Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

To aparat się do mnie przykleił

Rozmowa z Piotrem Skórnickiem*, fotografem, którego album o "Poznaniu nieoczywistym" właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Miejskiego Posnania.

. - grafika artykułu
Piotr Skórnicki. Fot. M. Malinowski

Skąd pomysł, żeby chwycić za aparat?

Mój ojciec fotografował. Pamiętam dobrze, jak próbował mnie zarazić swoją pasją, ale mnie to nie interesowało. Aparaty były ustawiane manualnie i trzeba było wszystko przeliczać, a ja w podstawówce byłem kiepski w przedmiotach ścisłych. W domu zawsze było ciekawie, robiliśmy slajdowiska. Ojciec przeżywał wszystko, co było na zdjęciu, to wciągało. Nie tak jak teraz, gdy ludzie wyjeżdżają za granicę, skąd przywożą 5 tys. zdjęć. Zapraszają potem znajomych, a ci po trzydziestym mają dosyć. Aparaty cyfrowe zniszczyły umiejętność patrzenia, chociaż dają wiele możliwości.

A jak było z Panem?

W końcu się przekonałem. Jeździliśmy z kumplami motocyklami na wakacje do Łaz, miałem wtedy smienę. Kumple się śmiali, że jestem fotoreporterem z Misia, takiej gazetki dla dzieci w latach 70. Jestem prosty chłopak, nie kończyłem żadnych szkół w tym kierunku. Szukałem po prostu swojego miejsca, a aparat sam się do mnie przykleił. I nie wiem, czego teraz wiara ode mnie chce. To, że ktoś moje zdjęcia chwali i ich pożąda (śmiech), cały czas mnie zaskakuje. A może to genetyczne uwarunkowania, ta moja pasja.

Co było najpierw?

Zaczęło się od ptaków, bo kumpel był ornitologiem. Wciągnęło mnie to, ale żeby profesjonalnie fotografować przyrodę, trzeba poświęcić mnóstwo czasu i pieniędzy, nie wystarczy pojechać w niedzielę do lasu. Teraz każdy może kupić dobry sprzęt, ale już po butach widzę, kto fotografuje naprawdę. Bo jak gość idzie w lakierkach po grobli fotografować ptaki, to wszystko od razu jest jasne.

A Pan gdzie chodził?

Chodziłem po bagnach, spałem na jeziorze przy -7 stopniach Celsjusza, godzinami potrafiłem leżeć przyczajony i czekać... na bażanty. Raz poświęciłem na to cały dzień, ale przyszła do mnie jakaś babcia z gorącą herbatą, bo zobaczyła mnie z okna swojego domu i zrobiło jej się mnie żal, myślała, że coś mi się stało. Bażanty przepadły, za to napiłem się herbaty.

Jest Pan cierpliwy.

Raczej pedantyczny. Nie mam spokoju, dopóki nie zrobię dobrego zdjęcia. Czasami wielokrotnie jadę w jedno miejsce, by osiągnąć cel. Najlepszą szkołą pod tym względem były reportaże dla National Geographic. Ale największą radość czuję wtedy, gdy wracam z materiału i wiem, że mam to, o co mi chodziło. Choć fotografia jest w odbiorze bardzo subiektywna.

Coś jak konkurs piękności?

Trochę tak. Jednemu coś się podoba, drugiemu nie. To temat rzeka. Czasem czuję się jak Dyzma, bo jak słyszę, co niektórzy gadają o tym, jak i dlaczego fotografują, to myślę, że w życiu bym czegoś takiego nie wymyślił. Nie dorabiam do tego, co robię, żadnej filozofii. Jeśli ktoś powie o mnie "artysta", strasznie mnie to irytuje. Dlatego na torbie mam znaczek "jestę fotografę". Ale chyba nie najgorzej pracuję, skoro z tego właśnie żyję. Robię to zawodowo od prawie 30 lat i wiem, na co mnie stać i co potrafię. No i już nic nie muszę.

Co zobaczymy teraz?

