Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Paella i gitara

Flamenco i karnawał to dobre połączenie? - bardziej chyba pytałam o to siebie niż mężczyznę, z którym umówiłam się na to spotkanie.

Witek Łukaszewski. Fot. A. Korońska - grafika artykułu
Witek Łukaszewski. Fot. A. Korońska

- Bo ja wiem? - zadumał się. - Oni tam, w Hiszpanii, mają przez cały rok karnawał. Tańczą, grają, śpiewają przy okazji i bez okazji.

- No, ale karnawał to uśmiech, a flamenco często bywa płaczące...

- Nie! Flamenco, nawet kiedy serce rozdziera, jest jednocześnie radosne. Nie może być smutne coś, bez czego żyć się nie da! Sztuka jest ponura, kiedy nie ma w niej energii. A to się nie zdarza we flamenco.

***

Trudno temu zaprzeczyć. "Być flamenco" to żyć pełnią życia, jak najpiękniej, cieszyć się każdym dniem, dostrzegać pozytywne strony we wszystkim, co los przynosi. Myśląc o tym wszystkim, pokonałam kilkanaście kilometrow dzielących moj dom od domu Witka. Miałam być bardzo punktualnie. Dlaczego? Bo w kuchni czekała - jak się okazało - gotowa już paella, a najlepsza jest taka, ktora nie parzy, lekko przestudzona. Ta miała temperaturę idealną. Paella to potrawa rodem z Valencji, dziś funkcjonuje w kilku odmianach. Niezmienne jest w niej jedno: ryż gotowany w bulionie (może być z dodatkiem wina). Na ogoł żołty od szafranu, choć bywa i czarny. Zawsze też wśrod dodatkow znajdą się pomidory, groszek lub kukurydza, marchewka. A poza tym, w zależności od regionu, mięso lub owoce morza. Czasami jedno i drugie. Tak było tym razem: paella galiciana - z małżami i krewetkami oraz jagnięciną.

 - Gdybym chciał być wierny tradycji, to powinienem pomidory rozgniatać palcami i całość mieszać rękoma - usłyszałam, siadając do stołu.

- Ale... po co?

- Wtedy podobno pot z dłoni wchodzi w jakąś reakcję z sokiem i zachodzi proces przyspieszonej fermentacji. Tak w każdym razie robili to moi znajomi stamtąd. I faktem jest, że nigdy więcej podobnie dobrej paelli nie jadłem.

***

Mimo że pomidory były z puszki i wymieszane łyżką, zapewniam, iż całość smakowała wyśmienicie. Nie wiem, czy tajemnica tkwi w ryżu, czy w mięsie. Jagnięcina sama w sobie jest niezwykła, zwłaszcza, gdy dobrze przyprawiona czosnkiem. A czosnek w hiszpańskiej kuchni zawsze jest serwowany obficie. Ryż wymaga cierpliwości. Musi być średnioziarnisty, bo tylko ten ma odpowiednią chłonność. Najpierw podsmaża się go na oliwie (to cała ceremonia z mieszaniem, podrzucaniem, żeby właściwie uprażył się w oparach oliwy), potem gotuje w połowie bulionu - aż płyn niemal w całości wyparuje. Na osobnej patelni obsmaża się mięso pokrojone w spore kawałki, dodaje do paelli, potem małże (wyrzucić należy te, ktore się nie otworzyły), groszek, pomidory, podgotowane krewetki, zalewa kolejną porcją bulionu i dusi tak długo, aż uznamy, że konsystencja jest odpowiednia. Nic nie może być zbyt miękkie, łącznie z ryżem. Dobra paella wymaga wyczucia i wprawy. Je się ją wprost z patelni. Do tego czerwona Rioja, albo piwo - una rubia fría (jasne zimne). Prawdziwa uczta! Niezależnie od pory roku.

***

 Jeśli szukasz prawdziwego flamenco puro - łowiąc widelcem kawałki mięsa, Witek wrocił do tematu, ktory sprowokował nasze spotkanie - to już go nie znajdziesz. Dziś jest wyłącznie estradowe, podrasowane.

Jak to? A w Jerez? A w małych miastach Andaluzji?

Świat się zmienił. Dziś artyści flamenco są jak gwiazdy rocka. Puro może znajdziesz gdzieś w małych, zagubionych wśrod gor wioskach i u bardzo starych ludzi, ktorzy ledwo już chodzą, ale z wielką werwą jeszcze potrafią zatańczyć czy zaśpiewać.

