Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Prawie poznaniak

Rozmowa z Robertem Gamble'em, pastorem, wydawcą, Zasłużonym dla Miasta Poznania w roku 2016.

. - grafika artykułu
fot. materiały wydawnictwa Media Rodzina

Dzięki Harry'emu Potterowi Pana nazwisko dotarło do dzieci, ale poznaniacy legitymujący się starszą metryką wiedzą, że jest Pan Amerykaninem szkocko-irlandzkiego pochodzenia. Niekiedy paraduje Pan przecież w kraciastym kilcie i, co charakterystyczne, uśmiecha się do wszystkich bez wyjątku - znajomych i nieznajomych. Kiedy pierwszy raz zetknął się Pan z Polską?

To było niemal 60 lat temu, dokładnie w 1958 roku, kiedy z grupą kolegów-studentów przyjechałem do mocno strzeżonego kraju "za żelazną kurtyną". Poznałem wtedy miłych i otwartych Polaków, nawet udało mi się namówić Lecha Jęczmyka na tłumaczenie niedostępnej tu wówczas literatury SF. Z ludźmi z tej części Europy zetknąłem się jednak już wcześniej, bo uciekinierom z Węgier w 1956 roku pomagałem w Stanach w nauce angielskiego. Że był to rok bardzo ważny i dla Poznania, uświadomił mi prof. Lawrence Goodwyn badający fenomen "Solidarności". W przedmowie do polskiego wydania jego książki Jak to zrobiliście? Powstanie "Solidarności" napisałem, że poznaniacy, występując w czerwcu 1956 roku przeciw komunistom, zmienili historię świata, bo od tego momentu rozpoczął się upadek komunizmu... i zmienili też moje życie. To jest główny powód tego, że dzisiaj mieszkam i pracuję w Poznaniu. Zafascynowali mnie Stanisław Matyja, przywódca cegielszczaków, i ks. Jerzy Popiełuszko.

Jako pastorowi ich idee musiały być Panu bardzo bliskie.

Zanim wybrałem swoją życiową drogę, studiowałem literaturę angielską i służyłem w marynarce. Zwyciężyło jednak powołanie, któremu do dziś jestem wierny. W poprzednich latach kilka razy w ciągu roku jechałem do mojej parafii w Stanach, teraz w każdy weekend jadę do Warszawy...

Z Pana nazwiskiem kojarzymy ruch Anonimowych Alkoholików.

Kiedy dowiedziałem się, że podziemna "Solidarność" apeluje o sierpniowy bojkot alkoholu i że podatki od wódki to drugie co do wielkości źródło przychodów komunistycznego rządu, postanowiłem działać. Przysyłałem tu amerykańskich terapeutów, a polskim specjalistom finansowałem wyjazdy do Stanów. Świetnie rozumieliśmy się np. z nieżyjącą już Danutą Dudrak czy z Marią Matuszewską.

Bardzo ważny rozdział w Pana życiorysie to Radio Obywatelskie. Rok 1992. Poznaniacy po prostu pokochali wówczas Roberta Gamble'a z Ameryki, który przeszczepił tamtejszy, nieznany dotychczas w Polsce sposób komunikowania się ze słuchaczami.

Oddaliśmy po prostu antenę słuchaczom, mogli mówić o wszystkim. Młodzi ludzie, kiedy dziś o tym słyszą, są bardzo zdziwieni...

Symboliczna była siedziba tego radia - Zakłady Cegielskiego, ślady Matyi. A potem była jeszcze Wigilia pod Rondem, którą wymyśliła i opisała w Noelce Małgorzata Musierowicz. Pamięta Pan zapewne ten fragment: "Czyjeś radio tranzystorowe wywrzaskiwało rozgłośnie Cichą noc, ludzie stali, siedzieli na swoich stołeczkach składanych albo wprost na marmurowej posadzce". Byli tam: Rumuni, Rosjanie, Wietnamczycy i setki poznaniaków. Zapalił się Pan do tego pomysłu, nie szczędził pieniędzy, był u nas pionierem. Dziś takie inicjatywy weszły do świątecznego kalendarza.

Po prostu byłem i jestem pastorem, także ekumenicznym, najważniejsze są dla mnie wartości chrześcijańskie, taką drogę wybrałem, a że spotkała się z tak dobrym przyjęciem, to po prostu znaczy, że zastosowałem właściwą metodę.

