Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Kronikarz zapowiedzianej śmierci

- Filmy, o których piszę, są częścią szerszego zjawiska, może nawet lepiej powiedzieć: popkulturowej gry z wieloma uczestnikami - mówi Adam Horowski*, krytyk filmowy, autor i wydawca "Leksykonu filmów postapokaliptycznych".

. - grafika artykułu
Adam Horowski "Leksykon filmów postapokaliptycznych"

Przed naszym spotkaniem przeglądałem CYRYL-a i zdjęcia mostu Cybińskiego, którym jako gzub często maszerowałem do poznańskiej katedry. A potem rok 1966, Milenium Chrztu Polski. Władze komunistyczne za karę, że poznaniacy poszli tłumnie się modlić na Ostrów Tumski, zrywają mosty na Warcie i Cybinie, przesuwają koryto rzeki. Obrazy jak z filmów science fiction z budowy trasy Chwaliszewskiej na zawsze pozostały w mej pamięci, stały się moim ulubionym motywem książek i filmów. A co Ciebie tak zakręciło wokół filmów postapokaliptycznych, że aż leksykon wydałeś?

Sporo w tym zbiegów okoliczności, które ostatecznie złożyły się w ładną całość. Był 2011 rok, miałem dość korporacji, którą spontanicznie, bez żadnego planu, opuściłem. A że trwała końcówka kryzysu gospodarczego i nie było porządnego zajęcia dla pismaka bez wyrobionego nazwiska, musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Na fali medialnej unosiły się pesymistyczne przepowiednie Majów, według których rzekomo w grudniu 2012 miał nastąpić koniec świata. Na dodatek kino postapokaliptyczne, mimo kilkudziesięcioletniej historii, dzięki seriom gier Fallout, S.T.A.L.K.E.R. czy uniwersum Metra 2033 zapoczątkowanego przez powieść Dmitrija Głuchowskiego, dopiero zyskiwało swoją tożsamość gatunkową. Co oznacza, że pojawiło się zapotrzebowanie na rzetelne opracowania. Jeżeli do tego kryzysu, braku perspektyw, przepowiedni końca świata i kształtowania się nowych zjawisk filmowych dorzucisz jeszcze wieloletnią fascynację kinem science fiction i głód pisania, to odpowiedź na twoje pytanie staje się oczywista.

W lutym 1982 roku rozrzucałem ulotki w domach koło "Ceglorza", wzywające do demonstracji pod Krzyżami. Na ulicach SKOT-y, żołnierze pod bronią wokół koksowników. Wizja upadku cywilizacji z filmu Szulkina z 1985 roku była dla mnie artystycznym komentarzem do współczesności. Skąd dziś popularność tematyki świata postkatastroficznego?  

Nie ma tu jednej dobrej odpowiedzi. Oczywiście kino, szczególnie to ambitniejsze, bardzo często komentuje rzeczywistość. Na przykład wspomniany przez ciebie Szulkin poddawał krytyce socjalistyczną rzeczywistość, a że O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji realizował tuż po zakończeniu stanu wojennego, ukazał w nim społeczeństwo w stanie rozkładu. Egzystujące w rozpadającym się schronie, kurczowo trzymające się fałszywych idei wymyślonych przez władze. Podobnie było w Seksmisji Machulskiego, gdzie przeciekają sufity, a bohaterowie są święcie przekonani, że jeśli istnieje jeszcze gdzieś cywilizacja, to z pewnością na wschodzie. Współcześnie rozwój kina postapokaliptycznego napędzają 2012 rok, rewitalizacja gatunku przez George'a Millera i jego genialnego Mad Maxa: Na drodze gniewu, wysyp seriali telewizyjnych ukazujących świat po zagładzie i współczesny terroryzm. Dowodem na niegasnącą popularność tematyki postapo jest wysoka frekwencja podczas poznańskiego przeglądu filmów tego gatunku, który odbył się latem w ramach inicjatywy Nic Się Tu Nie Dzieje, który miałem przyjemność koordynować. Bilety na pokazy Szulkina w Przeciwatomowym Schronie dla Władz Miasta Poznania wyprzedały się na pniu.

Książki o tematyce postapokaliptycznej to moje ulubione lektury dzieciństwa, choćby takie jak Ostatni brzeg Nevila Shute'a, Dzień tryfidów Johna Wyndhama czy Piknik na skraju drogi braci Strugackich. Ale zawsze uważałem, że z ekranizacjami idzie kiepsko. Jaki więc musiał być film, by znaleźć się w Twoim leksykonie?

