Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Nie mam poczucia, że ktoś dyktuje mi te wiersze

O swoim najnowszym tomiku "Ladino", wielkiej miłości do Paula Celana i pamiątkach z podróży opowiada poznańska poetka Joanna Roszak.

Joanna Roszak, fot. archiwum prywatne - grafika artykułu
Joanna Roszak, fot. archiwum prywatne

Jak powstawał pani najnowszy zbiór wierszy pod tytułem "Ladino"?

Wydałam poprzednią książkę "Wewe" w serii prowadzonej przez Mariusza Grzebalskiego w WBPiCAK, a nowe wiersze same zaczęły się układać i formować w pewne konstelacje. Tytułowe słowo wynotowałam dwa lata temu, czytając publikację o niemieckojęzycznych poetach żydowskich, którzy rozproszyli się po całym świecie. Wiedzę o znaczeniu słowa "ladino" uprzedziły pewne wyobrażenia, w jego polu konotowały się i historia skrawka ziemi, który mnie interesuje, i kilka trajektorii życiowych, i kilka brzmień. Ladino to język hiszpańskich Żydów, śpiewa w nim na przykład Yasmin Levy, którą poznaniacy pewnie znają, bo kilkakrotnie u nas gościła. Dziś ladino zapisuje się i w alfabecie łacińskim, i hebrajskim. To właśnie przesunięcia, które się z zapisywaniem wiążą, zaczęły mnie interesować, jako metafora.

To znaczy, że tomik traktuje o "przesunięciach"?

Najogólniej powiedziałabym - choć nie jestem skora do takich autokomentarzy - że napisałam książkę o tym, iż napisy czasem nie pasują do obrazu lub przynajmniej nie są z nim dobrze zsynchronizowane. Tak bywa w filmach, ale także, co gorsza, w relacjach między ludźmi, tak bywa w naświetlaniu kwestii społecznych i politycznych przez media, tak było długo z kreowaniem obrazu konfliktu bliskowschodniego... Widzi pani? Narysowałam obfite pole pozornie odległych skojarzeń (śmiech). Język hebrajski stawia opór już na poziomie alfabetu, a później w każdym kolejnym kroku. Posługuję się abdżadem, czyli pismem spółgłoskowym. Co wsunąć między spółgłoski? A gdy ów obcy język poznamy, czy na pewno się zrozumiemy? Gdyby lew zaczął mówić naszym językiem, zrozumielibyśmy go? Wraca do mnie raz po raz to zdanie Wittgensteina.

Stąd także obco brzmiące tytuły?

Nie ma w nich nic z wyrachowanej gry, egzaltacji albo - co gorsza - intelektualizowania przeżyć. W polu wielu z nich mieszczą się ważne dla wiersza obrazy, echa, asocjacje.

Wcześniej każdy wiersz pisała pani z myślą o kimś. Jak jest teraz?

I podobnie, i inaczej. W pewnym sensie "Ladino" to książka pisana z myślą o tych, których brakuje, albo za którymi się tęskni, nawet jeśli się ich nie znało. Robię teraz wywiady dotyczące wraku poznańskiej synagogi i miałam okazję rozmawiać z kilkoma Żydami, którzy już dawno nie mieszkają w Poznaniu, ale urodzili się tu w latach 20. XX wieku i pamiętają czas, gdy odprawiano przy Stawnej/Wronieckiej nabożeństwa. Z Zwi Steinitzem, z Baruchem Bergmanem. Ale jest w tym zbiorze tekst między wersami dedykowany mojej rocznej siostrzenicy, niebywale radosnej i intensywnej - "Dziewczynka". Pisząc inne myślałam np. o Palestyńczykach, o których do niedawna myślałam zdecydowanie za mało. Bo wiedziałam za mało. Pracowałam kiedyś, nawet niekrótko, w radiu. Miałam znajomych, którzy czytali serwisy albo prowadzili audycje o poranku, wnosząc do studia zdjęcie bliskiej osoby. Profesjonalni dziennikarze, którzy wiedzieli, że słucha ich ktoś obcy w banku, biurze albo w korku ulicznym, i widzieli, że za przeszkloną ścianą siedzi znajomy realizator. Obraz na kształt takiego zdjęcia mam często w głowie, pisząc wiersz.

Kiedy poczuła pani, że nie dość, że może stworzyć wiersz, to jeszcze odważy się pokazać go na zewnątrz, co jest - jak przypuszczam - rzeczą dość intymną?

