Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Opera nie jest hermetyczna

Rozmowa z Renatą Borowską-Juszczyńską*, dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu.

. - grafika artykułu
fot. archiwum Teatru Wielkiego w Poznaniu

W grudniu Teatr Wielki pokaże premierę Zemsty nietoperza Johanna Straussa.

Od wielu lat organizujemy koncerty sylwestrowe, które cieszą się wielkim zainteresowaniem widzów. Koniec roku to okazja do zaproponowania czegoś lżejszego od tradycyjnych repertuarowych tytułów. Akcję Zemsty przeniesiemy na statek i sądzę, że ten zabieg się spodoba. Chcemy przede wszystkim, żeby publiczność dobrze się bawiła, choć gdyby przyjrzeć się librettu, nie ma się z czego śmiać. To towarzysko-małżeńska gra z dyskusyjnym przecież happy endem. Zemsta będzie preludium do lutowej premiery opery Rozwód Figara. Wybitny reżyser David Pountney, który kocha postać Figara, pomyślał, że skoro Figaro się zakochał i ożenił, to pora go rozwieść. Napisał libretto i poprosił brytyjską kompozytorkę Elenę Langer o skomponowanie muzyki. Zebrał wspaniałe grono realizatorów, między innymi namówił do współpracy legendarnego scenografa Ralpha Koltaia. Dzięki temu mamy w Rozwodzie... scenografię o właściwościach niemal magicznych. Jest to opera współczesna, ale jej muzyka nie jest trudna do przyjęcia przez przeciętnego widza i można ją polubić.

Bieżący sezon operowy jest czerwony. To kolor miłości, namiętności, żądzy władzy. Czy taki będzie repertuar?

Taka jest cała opera! Ale faktycznie: z sukcesem pokazaliśmy już Macbetha, za chwilę premiery, o których mówiłam, a po nich balet Anna Karenina. Ostatnią premierą będzie Czarodziejski flet.

To już trzecie dzieło Mozarta w naszej operze pod Pani dyrekcją...

I będzie go jeszcze więcej! Muzyka Mozarta jest piękna. Lubią ją śpiewacy, bo jest ona dla nich jak źródlana woda. A Mozart ma swoją lekkość, przewrotność, humor...

A kto będzie Królową Nocy?

Nasza solistka: Małgorzata Olejniczak-Worobiej. W naszym zespole są śpiewacy, którzy wykonują takie popisowe partie. Gramy na przykład Borysa Godunowa, operę z dużą liczbą dobrych basowych i barytonowych głosów. Nie bylibyśmy w stanie wystawić jej, gdybyśmy nie mieli Rafała Korpika, Jerzego Mechlińskiego czy Andrzeja Ogórkiewicza i plejady utalentowanej młodzieży. Oczywiście solistów można zaprosić, ale co dalej? Jesteśmy przecież teatrem repertuarowym i wielokrotnie gramy tę operę.

To bardzo dobry spektakl...

Cieszę się z tej opinii. Ale pamiętajmy, że osiągnęliśmy to wspólną, wytężoną pracą. Gdy z Gabrielem Chmurą obejmowaliśmy w połowie 2012 roku Teatr, jego sytuacja była trudna. Panował kryzys, dotacja była obniżona, a budżet bieżącego roku wydany. Zrezygnowaliśmy z premiery, bo nie było pieniędzy, ale Teatr musiał grać i przygotowywać kolejne spektakle. Trzeba było zaplanować sezon i nowe premiery. Wśród nich znalazły się również dzieła zamawiane albo te mniej znane, np.: Portert Wajnberga, Cyberiada Meyera, Space Opera Nowaka. Wystawiliśmy je dzięki dotacjom celowym, przeznaczonym na konkretne zadania. Przeszliśmy też przez redukcje zatrudnienia - co nie było łatwe, ale wybraliśmy drogę obrony przez jakość. Założyliśmy, że pomimo niewystarczającej ilości pieniędzy gramy dużo i na wysokim poziomie. Doprowadziliśmy do premiery Parsifala, co mogło wydawać się samobójcze, ale dzięki pomocy Fundacji Polsko-Niemieckiej i Instytutu Duńskiego udało się. Mamy zasadę: "Jak się nie ma pieniędzy, to trzeba mieć charakter".

W 2012 roku powiedziała Pani w IKS-ie: "Stawiam na różnorodność w repertuarze, w doborze konwencji i proporcji między klasyką a współczesnością". Czy udało się to założenie zrealizować?