A co jest najwyższym stopniem wtajemniczenia we flamenco? Idealne odtworzenie tego, co ktoś kiedyś wymyślił czy improwizacja?

To jest jak z muzyką klasyczną: wszystkie dźwięki zostały już zapisane, wykorzystane. Liczba kombinacji jest ograniczona. Nawet jeśli idzie w miliony. Wielcy muzycy do nut po prostu dokładają to, co znajdą między nimi - interpretację. Wszystko już zostało wymyślone przez Carlosa Montoyę, Sabicasa czy Manolo Sanlucara, ale przecież te same dźwięki zagrane przez Paco de Lucię były zupełnie inne. Nawet w klasycznych utworach, nawet wtedy, kiedy akompaniował innym. We flamenco masz poza tym jeszcze jedno ograniczenie: compas, czyli rytm - ustalony raz na zawsze wieki temu. I tego zmienić nie możesz.

Paco de Lucía zrobił jednak coś więcej: wyszedł poza flamenco, nawiązał kontakt z muzyką świata, z jazzem.

Kultury się przenikają. I całe szczęście. Dzięki temu żyją.

Ty sam stworzyłeś nowy gatunek: flamenco-rock. W swoim czasie dostawałeś nagrody dla najlepszego gitarzysty flamenco w Polsce.

Dawno temu. Pionierskie czasy. Z Hiszpanami nie mam co konkurować. Nikt z nas.

A jak to się zaczęło u Ciebie?

Pierwszy raz usłyszałem flamenco u mojego nauczyciela gitary klasycznej, puścił mi je z magnetofonu. Oszalałem. To było w 1983 r. Rok poźniej po raz pierwszy do Polski przyjechał Paco Pena. Pojechałem na jego koncert. A potem niosłem mu gitary na lotnisko. Za rok przyjechał ponownie, z zespołem. Przywiozł tancerki od Antonio Gadesa, prosto z planu Carmen. Nie gwiazdy, ale... moj Boże, jak one tańczyły! Wtedy też zaprosił mnie do swojej szkoły w Cordobie. Poł roku czekałem na paszport i pojechałem, w 1987 r. Autostopem przez poł Europy. Z kilkoma wyuczonymi, jak mi się zdawało, utworami Paco. Chciałem, żeby pokazał, jak powinienem je grać w kilku miejscach. Wysłuchał mnie i przez trzy tygodnie codziennie wałkowałem jedną i tę samą linijkę z partytury! Tak, żeby mistrz był zadowolony. Z nią wrociłem do Polski.

Nie zniechęciło cię to?

Nie. Byłem zachwycony. Teraz odkrywam na nowo Bacha - cyzeluję każdą nutę tak, jak wtedy flamenco u Paco. Nie wolno się spieszyć.

Grasz rock, muzykę klasyczną, piszesz książki, wiersze... Starasz się uciec od flamenco?

Uciec do końca nie można. I nawet nie dlatego, że ludzie ciągle chcą, żebym je grał na koncertach. To po prostu jest i tyle. Ja nawet jedną gitarę mam taką, ktora jest połączeniem klasycznej i flamenco.

A co ci to doświadczenie dało?

Wykonawczo, obok Bacha, to najtrudniejszy rodzaj muzyki. Jak przejdziesz przez flamenco, wszystko inne jest łatwiejsze. Bo ono łączy w sobie wszystkie techniki. Dało mi więc pewność jako gitarzyście. Dzięki flamenco zakochałem się w Hiszpanii, chciałbym tam kiedyś zamieszkać. Przez Lorcę dotarłem do innych pisarzy, odkryłem bogactwo ich literatury. Niezwykłej. I chyba znalazłem w sobie radość. My jako narod jesteśmy smutni, ja nauczyłem się cieszyć życiem, być na nie otwartym.

Rozmawiała Anna Kochnowicz

Witek Łukaszewski - ur. 1956 w Szczecinie, muzyk, pisarz, poeta. W 1984 r. powołał do życia Międzynarodowy Festiwal Flamenco w Kościanie i był jego dyrektorem przez 17 lat. W marcu ukaże się jego kolejna powieść: Dialogi - Jimi Hendrix & Niccolo Paganini, w czerwcu kolejna płyta, a w listopadzie trzecia powieść Dialogi (2) - Morrison & Picasso.