Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Architekt musi walczyć

Z Bartoszem Jaroszem i Pawłem Świerkowskim z pracowni Neostudio rozmawia Jakub Głaz.

. - grafika artykułu
Bartosz Jarosz (z lewej) i Paweł Świerkowski założyli pracownię Neostudio w 2005 r. Obaj są absolwentami Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej. Fot. archiwum pracowni Neostudio

Umiecie łączyć nowe ze starym. Dostaliście Nagrodę Quadro za bibliotekę na tyłach zabytkowego Collegium Maius. Teraz uzupełniliście zespół budynków AWF zapoczątkowany pół wieku temu przez Marka Leykama. Macie jakiś przepis na symbiozę w architekturze?

P.Ś.: Umiar. Gdy dookoła więcej się dzieje, czyli stoi już sporo innych budynków, zawsze lepiej zrobić rzecz prostszą. Ważne, by użyć materiałów, które dobrze się starzeją. Asceza plus wysoka jakość budulca to szansa na sukces.

B.J.: Nowy budynek to pieczątka, której tusz rozlewa się trochę po okolicy. Choć czasem chcemy poszaleć, to otoczenie nas koryguje. Można stawiać domy jak plomby z amalgamatu - działają jak trzeba, ale wyglądają źle. My wolimy dyskretną plombę światłoutwardzalną.

P.Ś.: Choć po skończeniu wielu projektów myślę, że można było zrobić je mocniej, bardziej zauważalnie. Ludzie mówią nam jednak, że wyszło prawidłowo. Zresztą najważniejsze jest, by budynek dobrze działał. To dla nas wielka satysfakcja, że korzystający z biblioteki Wydziału Filologii dostrzegają jej funkcjonalne walory.

Inwestorzy też to doceniają?

P.Ś.: Coraz częściej. Klientów, którzy chcieliby narzucić swoją wizję, prawie już nie spotykamy. Trafił do nas za to ceniony przez nas deweloper, którego przyciągnęły nasze wcześniejsze dokonania. To mile łechce ambicję. Dla takich chwil warto żyć.

B.J.: Jest lepiej, bo od niedawna ludzie interesują się architekturą. Coraz więcej jest poświęconych jej tytułów prasowych i portali. Łatwiej o dobre przykłady i wyższy poziom dyskusji o projekcie, mimo że wciąż, niestety, królują domy typowe z katalogu.

Na szczęście nie w śródmieściu. Jak dobrze wpisać się z poznańskie centrum?

P.Ś.: Parę lat temu, gdy ktoś miał okazję coś w nim zrobić, traktował projekt jak dzieło życia i nie zawsze to wychodziło. Teraz jest więcej luzu i świeżości. Zbudowany jestem nowymi projektami CDF. Biurowy Ubiq przy Ułańskiej jest rewelacyjny. Także Maraton koło Multikina zapowiada się bardzo dobrze. Cieszy oko większość mieszkaniowych plomb pracowni Easst.

B.J.: Niezłe są te nowe uzupełnienia, bez szaleństw. Lepsze niż wcześniej, gdy silono się na naśladownictwo dawnych form. Większość szyta na miarę tego miasta, które uważam za bardzo fajne.

P.Ś.: Jedno z ciekawszych w Polsce! Daje wszystko, co trzeba, w dobrej, przystępnej skali.

B.J.: Dlatego nie lubię projektu Bałtyk Tower. Urbanistycznie to porażka - wyrzeźbiona maczuga, podkreślenie ego inwestora, która w połączeniu z nieudanym Sheratonem zaburzy spójność miasta.

P.Ś.: Dla mnie jest w porządku. Wreszcie coś dookreśli tę pustą przestrzeń Kaponiery i zmarnotrawionej przestrzennie niezabudowanej "dziury toruńskiej".

Często zdarza się Wam mieć tak odmienne zdanie?

B.J.: Pracujemy razem 10 lat, trochę jak małżeństwo z długim stażem - bywa, że są wymiany zdań. Woda i ogień, ale - wymiennie. Gdy Paweł się zaogni, to ja go gaszę. I odwrotnie.

Spieraliście się podczas projektowania sali sportowej AWF? Podobno kosztowała Was sporo nerwów.

P.Ś.: Było blisko zawału, ale z innych powodów. Niezwykle trudno było nam wymóc na wykonawcach, by wszystko było zrealizowane tak, jak w projekcie. Pod koniec chciałem wszystko rzucić w diabły, uciec i zostać rolnikiem na dalekiej wsi (śmiech).

B.J.: Ja w połowie prac zacząłem szukać odskoczni w sporcie. To niesamowite, jak silnie w polskich realiach architekt musi walczyć o prawidłową realizację swojego projektu. Zmagania z urzędnikami też bywają męką.

W przypadku AWF - walka skończona. Wszystko wyszło jak trzeba?

B.J.: Prawie w stu procentach. Po tym prostym klocku nie widać, ile wysiłku trzeba było włożyć w opracowanie jego funkcji i detali. To projektowanie na styk. Na niewielkiej, wbrew pozorom, działce trzeba było upakować bogaty program użytkowy budynku. Stąd ten prostopadłościan, zwarty i transparentny, co ma kojarzyć się ze sportowymi przejrzystymi zasadami. Stawialiśmy też na dobre relacje z prostotą całego kampusu, ale bez powielania form starszych budynków.

Projektowaliście też dla kampusu na Morasku.

P.Ś.: Niestety, bez realizacji. Braliśmy udział w konkursie na Collegium Historicum, gdzie przez formalne niedociągnięcie, które można było naprawić, wyeliminowano na wstępie kilkanaście projektów - w tym nasz. Bardzo mi żal, bo uważam, że był wyjątkowo dobrze przemyślany.

Czego jeszcze żałujecie?

P.Ś.: Konkursowego projektu dla Nowego Teatru w Warszawie, tyle że tam przed autorami zwycięskiej pracy mogłem czołem bić do ziemi. Bo nie widzę żadnego problemu, gdy wygrywa projekt lepszy od naszego. Ale jak patrzę na zrealizowaną wersję Historicum, to mnie krew zalewa.

B.J.: Szkoda też, że nie doszło do realizacji sportowo-usługowego Silo Center w Skórzewie. Tym projektem zainteresował się nawet hinduski deweloper, który chciał powielić go w 30 egzemplarzach, rozsianych po całych Indiach. Prowadziliśmy rozmowy, ale finalnie my nie chcieliśmy robić masówki, a inwestor zrezygnował, widząc, że nie mamy całej armii architektów i konstruktorów.

Próbowaliście jednak sił za wschodnią granicą.

B.J.: I byliśmy o włos od zwycięstwa w zamkniętym konkursie na uniwersytecką bibliotekę we Lwowie. W finale walczyliśmy ze znanym niemieckim biurem Behnisch Architekten. Choć się nie udało, to miło wspominam współpracę z bardzo życzliwymi nam lwowiakami.

Uczelnie to dla Was nie tylko projekty. Nieobce Wam też nauczanie architektury. Czego u nas brakuje w kształceniu przyszłych architektów?

P.Ś.: Mnóstwa rzeczy. Przede wszystkim wykładowców praktykujących zawód. Studenci nie chcą mieć zajęć z teoretykami. Ale ci, którzy projektują, mają na nauczanie za mało czasu. Ja też odpuściłem pracę na uczelni.

B.J.: Ja działam i staram się integrować na zajęciach studentów, którzy ze sobą nie dyskutują, nie spotykają się, nie tworzą środowiska. Na uczelni brak wymiany myśli, idei i pomysłów. Mało jest pracy zespołowej, nieodzownej w naszym zawodzie.

P.Ś.: Brak też porządnych praktyk budowlanych. W Niemczech od tego zaczyna się studia, co bardzo ułatwia potem naukę.

Czas to zmienić.

B.J.: Trudne zadanie. Łatwiej za to prowadzić architektoniczno-urbanistyczne warsztaty dla młodzieży i dzieci, urządzać wykłady dobrych architektów. Zdarza się nam uczestniczyć w takich przedsięwzięciach i chcemy działać na tym polu dalej.

Porzucacie więc na razie plany zostania rolnikiem lub zawałowcem.

B.J.: Zdecydowanie. Zanim uderzę w kalendarz, chcę jeszcze zrobić dużo dobrych, właściwie działających obiektów. Nieważne: stacja, most czy kościół. Cokolwiek, byle dobrze i z sensem.

P.Ś.: I żeby to były zróżnicowane wyzwania. Za każdym razem robić coś, co rozwija i zmusza do nauki. Projektować to, czego się wcześniej nigdy nie robiło.

Rozmawiał Jakub Głaz