który wpuścił mnie do swojego domu i który - tak myślę - lubił ze mną rozmawiać. Może dlatego, że miał we mnie dobrego słuchacza? Bo to głównie on mówił, a ja słuchałem. Znałem jego dorobek, bo dość wcześnie obejrzałem wszystkie nagrania jego baletów. A do tego bardzo odpowiadał mi typ jego wyobraźni teatralnej, bardzo też lubiłem i ceniłem muzykę, która go inspirowała.

Drzewiecki często mówił, że to muzyka w jego baletach jest najważniejsza...

Właśnie. Nie robił baletów do "nieważnej" muzyki. Ale nie robił też na przykład do Bacha, bo - jak mawiał - to tak genialny twórca, że jego muzyka jest nieprzekładalna na inny rodzaj sztuki. Ja lubię muzykę współczesną. Drzewiecki był mistrzem w jej wyszukiwaniu. W sobie tylko wiadomy sposób znajdował utwory, które go inspirowały. Tak przecież zrobił genialny spektakl - Modus vivendi Norberta Kuźnika. Bliskie gusta muzyczne, podobna wyobraźnia teatralna - to jest to, co mnie w Drzewieckim urzekło. Lubię ten rodzaj teatru, który on tworzył.

Podtytuł Twojej książki brzmi: Reformator polskiego baletu. Co to znaczy?

Choć w książce nie sformułowałem expressis verbis, o jakie reformy chodzi, to są one bardzo czytelne. Po pięciu latach spędzonych we Francji Drzewiecki powrócił w 1963 roku do Polski. I w naszym balecie zastał tak zwaną szkołę radziecką. Balet klasyczny, tradycyjny, opowiadający jakieś historie. On tymczasem naoglądał się w Europie i Stanach Zjednoczonych, jak wygląda współczesny balet. Był po prywatnych studiach tańca modern, jazzowego, estradowego. I do Polski wrócił z wizją, której realizacja zajęła mu kilkanaście lat. W Operze Poznańskiej wprowadził zajęcia z gimnastyki i akrobatyki oraz lekcje tańca modern. Dla tych, którzy chcieli. Nikogo do nowych technik nie zmuszał. By zrealizować swoje pomysły, przez dziesięć lat uczył tych, którzy chcieli się uczyć. Po latach zatrudnił ich w nowym zespole - w powstałym w 1973 roku Polskim Teatrze Tańca. I... zderzył się ze zdziwieniem i negatyw­nymi opiniami tych, którzy w jego zajęciach nie uczestniczyli, że ich nie ma w PTT. Ale oni nie mieli umiejętności potrzebnych w tańcu współczesnym. Drzewiecki zreformował także szkolnictwo baletowe w Polsce. Kiedy był dyrektorem poznańskiej szkoły baletowej do spraw artystycznych, jako pierwszy w Polsce do programu kształcenia wprowadził taniec współczesny. Najzdolniejszych absolwentów szkoły zatrudniał potem w swoim zespole. W Bibliotece Raczyńskich zachowały się zeszyty jego autorstwa z rozpisanymi lekcjami tańca współczesnego na cały rok szkolny, z rysunkami figur, ich opisami i nazwami, a nawet zapisaną wymową tych nazw. Pamiętać trzeba, że balet klasyczny opisywano w języku francuskim, a współczesny - w angielskim, który wtedy wcale nie był tak popularnym językiem.

Czytając Twoją książkę, byłam pod wrażeniem nagromadzenia cytowanych w niej materiałów źródłowych - recenzji, opinii, wspomnień... Te cytaty to ucieczka przed własną oceną postaci Conrada Drzewieckiego czy próba spojrzenia na mistrza różnymi oczyma?

Nigdy nie widziałem Conrada Drzewieckiego na scenie, tańczącego. Najważniejsze jego balety z czasów świetności Polskiego Teatru Tańca znam jedynie z nagrań. Byłoby więc nadużyciem, gdybym na temat tej postaci i tej twórczości się wymądrzał. Jako autor pojawiam się w książce trochę na zasadzie ukrytej reżyserii. Oddałem głos tancerzom i tym, którzy z Drzewieckim pracowali, znali go. By pokazać mistrza w szerokim wymiarze, nie tylko jako choreografa. Przebicie się zaś choćby przez archiwalne recenzje pokazało, z jaką materią mierzyli się recenzenci. Conrad tworzył coś, czego w Polsce nie znano. Nie było przecież internetu, a możliwości obejrzenia spektakli baletowych za granicą były prawie nierealne. Polscy recenzenci musieli więc na własny użytek tworzyć warsztat ten fenomen opisujący.

Praca nad książką to było mrówcze przedzieranie się przez archiwa, polskie i zagraniczne. Zdaję sobie sprawę, że do wielu recenzji, zwłaszcza z zagranicznego okresu Drzewieckiego, gdy tańczył on nie tylko w Europie, ale i w Azji czy USA, nie udało mi się dotrzeć. Może to temat dla kolejnych badaczy? Moja książka jest przecież pierwszą biografią artysty. I oprócz satys­fakcji dała mi... wiarę w ludzi. Na nazwisko Drzewiecki w Poznaniu otwierały się przede mną wszystkie drzwi.

Rozmawiała Anna Plenzler

  • Spotkanie ze Stefanam Drajewskim w ramach Dancing Poznań 2014
  • 20.08, g. 21
  • Studia PTT (ul. Kozia 4)
  • wstęp wolny