Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

WIENIAWSKI: Konkursy są potrzebne

Rozmowa z Andrzejem Wituskim, dyrektorem XIV Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego

Andrzej Wituski - grafika artykułu
Andrzej Wituski

Po co organizować konkursy instrumentalne, skoro ocena poziomu artystycznego ich uczestników wymyka się obiektywnej mierze?

Nie da się prosto odpowiedzieć na tak postawione pytanie, bo to niezwykle złożony problem. Widać to chociażby po samym Konkursie im. H. Wieniawskiego: ten z roku 1935 znacznie różnił się od tego z 1952 r., który z kolei dzielą lata świetlne od dzisiejszego. Ale jest też coś, co je łączy - to nieodparta potrzeba rywalizacji oko w oko, skrzypce w skrzypce. Co pięć lat przyjeżdżają do Poznania młodzi ludzie, którzy uważają, że konkurs jest dla nich najlepszą szansą na swoiste odbicie się w drodze do wirtuozowskiej kariery.

Ale są przecież i tacy, którzy nie zdobyli laurów w konkursach, a potem zrobili światowe kariery...

Tak. Pytałem o to jednych i drugich. Odpowiedzi były takie same: startowaliśmy w konkursach, bo chcieliśmy, tak jak sprinter, przekonać się czy jesteśmy lepsi od innych - choć o przysłowiowy milimetr. Wiedzieliśmy, że ta rywalizacja nie do końca jest mierzalna, że nas stresuje, ale mimo wszystko jej pragnęliśmy. A ci przegrani, którzy potem odnieśli sukces, dodawali: porażka sprawiała, że dzięki niej mieliśmy coś do udowodnienia sobie i światu. Z drugiej jednak strony nigdy nie dowiemy się, czy porażka na konkursie nie pozwoliła rozwinąć się jakiemuś wielkiemu talentowi. Kiedyś Shlomo Mintz jednemu z uczestników konkursu powiedział: w twojej dzisiejszej grze nie było tego, co było wczoraj. To przykład na prawdziwość tezy, która zresztą dotyczy wszystkich dziedzin życia, że aby w czymś dobrze wypaść, trzeba być dobrze dysponowanym w określonym miejscu i czasie.

Czy jednak wybitni znawcy, którzy na konkursach są często jurorami, nie powinni posiadać daru swoistego "przebicia się" poprzez tę niedyspozycję i zauważenia tzw. potencjału?

Powinni i na ogół ten dar mają. My w każdym razie tak staramy się dobierać jurorów, aby to potrafili. Po prostu: artysta lepiej rozumie artystę.

A Pan ma ten dar "przebicia"?

Taki dar ma Shlomo Mintz, Gidon Kremer czy Maxim Vengerov. Gdzie mi tam do nich?! Czasami umiem jednak dostrzec w uczestnikach konkursu to, czego inni nie dostrzegają. Dlaczego akurat w nich? Nie wiem. Tak jak nie wiem, co decyduje, że zwracam uwagę na tę, a nie inną osobę. Może być to na przykład barwa dźwięku, ale i sposób stania na scenie, wykonywane ruchy, skupienie. To wszystko, obok techniki oraz interpretacji utworów, składa się na moją ocenę. A co jest dominantą? Powtarzam: nie wiem.

Tym razem ja się powtórzę: warto więc organizować tego typu konkursy?

Nie wiem, na ile Igor Ojstrach czy Ida Haendel byliby tymi, kim są dzisiaj, gdyby nie wygrywali  konkursów, ale z kolei wiem, że menadżerowie oraz filharmonie na całym świecie mają o 50 procent mniej pracy, gdy widzą, że jakiś instrumentalista jest laureatem Konkursu im. Królowej Elżbiety czy naszego Wieniawskiego.

Na ile jednak współczesna technika - która uczyniła z nas globalną wioskę i która bez ruszania się z miejsca pozwala nam wszystko nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć - sprawia, że taką wiedzę można posiąść bez konkursów?

Ojciec mój, który był melomanem i skrzypkiem, gdy leżał już obłożnie chory, uczył mnie słuchania koncertów, a przede wszystkim odróżniania tych wielkich od tych mniejszych. Pamiętam, że po kadencjach rozpoznawał, kto gra. Wtedy, słuchając takich muzyków, mówiło się: to gra Słowianin, to Niemiec, a tamto Amerykanin. Wykonania te różniły się m.in. dźwiękiem i podejmowaniem muzycznego tematu. Dzisiaj, gdy słuchałem, jak grają skrzypkowie, którzy chcą wystąpić w naszym konkursie, często nie?byłem w stanie zaszeregować ich do poszczególnych nacji. I myślę, że sprawia to owa globalizacja. Ale, paradoksalnie, tym bardziej to potwierdza tezę, że konkursy są potrzebne, bo dzięki nim, w tej zunifikowanej, choć świetnej technicznie masie, musimy wyławiać tych naprawdę niezwykłych. A potrafią to robić ci najwięksi, którzy są jurorami w takich konkursach: Igor Ojstrach, Yehudi Menuhin czy Maxim Vengerov. Ich uznanie dla młodego skrzypka, to potwierdzenie jego klasy i przepustka do najbardziej prestiżowych sal koncertowych.

W jakim stopniu instrument, na którym gra młody skrzypek, sprawia - bo wiadomo, że sprawia - że jest on wyżej oceniany przez jurorów?