Którą realizuje Pan również w swoim wydawnictwie Media Rodzina.

Tak. To moje ukochane dziecko. I tu również widzę jakieś nadzwyczajne okoliczności, powiem wręcz: palec Boży. Kiedy nie mogłem już nic opublikować w Wydawnictwie Poznańskim, bo bankrutowało, porwałem stamtąd Bronka Kledzika i potem już razem, krok po kroku, budowaliśmy naszą oficynę.

Dziś jest ona jedną z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce.

Początki, jak to początki, nie były łatwe. Bardzo zależało mi na książce dla rodziców, która była popularna i bardzo przydatna w Stanach, Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby do nas mówiły. Ten pierwszy, najdłuższy chyba współcześnie tytuł, przyniósł ogromny sukces. I wówczas stałem się w Polsce prawdziwym biznesmenem. Mogłem pozwolić sobie na kolejne kroki. Świetnie została przyjęta też Inteligencja emocjonalna. Ale to wcale nie znaczy, że od początku wszystko szło jak po maśle, co na swojej skórze mocno odczuł przede wszystkim Bronek.

Bronisław Kledzik: Nie mieliśmy np. magazynów. Jak rozprowadzić tysiące książek? Wpadłem na pomysł, by zwrócić się do szkolnych kuratoriów. Od Gdańska po Częstochowę. Udało się, a co najważniejsze, nasi odbiorcy byli bardzo zadowoleni. Podobnych sytuacji było zresztą wiele.

A kiedy przyszedł czas Harry'ego Pottera, Polska oszalała.

Najbardziej ucieszyło mnie to, że podważony został stereotyp nieczytającej młodzieży. I sukces finansowy również. Choć na początku, kiedy ważyły się sprawy licencji, było bardzo nerwowo. Pani Rowling i jej menadżerowi spodobała się może nie tyle suma, chociaż niebagatelna!, jaką zaproponowaliśmy, ile entuzjazm wpisany w naszą ofertę. Z tych dużych pieniędzy, które przyniósł Harry Potter, staramy się robić dobry użytek. Moje finanse od wielu lat już topniały, sporo kosztowały przecież te charytatywne inicjatywy, ale nie wątpię, że moi przodkowie, którym zawdzięczałem majątek, nie powiedzieliby mi jednego złego słowa. Wręcz przeciwnie - byliby ze mnie dumni. Teraz jesteśmy już oficyną z prawdziwego zdarzenia, mamy dobrą markę. Ale to już zasługa Bronka i całego świetnego zespołu wydawnictwa.

B. Kledzik: Literatura dla dzieci i młodzieży od lat jest naszą mocną stroną. Taką lokomotywą były Opowieści z Narnii C. Lewisa, wciąż wprowadzamy nowości, wystartowaliśmy niedawno z serią Gorzka Czekolada, a co nas szczególnie cieszy, zdobyliśmy się na nowe tłumaczenia klasyki. Baśnie braci Grimm i Andersena w znakomitych przekładach poznańskich tłumaczek - Elizy Pieciul-Karmińskiej i Bogusławy Sochańskiej, Księga dżungli Kiplinga w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego z ilustracjami Wilkonia czy monumentalny Pan Tadeusz są naszą dumą. A teraz chcemy wydawać laureatów Nagrody Nobla.

To już chyba nie ruszy się Pan z Poznania?

Kocham to miasto, ale moja ojczyzna to Ameryka. Kocham ją i was także. Teraz chyba już po równo. Kiedy jestem w Stanach, o tym, co dzieje się w Polsce, informuje mnie Wojtek Wołyński, poznaniak, który na samym początku mojej polskiej przygody wspólnie ze Staszkiem Barańczakiem ułatwiał mi poznańskie kontakty. A jak jestem tutaj, to z kolei informuje mnie, co słychać w Stanach. Sytuacja po prostu komfortowa. Jestem szczęśliwym człowiekiem.

rozmawiała Grażyna Wrońska

Robert Gamble - amerykański pastor, który swe pasje i marzenia realizuje w Poznaniu. Obdarzony talentem do interesów i jednocześnie altruista. Założyciel (w 1992 r.) i właściciel wydawnictwa Media Rodzina.