Gdy miałam ze dwadzieścia lat mniej, chciałam napisać ciąg dalszy "Przeminęło z wiatrem". I bezwzględnie wydać, najlepiej w siedmiu tomach. Wydanie wiersza to przy tym skakanie kozy na krzywe drzewo (śmiech).

Czy poetą trzeba się urodzić?

Trudne pytanie. Na pewno są poeci obdarzeni szczególnym darem. Czesław Miłosz był - jak sądzę - takim poetą. Josif Brodski też, skoro w sali sądowej powiedział: "Przecież tego nie można się nauczyć, to ma się od Boga". Ja nie mogłabym wypowiedzieć takiej frazy.

Dlaczego?

Nie mam poczucia, że ktoś mi dyktuje wiersze, jakaś siła, mająca "środek wszędzie, a krańce nigdzie".

Jak w takim razie rodzi się wiersz?

Poprawiam przez skreślanie. Wiersz rzeczywiście przychodzi sam i trzeba tylko mieć na tyle refleksu, by zdążyć go zapisać. Pomysły często uciekają w tej paplaninie, która nas otacza.

Zdarza się pani, że przychodzą w najbardziej prozaicznych sytuacjach - w tramwaju, poczekalni u lekarza?

W poczekalni rzeczywiście tak, bo to dla mnie miejsce graniczne, a nie prozaiczne.

Czy spośród poetów ma pani kogoś, na kim się wzoruje?

Nie wzoruję się. Ale jest poeta, którego lektur się nie wyprę. Tak, mam - uprzedzając pytanie - świadomość, że jesteśmy po trosze tym, co czytamy i tym, czego słuchamy. Zaś wiersze piszemy takie, jakie sami chcielibyśmy przeczytać.

Kto to?

Paul Celan, którego czytam nieprzerwanie.

Czy z jego wierszami również jest tak, że po czasie nie są tym, czym były na początku?

Z wierszami Celana jest tak, że są i tym, czym były na początku, i czymś o wiele więcej. Samo nazwisko poety jest anagramem, powstałym po strząśnięciu liter z nazwiska Antschel. W pewnym momencie lektury na głos, olśniło mnie, że on podobnie koduje miejsca traum. Trudno napisać wiersz tak wielocyfrowy i osadzony na tak wielu poziomach, jak ten Celanowski.

Czyli póki co to niedościgniony wzór?

Nie chciałabym pisać jak on, ale na pewno jest dla mnie ikoną poety. Jego poezja to dla mnie przede wszystkim "biuro informacji lęku". Tym samym są dla mnie filmy Michaela Hanekego.

Kto poza Celanem?

Bliska jest mi twórczość Ryszarda Krynickiego, notabene tłumacza Celana. Ponadto Jehudy Amichaja, Czesława Miłosza. Zostańmy przy trzech nazwiskach.

Co dają pani spotkania autorskie?

Miło jest po prostu spotkać się z ludźmi, którzy czytają i są zainteresowani tym, by posłuchać kogoś innego. Sama należę do tych, którzy chodzą na sesję naukową lub spotkanie autorskie nie tylko wtedy, kiedy czytają własny artykuł lub wiersz (śmiech).

Poeta lokalny nie jest stanie żyć tylko z poezji. Jak udaje się pani łączyć wszystkie działalności: poetycką, naukową i nauczycielską?

Tak naprawdę byłabym szczęśliwa mogąc ograniczyć tę ostatnią. Kocham uczyć polskiego. Ale byłoby wspaniale móc uczyć nie cztery klasy, ale jedną dziennie.

Słyszałam, że kolekcjonuje pani magnesy na lodówkę. Ile ich jest?

Sporo! Nie mam dużej lodówki i na ogół jest dość pusta (śmiech). Więc magnesy są na niej i dla niej na pociechę. Przywożę je ostatnio z każdej podróży.

Ostatnie skąd?

Z Jerozolimy, ze Złotą Kopułą, i drugi z mozaiką. Przez pewien czas forsowałam pomysł, by okładka "Ladino" była mozaikowa. Jeszcze kiedy kupowałam ten magnes, miałam ją w wyobraźni. Ostatecznie okładkę mamy powietrzną. I przyjemnie lekką. I to dobrze.

Rozmawiała Anna Solak

Joanna Roszak - ur. 1981 w Poznaniu, adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, nauczycielka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Autorka tomów poetyckich "Tintinnabuli" (2006), "Lele" (2009) i "Wewe" (2011). Jej najnowszy zbiór "Ladino", wydany przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury, był jednym z trzech prezentowanych w cyklu "Seryjni poeci" 12 marca w CK Zamek.