Nie jestem w stanie tego wymierzyć w procentach, ale instrument ma duży wpływ na tę ocenę. Szczególnie, gdy są to skrzypce. Oglądając preselekcję z Vengerovem, widziałem jego reakcję, gdy pojawiał się dźwięk, który wskazywał, że młody skrzypek gra na dobrym instrumencie. A przecież on nie wiedział, na jakim. Słysząc jednak ów dźwięk, znacząco podnosił brwi, jakby chciał powiedzieć: warto tego posłuchać. Pięć lat temu, mimo zakwalifikowania się do konkursu, nie przyjechał do Poznania bardzo dobry skrzypek kanadyjski. Uczeń Igora Ojstracha. Napisałem do Ojstracha list, pytając, dlaczego tak się stało. Odpowiedź była prosta. Pół roku wcześniej chłopak grał na konkursie w USA, gdzie przekonał się, że ze swoimi skrzypcami nie ma szans na rywalizowanie z innymi. Ojstrach przyznał mu rację, choć ów skrzypek ma naprawdę duży talent. Kiedyś nocowałem w rezydencji Vengerowa w Monte Carlo. Schodząc rano do salonu, usłyszałem dźwięk skrzypiec. Nie wiedziałem, kto gra, ale sam dźwięk mnie oszołomił. Potem dowiedziałem się, że tak brzmi Stradivarius. Oczywiście, Stradivarius to wyjątkowy instrument, ale nawet patrząc na naszych dzisiejszych konkursowiczów, łatwo zauważyć, że rzadko który z nich gra na współczesnym instrumencie. Zdecydowana większość używa skrzypiec, które są pokryte swoistą patyną czasu. Skrzypiec, które nabrały dojrzałości.

Ostateczne wyniki konkursów zależą również od doboru repertuaru. Z tym też jest jednak problem, bo przecież z jednej strony jest to świetna okazja do promowania rodzimych kompozytorów, w tym Wieniawskiego, co z kolei prowadzi do promocji naszego kraju; z drugiej - ze względu na dość ograniczoną znajomość w świecie rodzimych twórców - można powiedzieć, że polscy skrzypkowie są w uprzywilejowanej pozycji, bo w tej kulturze muzycznej są przez lata wychowywani. Jak wyważyć te racje?

Filozofia układania programu zmienia się z konkursu na konkurs. Jest ona też zależna od szefa jury, który wraz z organizatorami ostatecznie decyduje o konstrukcji programu. Kompozycje Henryka Wieniawskiego oczywiście mają w nim szczególne miejsce. I tak musi być. Łatwiej jest to dobrze przygotować i wyważyć owe proporcje, gdy pomiędzy organizatorami a szefem jury jest tzw. chemia. Dlatego też tak bardzo zależało mi, aby tegoroczny konkurs powierzyć Vengerovowi. Słyszałem bowiem wcześniej, jak mówił o Wieniawskim i jak go grał.

Jak?

Po słowiańsku - niepowtarzalnie. To jest ktoś mu bardzo bliski... Wieniawski to oczywiście nie Fryderyk Chopin, ale jego kilkanaście utworów jest w repertuarze większości liczących się na świecie skrzypków. Każdy z nich gra przynajmniej jeden z jego dwóch koncertów. Cała sztuka polega na tym, żeby pokazać to, co nie jest tak często grane, a co jest równie wartościowe. I o tyle łatwiej to było zrobić, że Vengerov tak dobrze zna i czuje Wieniawskiego oraz innych polskich kompozytorów. Dlatego też w programie znalazły się kaprysy mistrza Henryka oraz utwory Szymanowskiego czy Karłowicza. Nie zachwiało to jednak równowagi w międzynarodowym charakterze konkursu, gdyż obok polskiej twórczości są dostatecznie reprezentowane kompozycje innych twórców. Z jednej więc strony dbamy o promocję Polski, z drugiej - stwarzamy wszystkim uczestnikom równe szanse.

Czy jako szef Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu ma Pan jakieś kompleksy wobec Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie?

Żadnych, choć nigdy Wieniawski pod względem piarowym nie będzie tak samo postrzegany, jak Chopin.

Dlaczego?

Po pierwsze - Chopin jako kompozytor był genialny. Tymczasem Wieniawski był znakomitym, porównywanym z Paganinim wirtuozem, ale jego dorobek kompozytorski nie jest tak wielki, jak Chopina. Po drugie, w odczuciu przeciętnego człowieka, Chopin jest przed Wieniawskim, bo przeciętny człowiek bardziej lubi fortepian niż skrzypce - po prostu fortepian ma szersze możliwości prezentacji: od klasyki do jazzu i rocka. I po trzecie, miejsce prezentacji: Poznań nigdy nie przebije Warszawy, podobnie zresztą jak nie są w stanie tego zrobić inne polskie miasta.

A tak na marginesie: łatwiej promować konkurs monograficzny, gdy gra się utwory jednego kompozytora (a takim jest Konkurs Chopinowski) niż gdy wykonywane są kompozycje wielu twórców.

Myśli już Pan o następnym Konkursie?

Tak, choć pewnie nie ja już go będę robił. Z moimi współpracownikami przyjęliśmy jednak aksjomatyczną zasadę, że aby Konkurs im. H. Wieniawskiego stawał się coraz lepszy, każdorazowo artystyczne piętno musi na nim odciskać wybitna postać. W tym roku jest to Maxim Vengerov.

A wybraliście już Państwo "lokomotywę" roku 2016?

Tak, ale nazwiska nie zdradzę.

Rozmawiał Dariusz Jaworski