Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Przestrzeń, w której widz czuje napięcie

Rozmowa z Bohdanem Cieślakiem*, poznańskim scenografem, którego wystawę do 10 września można oglądać w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach.

. - grafika artykułu
Bohdan Cieślak. Fot. archiwum prywatne

Gdyby przejrzeć listę reżyserów, z którymi Pan dotąd współpracował, powtarzają się na niej najczęściej trzy nazwiska: Ewa Wycichowska, Lech Raczak i Marek Pasieczny, gdyby przywołać teatry - Polski Teatr Tańca i Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy... Przyzwyczaja się Pan do ludzi i miejsc?

Nie przyzwyczajam się ani do ludzi, ani do miejsc. Leszek Raczak, odchodząc z Teatru Ósmego Dnia 20 lat temu, powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że nie interesuje go rodzina teatralna, tylko teatr - wspólnota wolnych twórców. Zgadzam się z nim. Mnie taki stan wyjątkowo odpowiada. Z jednej strony angażujemy się we wspólne dzieło, z drugiej mamy do siebie dystans. Cieszę się też, że co jakiś czas otrzymuję od tych artystów kolejne zaproszenia. Cała trojka rożni się nie tylko konstrukcją intelektualną, charakterem, ale przede wszystkim rodzajem teatru, który uprawia. Scenograf zawsze jest częścią zespołu i musi być otwarty na rożne postawy twórcze. Mam jednak świadomość, że ci sami twórcy zapraszają scenografów, ale również i kompozytorów w zależności od tego, czego oczekują od współpracowników na swojej drodze.

Przed premierą "Carpe Diem", którą realizował Pan z Ewą Wycichowską, powiedział Pan w rozmowie ze mną: "Z racji konstrukcji psychicznej jestem bardziej poukładany niż inni".

W gorączce przedpremierowej mówi się różne rzeczy (śmiech). Ale coś w tym jest. Ewa Wycichowska ma dużą intuicję, a ta może zaprowadzić w rożne strony. Ewa jest artystką niezwykle ruchliwą, nie tylko w sensie dosłownym, ale i intelektualnym. Jako scenograf i architekt muszę nad tym zapanować, projektując przestrzeń. Bliska mi architektura to dziedzina sztuki i nauki, która ma za zadanie organizowanie przestrzeni.

Oglądając Pańskie scenografie, widz natychmiast zorientuje się, że ma do czynienia ze scenografem-architektem. Pana scenografie są architektoniczne, konstrukcyjne, przestrzenne...

Dla mnie najważniejsza jest przestrzeń. W Polsce scenografia wywodzi się raczej z tradycji malarskiej. Podziwiam to i szanuję, ale ten sposób tworzenia nie jest mi bliski. W każdej sytuacji teatralnej na pierwszym miejscu jest przestrzeń. Nawet jeśli pracuję na scenie pudełkowej, która właściwie powinna ograniczać moje działania, zawsze staram się myśleć szerzej. Staram się "zapomnieć" o ograniczeniach, jakie stwarzają ściany, sztankiety, okno sceniczne...

Czy to oznacza, że bardziej lubi Pan przestrzenie nieteatralne?

Moja praca w miejscach nieteatralnych wiąże się głownie z Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Jego dyrektor, Jacek Głomb, mówi, że sceną legnickiego teatru jest miasto, a ja bardzo chętnie wchodzę w takie projekty. Nie potrafię powiedzieć, jaką przestrzeń lubię. Każda wymaga odrębnego potraktowania.

Scenografie, które Pan projektuje, kojarzą się z ascezą, prostotą, minimalizmem, dyskrecją...

Trudno powiedzieć. Liczba elementów na scenie nie świadczy o ich prostocie. Jako meloman przywołałbym Bacha lub Mozarta, u których nut jest wiele, ale ich muzykę możemy łatwo zanucić. Oni potrafili wyrzucić wszystkie niepotrzebne dodatki. W teatrze też mogę mówić o czyszczeniu przestrzeni scenicznej. Zależy mi, aby miała powietrze, dawała szansę na oddech... Ta prostota zwykle zachwyca widza na premierze i wydaje się łatwa do osiągnięcia... Ale to nieprawda. Dochodzenie do niej jest bardzo trudne.

Czym jest dla Pana scenografia?

Niektórzy plastycy twierdzą, że scenografia jest instalacją, rzeźbą... Nie. Scenografia to sposób działania z elementami, które są przetwarzane, wykorzystywane. Plastycy przeważnie pracują w osamotnieniu i skupieniu. Scenografowie mają również taki etap, ale potem muszą z niego wyjść i włączyć się w działania grupy. Wizja scenografa podlega nieustannej dyskusji i istnieje pewność, że do finału ulegnie jakimś - nawet drobnym - modyfikacjom.

Scenograf nie może zapomnieć o człowieku, czyli o aktorach, tancerzach...

Oczywiście. Aktor musi czuć się bezpiecznie. Ale wcześniej musimy dostrzec relacje, w jakie aktor wchodzi z przestrzenią gry. Aktor lub tancerz jest znakiem, dla którego scenografia jest kontekstem, i na odwrót. W teatrze wszystko znaczy.

Zrealizował Pan scenografię do kilkudziesięciu spektakli teatralnych. Czy są takie, które stanowią swego rodzaju punkty graniczne?

Bardzo bliski jest mi Edmond, moja pierwsza scenografia w zawodowym teatrze. W tekście zapisanych jest wiele miejsc o bardzo różnym charakterze. A moim zadaniem było znalezienie takiego rozwiązania, które prostym znakiem połączyłoby je. I to mi się udało. Ważnym momentem była Zona, ponieważ dane mi było obserwować miasto - Legnicę, w której funkcjonuje niezwykły teatr. Wielkim przeżyciem były Przypadki Pana von K. Na scenie jest jeden aktor dramatyczny, który potrafi zapamiętać wszystkie układy choreograficzne. Bardzo ważnym spektaklem są dla mnie Dziady. Udało mi się w nich stworzyć przestrzeń, w której widz czuje napięcie, ponieważ nie wie, co może się zdarzyć z jej jednej lub drugiej strony.

Pracował Pan w teatrach dramatycznych, alternatywnych, teatrze dla dzieci, teatrze tańca. Czy jest jeszcze gatunek teatralny, z którym chciałby się Pan zmierzyć?

Tak, jest nim opera. Kto wie, może kiedyś uda mi się zrealizować scenografię w tym właśnie gatunku.

Rozmawiał Stefan Drajewski

*Bohdan Cieślak - scenograf, architekt wnętrz, profesor Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Pierwszą scenografię zrealizował w 1994 r. w spektaklu Orbis Tertius z grupą Lecha Raczaka Sekta. Współpracował z teatrami m.in. w Poznaniu, Legnicy, Łodzi, Szczecinie, Wrocławiu i Warszawie.

  • Wystawę "Formy Bohdana Cieślaka", na której prezentowane są szkice i projekty scenograficzne do najważniejszych spektakli w dorobku artysty mozna do 10 września oglądać w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach (ul. T. Dobrowolskiego 1)