Etymologia postapokalipsy odsyła oczywiście do wydarzeń dziejących się po apokalipsie. Staram się jednak nie patrzeć na to tak wąsko. Filmy, o których piszę, są częścią szerszego zjawiska, może nawet lepiej powiedzieć: popkulturowej gry z wieloma uczestnikami. W Ucieczce z Nowego Jorku Johna Carpentera nie mamy przecież do czynienia z globalną zagładą, a jedynie z upadkiem Manhattanu, a przecież jest to obraz dla postapokalipsy ikoniczny. Mamy tutaj bowiem jednoznacznie kojarzący się sztafaż, czyli miejskie ruiny, gangi wyrosłe na gruzach upadłej metropolii, resztki znanej nam cywilizacji, charakterystycznego antybohatera itd. Opis świata oczywiście jest ważny, ale to widzowie ostatecznie decydują, co jest postapo, a co nie. Sam się do nich zaliczam, więc decyzja, czy włączyć jakiś tytuł do książki, czy go pominąć, jest w dużej mierze arbitralna i autorska.

Bałeś się, oglądając któryś z filmów z Twojego leksykonu?

Nie. Kino postapokaliptyczne bazuje na lękach społecznych, więc trudno na nich podskakiwać ze strachu. To nie horrory, chociaż mariaże gatunkowe oczywiście się zdarzają. Przykładem filmy o apokalipsie zombie, ale to nieco odrębne zjawisko i w pierwszym tomie nie starczyło już na nie miejsca.

Zapytam kinofila z dyplomem filozofa. Człowiek w postapokaliptycznych filmach jest dobry czy zły?

Herosowi pustkowi daleko do moralnej jednoznaczności bohaterów klasycznych westernów, w których nawet kolorystyka strojów wskazywała na to, kto jest dobry, a kto zły. Weźmy choćby ikonę - Mad Maxa. W Wojowniku szos pomaga broniącej się przed pustynnym gangiem wspólnocie, ale de facto robi to, żeby zdobyć dla siebie kilka kanistrów paliwa. Jako były gliniarz pamięta wartości, których niegdyś strzegł, i funkcję, którą pełnił, ale już nie potrafi stać się członkiem żadnej nowej społeczności. I to te ostatnie są tutaj kluczowe - żeby bowiem przetrwać, ocalali muszą się przystosować, a to często oznacza konieczność wypracowania nowych wartości. Różnie to jest przedstawiane - raz odrzucane jest chrześcijańskie miłosierdzie, które w czasach chaosu wchodzi w konflikt z zasadą przetrwania, innym razem najważniejsze okazują się współpraca i odpowiedzialność. Ludzie w filmach postapo odzwierciedlają nas samych - są przede wszystkim egoistami, indywidualnie i zbiorowo. Tylko przemoc u nas jest częściej symboliczna, a na radioaktywnych pustkowiach niemal zawsze dosłowna.

Leksykon filmów postapokaliptycznych to kilka lat Twojej benedyktyńskiej pracy. Oglądanie wszystkich filmów - a w pierwszym tomie jest aż 150 tytułów, pisanie o nich tekstów. Jakim cudem miałeś jeszcze siłę zostać wydawcą? Skąd pomysł, że sam zabierzesz się do wydania go drukiem?

Tytułów jest dokładnie 183. Decyzja została okupiona wieloma starciami z tradycyjnymi wydawcami, którzy albo w ogóle nie byli zainteresowani leksykonem, albo proponowali warunki, na które nie zamierzałem się zgodzić. W tych kontaktach w zasadzie cały czas, może z jednym wyjątkiem, czułem się jak trzeciorzędny autor, na którego patrzy się z góry. Dłuższy czas temu, po jakimś spotkaniu poświęconym rynkowi książki, zaczepiłem prezesa jednego z poznańskich wydawnictw. Opowiedziałem o tym, czym się zajmuję. Zainteresował się, poprosił o próbkę, przeczytał. Dostałem uczciwą odpowiedź, że mu się podoba, ale po konsultacji z działem promocji i marketingu podjął decyzję, że leksykonu nie wyda.

Podali chociaż powód?

Wniosek nasuwa się sam: to się nie sprzeda. Wydawcy nie wierzyli, ale wierzyłem ja i czytelnicy mojego bloga. Postanowiłem więc, że wydam ją samodzielnie, bez pomocy zewnętrznego wydawnictwa.

To Twoja pierwsza książka?

Tak, i rzeczywiście można powiedzieć, że jest w stu procentach moja. Zajmowałem się nią na wszystkich etapach - od pisania, przez wymyślanie koncepcji okładki oraz nadzór nad redakcją i składem, aż po pakowanie i wysyłkę. Dziś mogę powiedzieć, że taki model wydawniczy zdecydowanie mi odpowiada.

rozmawiał Przemysław Toboła

*Adam Horowski - dziennikarz, krytyk filmowy, recenzent Kulturypoznan.pl. Absolwent filozofii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Bloger i pasjonat niszowego kina.

  • Adam Horowski "Leksykon filmów postapokaliptycznych"
  • wyd. własne

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018