Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Między Marsylią, Poznaniem a Senegalem

- Na każdym etapie mojej rezydencji będę współpracować z różnymi osobami. Nie mogłabym z perspektywy uprzywilejowanego białego człowieka mówić samodzielnie o wielu kwestiach, dlatego "Wędrująca ziemia" to projekt otwarty, włączająca platforma - mówi artystka Patrycja Plich*, która w trakcie programu Rezydenci w Rezydencji 2019 w Centrum Kultury Zamek zajmuje się zapomnianą historią działającego w Poznaniu Centrum Afrykańskiego.

. - grafika artykułu
Kadr z filmu "From Poland with love", Marie Delahousse, Patrycja Plich, 2019, fot. materiały prasowe

Jaka jest geneza projektu "Wędrująca ziemia"?

"Wędrująca ziemia" wyszła z refleksji o terytoriach spornych, co zbiegło się też z kryzysem uchodźczym w 2016 roku. Zaczęłam wtedy budować platformę - tworzyłam szkice i notatki z donosów i wiadomości. Później doszło do spotkania w Marsylii w 2017 roku z Marie Delahousse, która pod koniec lat 90-tych pracowała w Poznaniu na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Instytucie Języków Romańskich.

Jak doszło do tego, że Delahousse trafiła do działającego w Poznaniu Centrum Afrykańskiego?

W Instytucie Języków Romańskich było dużo osób z Afryki, którzy przyjechali do Poznania w ramach wymiany bądź by ukończyć doktorat itd. Dlatego Marie w naturalny sposób związała się z Centrum i zaczęła nagrywać sceny z jego działalności. Później zdecydowała się na wywiady z Polkami, które związały się z Afrykanami. Chciała skupić się na tym, jak powstają takie mieszane związki i jak odbierane są w społeczeństwie.

O czym opowiadają poznanianki w tych wywiadach?

Te rozmowy są różne. Niektóre osoby mówią o codziennym życiu, o tym, jak kulturowo się dopasowują bądź nie w swoich związkach. Najsilniej uderzyło mnie w tych wywiadach to, gdy jedna z kobiet mówi o tym, że wie iż polskie społeczeństwo nie jest zbyt otwarte - a był to 1998 rok - i że może jest lepiej niż było choćby dziesięć lat temu, ale to wciąż nie jest to, co osiągnęła Francja czy Niemcy. Stwierdziła, że w przyszłości do Polski będzie przyjeżdżać dużo ludzi zza granicy i Polakom się to nie spodoba. Gdy to usłyszałam, to poczułam ciarki - w kontekście tego, co się dzieje obecnie.

Dlaczego Marie Delahousse właśnie pani przekazała materiały, które nagrała w Poznaniu?

W Poznaniu nagrywała dużo archiwów, które realizowała wspólnie ze swoim mężem, artystą. Chciała, abym się tym zajęła, bo mam świeży ogląd na to, co dzieje się teraz. Po powrocie do Francji długo myślała o tym, że trzeba się zająć tą historią. Ale zaabsorbowały ją już inne problemy,  również te, z którymi po raz pierwszy miała styczność właśnie w Poznaniu. Obecnie na co dzień pracuje ze społecznością romską w Marsylii, a co roku organizuje też związany z tym festiwal.

Co pociąga panią w Marsylii?

Do Marsylii jeżdżę z powodów artystycznych. To miasto fascynuje mnie na poziomie tego, jak tworzą się w nim kulturowe społeczności. To biedna metropolia, a przyjezdni są głównie imigrantami ekonomicznymi, co wynika z jej portowego charakteru. Marsylia to w jakimś sensie trudna utopia. Asymilacja zachodzi w niej łatwo, a ludzie wspierają się wzajemnie.

Czyli zupełnie odwrotnie, niż w Polsce.

Tak, dlatego chciałam ująć te dwie perspektywy w ramach działania rezydencyjnego. Stwierdziłam, że w projekcie dotyczącym Centrum Afrykańskiego nie chcę pracować sama i Marie też musi w nim uczestniczyć. Jest łącznikiem pomiędzy tymi dwoma światami - Poznaniem lat 90. i momentem obecnym. Konfrontujemy swoje obserwacje i od samego początku współpracujemy ze sobą. Podczas mojej rezydencji w Zamku Marie odwiedzi też Poznań.

Co będzie pani robiła podczas rezydencji?

