Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

U nas jest kolorowo

Rozmowa z Jerzym Hamerskim*, twórcą poznańskich Łejerów.

. - grafika artykułu
fot. J. Gładysiak

W tym roku Łejery świętują swój 40. jubileusz. Jak to się zaczęło?

W listopadzie 1975 roku odbyło się zaprzysiężenie Harcerskiej Drużyny Artystycznej, która była początkiem. Ja nie do końca pasowałem do harcerstwa, harcerska czapka była u mnie na bakier. Szukałem własnych ścieżek i pewnie w ogóle nie znalazłbym się w tym ruchu, gdyby nie formuła drużyn specjalnościowych. Zmieściliśmy się w niej, choć to nasze harcerstwo nie było takie "na baczność". Oczywiście z szacunkiem dla symboli, ale już w przyrzeczeniu modyfikowałem słowa "być wiernym sprawie socjalizmu" i dodawałem na początku "dobrego socjalizmu", a potem w ogóle usuwałem ten passus. Zresztą moim wychowankowie twierdzą, że dzięki mnie nie zauważyli socjalizmu. U nas było kolorowo. Mieliśmy swoją bazę - harcówkę - graliśmy, śpiewaliśmy, robiliśmy teatr. Teraz będziemy robili replikę tej pierwszej harcówki.

Gdzie znajdowała się jej siedziba?

Przy Szkole Podstawowej nr 76 na ul. Sierakowskiej, która była przychylna odmieńcom. Bo ja próbowałem w różnych miejscach, robiłem za pedagogiczną zakałę i dopiero tam się udało. Działalność harcówki organizowałem z Barbarą Śreniowską, która przyjechała do Poznania z Łodzi. Działała w Komitecie Obrony Robotników i od razu po jej przyjeździe były pewne kłopoty. Nie podobała się też nazwa naszej drużyny, bo co to znaczy "Otwarci"?!! Na szczęście byliśmy oboje pod opieką prof. Heliodora Muszyńskiego. Gdy chciano pozbyć się Barbary, profesor stanął w jej obronie. Wspólnie zbudowaliśmy koncepcję "Cztery klucze do jednego człowieka". Nie byłoby jej, gdyby nie moi mistrzowie, ze Zbigniewem Czarnuchem, twórcą zielonogórskich Makusynów (harcerski szczep, którego nazwa pochodzi od nazwiska Kornela Makuszyńskiego - przyp. red.), na czele. Ja się o nie otarłem i zdobyłem pewne doświadczenie. Miałem gitarę, bęben i harmoszkę, a Basia plecak pełen książek. Z tym ładunkiem przywędrowaliśmy do roku 76. i tam się zaczęło.

Długo tam byliście?

Kilka ładnych lat. Z czasem szkoła zaczęła nas odrobinę uwierać, a i myśmy tam się trochę rozpanoszyli. Uczciwie przyznam zresztą, że ja byłem w szkole, ale też zawsze inaczej. Nie dla mnie była praca z kredą przy tablicy. Wolałem tworzyć zespoły i prowadzić działalność pozalekcyjną. Bez ciasnych ram, systemu klasowo-lekcyjno-korytarzowego i niekończących się dyskusji przy papierosie w pokoju nauczycielskim. Po jakimś czasie zacząłem pracę w Instytucie Badań nad Młodzieżą wspomnianego profesora Muszyńskiego, a z "Otwartych" wyodrębniły się 3 zastępy: dziewczęcy "Wlazkotki", chłopięce "Cyrkusy" i koedukacyjne "Złote rączki". Szefową "Wlazkotek" była Magdalena "Mycha" Myszkiewicz (grała pierwszą Julię w sztuce Romeo i Żulia), szefem "Cyrkusów" był Piotr Gąsowski (pierwszy Romeo, czyli Romek). A ze "Złotych rączek" wyodrębniła się grupa dziennikarska "Wścibusów pozytywnych".

Kiedy przyszły pierwsze sukcesy?

Już w 1978 roku pojechaliśmy na Harcerski Festiwal Kultury Młodzieży Szkolnej do Kielc ze spektaklem Romeo i Żulia. Co ciekawe, odrzucono nas jak grupę kabaretową - nie poznał się na nas sam Mieczysław Czechowicz - natomiast przyjęto nas do rywalizacji w grupie teatrów - tu pomoc okazał Tomasz Szymański. "Kabareciarze" mieli się z pyszna, gdy wygraliśmy i zdobyliśmy Złotą Jodłę.

Krótko potem zaczęła się trudna dekada lat 80.