Uważam, że opera zginie, jeśli zamknie się na młodych. Powierzyłam realizację Halki Pawłowi Passiniemu, bo młodzież mu ufa. Oni nie przyjdą do Teatru na Moniuszkę! Ale na Passiniego przyszli. Zaproszenie artysty, który nie miał wielkiego doświadczenia operowego, było pewnym ryzykiem, ale on ma szacunek dla twórców narodowych i podszedł do Halki poważnie. Zrealizował ją jednak w swoim stylu i dla odbiorcy, o którego nam chodziło. Z tego samego powodu zaprosiłam Iwana Wyrypajewa, Leszka Mądzika czy Pippo Delbono. Twórców, którzy pozostawali poza nurtem operowym. Musimy być otwarci na różne rodzaje poetyki i spektakle reżyserowane w różny sposób. Choć to niełatwe. Sądziłam, że publiczność przywiązaną do liniowego traktowania inscenizacji, w zgodzie z librettem, i czytelnej narracji, da się połączyć z odbiorcą o odmiennej, nowoczesnej percepcji. Niestety, tak nie jest. Jestem również świadoma, że plon naszej pracy zbierze ktoś, kto pokieruje Teatrem za kilkanaście lat, tak jak ja zbieram plon pracy poprzedników. Wówczas okaże się, czy będą tu widzowie. Stąd dużo uwagi poświęcamy najmłodszym...

To widać. Działalność edukacyjna Teatru jest rozbudowana i skierowana do różnych grup wiekowych...

Nie traktujemy tej działalności jak zła koniecznego. Opera to nie jest jakiś lepszy, hermetyczny świat. Jeśli nie przekonany dzieci do niej teraz, to nigdy tu nie wrócą. Chcę, żeby dobrze się tu czuły, dlatego robimy dość nietuzinkowe rzeczy, niezwiązane bezpośrednio z edukacją artystyczną. Pozwalamy im oswoić tę przestrzeń, poznać ją, w nadziei, że wrócą i przyprowadzą opiekunów. Nigdy nie będę źle oceniała młodych ludzi, którzy przyjdą do nas ubrani swobodnie, co niestety niekiedy spotyka się z negatywną reakcją tradycyjnej publiczności. Te dwie grupy mają różne oczekiwania i potrzeby, ale obie są dla nas ważne!

Czy dlatego realizujecie Laboratorium Teatru Operowego, w ramach którego spektakle przygotowują bardzo młodzi ludzie, najczęściej przed debiutem?

To jest projekt, który ma umożliwić wyłowienie wszystkich tych, którzy mają w sobie bakcyla operowego. Praktycznie wszyscy, którzy brali udział w realizacji pierwszego przedstawienia Laboratorium, spektaklu Anioł dziwnych przypadków, robią kariery i są świetnymi artystami. Najlepszym przykładem jest Krzysztof Cicheński, który obecnie pracuje nad wspomnianą premierą Zemsty nietoperza. Młodzi odbiorcy z kolei idą za nimi, bo to pokolenie tak funkcjonuje. Jest to dla nas satysfakcja, ale i obowiązek: pracować z młodymi. Dać im szansę na komponowanie i pokazanie się na scenie.

A poza tym, z czego jest Pani najbardziej dumna?

Z wielu rzeczy. Nasz Teatr zaczął być rozpoznawalny na mapie teatrów Europy. Robimy spektakle w koprodukcji, np.: Macbetha z brukselskim Teatrem La Monnaie. To świadczy o tym, że prezentujemy poziom, który pozwala na taką współpracę. Mamy dobre recenzje, a przyjeżdżają do nas dziennikarze z różnych krajów. Do opery przychodzi coraz więcej młodzieży i publiczności w ogóle. Zawsze czułam, że tych widzów mamy, bo Poznań to miasto festiwali teatralnych, kilkudziesięciu chórów, szkół muzycznych, Pro Sinfoniki. Widzowie są wyedukowani i doceniają to zapraszani przez nas twórcy.

A co przed Panią? O czym marzy dyrektor poznańskiej opery?

Chciałabym, żeby grono osób, które o operze myślą dobrze, widzów i artystów, było coraz większe. Na tyle duże, żeby opera była u nas sztuką żywą i dostępną, a nie zamkniętą i hermetyczną. Pewnie zawsze będziemy niszą, ale chciałabym, żeby opera była pożądana i ważna.

rozmawiały Katarzyna Kamińska i Elżbieta Woźna

* Renata Borowska-Juszczyńska - współzałożycielka i prezes zarządu Fundacji Nuova, która zajmowała się organizacją m.in. Festiwalu Wiosny. Wcześniej wiceprezes Fundacji Festiwalu Teatralnego Malta, z którą współpracowała przez wiele lat. W latach 1997-2003 związana była z Towarzystwem Muzycznym im. H. Wieniawskiego. Współtworzyła Polską Prezentację Artystyczną na EXPO w Hanowerze oraz organizowała promocję Konkursów im. H. Wieniawskiego na targach Midem Classic w Cannes, a w latach 2002- 2003 pełniła funkcję dyrektora biura zarządu. Od 12.07.2012 r. dyrektor naczelna Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki.