Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Jestem człowiekiem szczęśliwym

Rozmowa z Antonim Rutem*, poznańskim fotografikiem, który świętuje 70 urodziny i 50-lecie działalności artystycznej. 

. - grafika artykułu
"Autoportret", foto-grafika, 2017

Kilkadziesiąt autorskich wystaw pokazywanych w Polsce i na świecie - od Szwajcarii po Chiny - tysiące zdjęć, dziesiątki nagród i konkursów organizowanych niezmordowanie przez wiele lat. Jest Pan chyba rekordzistą w swojej dziedzinie?

Nigdy nie zależało mi na biciu rekordów, ale rzeczywiście w ciągu półwiecza, bo tyle już lat zajmuję się fotografią, zebrało się na liczniku sporo wernisaży, laurów, recenzji, spotkań. Cieszę się, że moje prace interesują i poruszają ludzi, pozwalają im inaczej spojrzeć na świat, dostrzec w nim to, co na pierwszy rzut oka jest  "niewidzialne", jak zatytułowany jest jeden z moich cykli. Że wyzwalają w nich twórczą energię i wielu sięga wtedy po aparat. Spotykamy się potem na plenerach, wystawach, dyskutujemy i zarażamy innych miłością do fotografii. 

Pana też ktoś zaraził?

Nie musiał. Chłonąłem tę sztukę i zawód, bo jedno z drugim nierozerwalnie u mnie się łączy, od małego. Mój ojciec Władysław Rut zaraz po wojnie przywędrował do Poznania i zaczął pracować w odbudowanym przez siebie zakładzie. Punkt był znakomity - naprzeciw Domu Partii. Ale niedługo to trwało. Nie był to, jak wiadomo, czas sprzyjający jakimkolwiek prywatnym inicjatywom. Ojciec dał sobie jednak radę, sprawdził się jako fotograf na Targach Poznańskich.

A w latach już nie tak odległych od naszych czasów zasłynął jako właściciel tajemniczego fotoplastykonu.

Ojciec odkupił  go w latach 70. i tym samym uratował od pewnego zniszczenia. Poznaniacy bardzo chętnie przychodzili na Święty Marcin, bo dzięki stereoskopowym fotografiom przenosili się w daleki świat lub codzienną przeszłość miasta. W czasach przedtelewizyjnych działało to trochę jak narkotyk - poznaniacy tak właśnie wspominają swoje przeżycia w niedawno wydanej książce o naszym fotoplastykonie. Teraz - już od 2 lat - fotoplastykon jest własnością miasta. Odrestaurowany, po raz drugi przywrócony do życia, ściąga do Arsenału sporą publiczność, m.in. turystów odwiedzających Stary Rynek.

Ale wróćmy jeszcze do poprzedniego lokum fotoplastykonu, do kultowego miejsca na Świętym Marcinie, gdzie również znajdowała się tętniąca życiem Pana Galeria Fotografii.

To trwało ponad 20 lat, do 2005 roku. Galeria była moją najzupełniej prywatną inicjatywą. Sam obsadziłem się w roli mecenasa i miałem ogromną satysfakcję, że wystawy cieszyły się dużą popularnością, spotykali się tu nie tylko fotograficy, ale i artyści z różnych dziedzin.  Nie brakowało i krytyków. W prasie było potem sporo informacji o poszczególnych ekspozycjach. Wystawiałem tam oczywiście nie tylko swoje prace - organizowałem wernisaże znanych i początkujących artystów, różne konkursy i spotkania.

Pana artystyczny życiorys rozpoczyna się w 1967 roku, pół wieku temu.

Z sentymentem i trochę też z rozbawieniem wspominam moją pierwszą nagrodę, która właściwie zadecydowała o mojej dalszej drodze. Otrzymałem ją za zdjęcie zatytułowane Modelka. Zdziwi się pani, jak je pokażę - oto jak na warunki wiejskie licznie zgromadzona publiczność, odgrodzona płotem, podziwia zwykłą polską świnkę! Konkurs zorganizowała Akademia Rolnicza i nagrodziła mnie chyba przede wszystkim za pomysł. Inne prace w schematyczny, podręcznikowy sposób przedstawiały zwierzęta, które były tematem konkursu.

Początek był oryginalny i zachęcający do różnego typu artystycznych poszukiwań.

Najpierw były głównie realistyczne krajobrazy - poznaniacy najbardziej zapamiętali chyba moje wierzby, przedstawiane w rozmaity sposób zresztą do dziś. Była też  architektura, portret. Uwieczniałem Polskę i także daleki świat - m.in. Azję Środkową - Taszkient, Bucharę, Samarkandę, zabytki, ale i ludzi. Zawsze starałem się, by nie były to obrazki banalne.

Zawsze szukałem sposobu, by pokazać w nich coś nieoczywistego, intrygującego - linię światła, kontrasty między bielą, szarością, grafitem... Zauważyła chyba pani, że na moich fotografiach nie ma ulubionej przez artystów mgiełki. Nigdy na nią nie polowałem, nie stosowałem tego popularnego u wielu zabiegu. Najlepsza według mnie pora na robienie zdjęć to południe, kiedy słońce mocno świeci i uwypukla wszystkie ostre linie. A poza tym nie należę do amatorów wczesnego wstawania.

Ale ma Pan w swoich zbiorach również znakomite, realistyczne reportaże, choćby te z występów zespołów rockowych w naszej Arenie.

Udało mi się uchwycić ruch, ekspresję i niesamowitą atmosferę towarzyszącą tym koncertom, choć kosztowało mnie to niemal utratę słuchu. Dumny jestem z tych zdjęć, bo bardzo trudno było się tam znaleźć, a mnie się udało, choć nigdy nie należałem do fanów tego typu muzyki.

Z Pana nazwiskiem kojarzy się oryginalna foto-grafika.

Zaintrygowało mnie połączenie fotografii z grafiką, kolażem - korzystałem i korzystam z barwnych tektur, liści, piór i wszystkiego, co intryguje swoją formą, i wkomponowuję w swoje zdjęcia. Łączę je też z malowaniem. Jako niegdysiejszy uczeń Liceum Sztuk Plastycznych, z przyjemnością sięgam po pędzel, szczególnie wtedy, kiedy nie można robić zdjęć. Ale to żart. Po prostu lubię niezwykłe połączenia. Przetwarzanie krajobrazu, a także np. portretu to dla mnie też zawsze ciekawe wyzwanie.

Takim zabiegom poddawał Pan m.in. portrety żony, bardzo pięknej kobiety, która na niektórych Pana pracach chyba nie mogła się rozpoznać.

Ale w pełni je akceptowała. Ceni sobie eksperymenty, a ponadto jako praktykujący fotograf zna się na rzeczy. Te foto-grafiki są niejako moją marką, jestem dzięki nim rozpoznawalny. Nakładanie obrazów na siebie, mieszanie barw, to wszystko daje ciekawe efekty, na co zresztą zwracają uwagę recenzenci moich prac. Teraz coraz częściej eksperymentuję z komputerem, z nowoczesną techniką. I tu moim przewodnikiem jest syn, który jednak - jak dotąd przynajmniej - nie połknął bakcyla fotografii.

Trudno uwierzyć, że doba dla Pana ma też tylko 24 godziny...

Jestem człowiekiem szczęśliwym: praca organizacyjna, wystawy, warsztaty, no i własna twórczość są moim żywiołem. Dzięki nim żyję pełnią życia i nie narzekam, że trudno mi znaleźć czas na odpoczynek.

rozmawiała Grażyna Wrońska 

*Antoni Rut - artysta fotografik, specjalizuje się w fotografii krajobrazu oraz czystej fotografii. Autor wystaw, organizator wielu konkursów, aktywny uczestnik organizacji twórczych. Za swoją prace artystyczną odznaczony w 2013 roku Złotym Krzyżem Zasługi.