Zdjęcia z moich trzyletnich spacerów po mieście. Najnowszy album różni się od poprzednich. Jest nieskrępowany panoramą, czasami nieoczywisty. Jest uderzeniem w typowość. Ta książka jest wciągająca, bo nie wiadomo, co będzie na następnej stronie. Mam już na swoim koncie albumy, w których wiadomo, że jak jest ratusz, to zaraz będzie katedra i tak dalej. Sprzedają się, ale jak nie ma emocji, to po prostu nie jest dobrze. To nie do końca mój album, bo pracowało przy nim kilka osób. Martwi mnie to, że ludzie nie potrafią oglądać, przerzucają strony. A czasem w banalnym z pozoru obrazie szczegół decyduje o tym, że jest wyjątkowy. Ktoś widzi ratusz i kartkuje dalej, bo myśli sobie: "Aha, no OK, ratusz", nie przyjrzy się. A może akurat ktoś tam z wieży skacze?

I co, skacze?

Nie, ale jest na przykład zdjęcie przed Operą. Bardzo klimatyczne, mgliste. Ale gdyby nie rozmyty cień rowerzysty, który jeździ w fontannie pozbawionej wody, byłoby zwykłym zdjęciem. Znalazł się tam jakby z kosmosu i to jest właśnie wartość tego zdjęcia. Inny przykład - nietypowy rzut nawy głównej w farze, robiony spod sklepienia, z wysokości 30 m.

O matko, jak Pan tam wlazł?

Tam są okna, wizjery metr na metr. Z dołu wyglądają na malutkie, ale jak się stanie nad nimi, można się przestraszyć. Ktoś powie: "Superujęcie". Fakt, ale jak się temu dokładnie przyjrzeć, to najbardziej wartościowe są tam szczegóły. Jest pani, która sprząta, stoi wiadro, leży rękawiczka. A dalej ktoś wjeżdża wózkiem, ktoś się modli, ktoś inny właśnie wychodzi. To wartość dodana.

Na każdym zdjęciu jest coś takiego?

Nie, tak się nie da. Dawniej coś sobie zakładałem. Po latach wiem, że dobre zdjęcie to nie tylko wiedza i umiejętności przewidywania, ale ciągle jeszcze przypadek. To los często decyduje za mnie.

Więc jak to jest z tymi albumami?

Często wydawnictwa wydają albumy, w których nie ma ludzi, a miasto wygląda jak po wybuchu atomowym. Teraz gorzej się ich fotografuje, bo jest kwestia wykorzystania wizerunku. To ogranicza publikację, bo jak idę na podwórko, widzę dzieciaki i robię im zdjęcia, to nie myślę, że robię je do książki. Chociaż podwórka zdaje się wymarły. Kiedyś zawsze było głośno, grało się w piłę, w kapsle, wiara na sztendrach robiła jakieś numery. A dzisiaj słychać tylko: "Włącz mi ten komputer"!

Więc co Pan powie o Poznaniu?

To miasto ma swoje ułomności, ale i świetliste strony.

Jak każde.

W pewnym sensie jak każde, ale to jest moje, więc już nie jest takie jak każde.

Nie chciałby Pan mieszkać gdzieś indziej?

Nie. Tu mam rodzinę i przyjaciół, dobrze się czuję, znam każdy kąt. Miałem taki moment w życiu, że mogłem to zmienić, ale nie chciałem tego.

A co się Panu tu nie podoba?

Wkurza mnie fasadowość. To, że z zewnątrz kamienice wyglądają pięknie, a wystarczy wejść na podwórko, by zmienić zdanie. W pewnych miejscach zaprzepaściliśmy szanse. Kiedyś jeździłem po mieście autem, teraz tylko tramwajami. Można powiedzieć, że zakochałem się w komunikacji miejskiej.

Mimo że się spóźnia?

Raz się spóźnia, innym razem jestem zaskoczony, że przyjeżdża na czas. Jak każdy w ruchu - mnie też czasem zdarza się spóźniać.

Rozmawiała Anna Solak

Piotr Skórnicki - ur. w 1961 r. w Poznaniu (od dziecka mieszka na Łazarzu), fotografuje prawie 30 lat, jest fotoreporterem Gazety Wyborczej w Poznaniu.

  • Album "Poznań. Widoki i detale" Piotra Skórnickiego i Danuty Książkiewicz - Bartkowiak
  • Wydawnictwo Miejskie Posnania 2014