Tak, choć dla nas, o dziwo, nie była najgorsza. Na początku lat 80. zrezygnowałem z "Otwartych", bo znalazłem się już bardzo daleko od harcerstwa. Wycofałem się ze szkoły i przeniosłem do Klubu Rondo Spółdzielni Mieszkaniowej Grunwald. Tam pracowałem tylko z Łejerami.
Bogaty był dla nas rok 1983. Romea i Żulię w Rondzie obejrzał pewien bułgarski dziennikarz i nie rozumiejąc ani jednego słowa, spadł ze śmiechu z krzesła. Dzięki temu pojechaliśmy na Światowy Festiwal Satyry i Humoru do Gawrowa do Bułgarii jako pierwsze dzieci w historii tego festiwalu, a także do Związku Radzieckiego, na Krym, do sławnego pionierskiego obozu Artiek. Tam przez miesiąc, w koszmarnych dekoracjach, spędziliśmy piękne chwile. Dzieci nie czuły uwarunkowań historyczno-politycznych, a pamiętajmy, że trwał stan wojenny. Ograniczano nasze kontakty z dziećmi z tzw. demoludów. Z innymi nacjami mogliśmy się bratać. W latach 80. zainaugurowaliśmy w telewizji ogólnopolską audycję Magazyn Harcerzy Krąg. Była nadawana raz w tygodniu, a raz w miesiącu w wersji teatralnej. I myśmy razem ze Zbigniewem Czarnuchem i z Witnicą, miastem, w którym od 1982 roku prowadził swoją działalność,  robili dla Kręgu program artystyczny. Wtedy właśnie Wanda Chotomska napisała nasz hymn, wtedy powstał nasz konik. Zdobyliśmy pozycję kaganka kultury w harcerstwie. W połowie lat 80. na ponad 2 lata zostałem komendantem Centralnej Szkoły Instruktorów Harcerskich w Załęczu Wielkim. Łejery w 1986 roku przejęła Elżbieta Drygas. Gdy wróciłem, trafiliśmy do Młodzieżowego Domu Kultury nr 2 przy ul. Za Cytadelą. Nie byliśmy już harcerzami, a Łejerami teatralnymi. Po 2 latach przyszła nam myśl, by otworzyć szkołę. Przygotowania zabrały cały 1989 rok. Pierwsza klasa w 1990 roku to była zerówka. Z rodzicami dzieci umówiliśmy się, że jeśli się nie uda, rezygnujemy. Z tego okresu pochodzi cudowny film Dzieci też mają głos. Do szkoły przyszło 18 dzieci, bo tyle tylko można było w MDK przyjąć.

Ale szkoła to nie tylko edukacja artystyczna, występy. Chodziło też o rewolucyjny w owych czasach sposób nauczania.

Tak, chcieliśmy z Elżbietą stworzyć taką szkołę, której nam w dzieciństwie zabrakło. Było u nas to, co dziś jest normą: zintegrowany program, likwidacja dzwonków, opisowa ocena. Ale wtedy pracowaliśmy w dużej konspiracji nowatorskimi metodami. Wkrótce okazało się, że inni też chcą tak uczyć. Po 4 latach zaczęliśmy się w MDK dusić. Rozrośliśmy się, a i system pracy MDK był trudny do pogodzenia z realiami naszej szkoły. Po czwartej klasie nie mieliśmy już miejsca i ówczesna wielkopolska kurator oświaty, Grażyna Ziółkowska, powiedziała mi: "Jak chce pan szkołę, to niech ją pan zbuduje". Do dziś nie wiem, czy mówiła to serio, ale w 1996 roku przy ul. Brandsteattera stanęła holenderska szkoła. Ma już 34 lata. U nas jest od 20. Jej architekci myśleli w kategoriach nam bliskich. Nie ma korytarzy, schodów, piwnic. Nie słyszy się szkolnego wrzasku. No i tak trwamy do dzisiaj, a dyrektorem szkoły jest Grażyna Daniel.

Największy powód do dumy?

Rodzice. Nimi nasza szkoła stoi, są bardzo zaangażowani. Zresztą łejerstwo zaczyna być sprawą dynastyczną. Niegdysiejsi uczniowie przyprowadzają swoje dzieci. Nowo przyjętym dzieciom pokazywałem film o budowie szkoły i kiedyś jedna z mam powiedziała: "Stale oglądamy ten film. My też chcemy coś zbudować". I tak narodziła się idea budowy teatru, a dzięki połączeniu sił z Centrum Sztuki Dziecka 2 lata temu powstała Scena Wspólna. Spełniło się wielkie marzenie o własnym teatrze. Walczyliśmy o niego 7 lat, zjednoczyliśmy wszystkie siły polityczne i jest piękna klamra - od harcówki do teatru. Scena z założenia nie miała być tylko nasza, ale wszystkich dzieci. Tak się dzieje i to czyni nasz jubileusz radośniejszym

À propos jubileuszu. Co będzie jego najmocniejszym akcentem?

W listopadzie będziemy upamiętniali Emilię Waśniowską, naszą patronkę, która 10 lat temu bezpowrotnie od nas odeszła. Będą nowe piosenki, będzie premiera jej książki i wiele innych atrakcji.

Rozmawiała Katarzyna Kamińska

*Jerzy Hamerski - założyciel szkoły Łejery i twórca jej autorskiego programu nauczania, prezes Stowarzyszenia Łejery, Kawaler Orderu Uśmiechu