W trakcie rezydencji chcę powołać do życia kilka tworów. Jednym z nich jest stworzenie archiwum Centrum Afrykańskiego. Mało kto w ogóle dziś o nim pamięta, a niektóre osoby związane z Centrum nadal mieszkają w Poznaniu. Mimo tego, że się zasymilowały i dobrze im tutaj, to ta asymilacja odbyła się wyłącznie w sferze prywatnej. Dlatego te osoby i Centrum Afrykańskie nie funkcjonują w publicznym dyskursie. Odgrzebując przeszłość, będę ją konfrontować z czasem współczesnym.

Co się działo w Centrum Afrykańskim, co zobaczyła pani na starych filmach Marie?

Na archiwaliach są uwiecznione głównie koncerty muzyki afrykańskiej czy otwarte dni w Centrum: spotkania, wspólne tańce, wykłady o sztuce afrykańskiej czy o poszczególnych państwach - Kamerunie, Senegalu... Co mnie zaskoczyło - to, jak bardzo dużo osób w różnym wieku uczestniczyło w tych spotkaniach. To poruszające, bo widać, że tym ludziom dobrze ze sobą, że dobrze się bawią, mile spędzając czas.

Czy rezydencja wesprze panią finansowo w pracy nad filmem "From Poland with Love"?

Realizuję go z własnym środków, bo prace nad nim zaczęłam już wcześniej. Materiał filmowy będzie istniał w dwóch formach. Posiadam sześć godzin nagrań, które chciałabym włączyć w struktury archiwum. "From Poland with love" będzie półgodzinnym filmem.

Czy to będzie montaż archiwaliów z lat 90-tych?

Nie tylko. W dłuższej perspektywie chciałabym sytuacje uwiecznione w Centrum odtworzyć w dwóch innych miejscach - w Marsylii i Senegalu. Powstanie tryptyk.

Do jakich osób związanych z Centrum już udało się pani dotrzeć?

Do jednego ze współzałożycieli Centrum - jeszcze ustalamy, co będziemy robić. W międzyczasie poznałam też osoby z Afryki, które obecnie mieszkają w Poznaniu. Dzięki mnie dowiedziały się o tej historii. Będą ze mną współpracować w trakcie rezydencji.

Opowieść o Centrum musiała ich zdziwić i zafascynować.

Dla nich to jak światełko w tunelu. Poznań i Polska jest nadal trudnym miejscem dla nowo przybyłych. To, że w przeszłości istniał punkt, z którym czują jakiś związek, dodaje im otuchy.

Opowiadali pani o nieprzyjemnościach, z jakimi mierzą się w Poznaniu? Czy czują się niechciani?

Bardziej czują się widoczni i oddzielani od reszty społeczeństwa. Gdy ktoś na nich uparcie patrzy, to różnie na to reagują. Niektórzy machają do gapiących się na nich ludzi, bo chcą rozładować rosnące napięcie. Przyznali mi, że na miasto wieczorem muszą wychodzić grupą, bo gdyby byli w pojedynkę to nie wiedzą, jak by to się skończyło.

Co ich więc trzyma w Poznaniu, jeśli muszą się mierzyć z takimi nieprzyjemnościami na co dzień?

Mają perspektywy związane z edukacją, bo większość z poznanych przeze mnie osób z Afryki studiuje w Poznaniu. Przyjechały tu na wymianę, albo żeby podjąć kolejne kierunki studiów. Niektórzy też dobrze sobie radzą w pracy, ale nie wiedzą, czy chcą tutaj zostawać na stałe. Póki co jest im tu jednak dobrze i wciąż potrafią powiedzieć, że Polacy są fajni.

Czyli godzą się na trwanie w tymczasowości.

Tak - Poznań to dla nich miejsce buforowe.

rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Patrycja Plich - absolwentka Intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Podejmuje działania usytuowane pomiędzy mediami, w szczególności wykorzystując specyfikę i możliwości słowa oraz bezpośredniego spotkania z odbiorcą. Podłożem jej działań jest środowisko człowieka poddawane ciągłym materialnym i znaczeniowym modyfikacjom - od jego geopolitycznego do międzygatunkowego wymiaru. Laureatka stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2017).

  • spotkanie z Patrycją Plich, z cyklu Rezydenci w rezydencji
  • CK Zamek, Hol Balkonowy
  • 14.03, g. 18.30
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019