Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Wojny ogórkowe?

Kiedyś mieliśmy w lecie sezon ogórkowy. Teraz mamy zatrzęsienie wydarzeń: nie wiadomo, co wybrać. Jeśli tak dalej pójdzie, czekają nas niechybnie ogórkowe wojny: podjazdowe, imperialne, gwiezdne... Wszystkie.

Wojny ogórkowe, rys. M. Marcinkowska - grafika artykułu
Wojny ogórkowe, rys. M. Marcinkowska

Trudno dziś wytłumaczyć młodemu człowiekowi, o co właściwie chodzi z tym sezonem ogórkowym. - Jak to - nic się nie dzieje? - zapyta taki. - Nie ma przecież takiej możliwości! Coś się dziać musi! - będzie przekonywał uparcie, ale też skutecznie. Bo rzeczywiście, dziś dziać się musi. Nieważne, czy to dzianie się jest wartościowe, nieważne, czy ktoś w nim uczestniczy, nieważne, jakie będą jego skutki, nieważne, jakie motywy do niego prowadzą. - Dzieje się! - mówimy. I to ma znaczyć, że jest dobrze. Ale czy rzeczywiście jest?

Świąteczna klęska urodzaju

Mnie natłok i nadmiar coraz bardziej zaczynają przeszkadzać. W ilu artystycznych wydarzeniach dziennie, tygodniowo, miesięcznie rzeczywiście jestem w stanie uczestniczyć (wszak doba ma tylko tyle godzin, ile ma)? Ile z nich autentycznie mnie obejdzie? Ile zostanie we mnie na dłużej niż chwila, jeden wieczór, kilka dni? Jasne, że nie muszę brać udziału we wszystkim. Jasne, że kulturalna oferta powinna być różnorodna, dostosowana do wielu potrzeb i wielu gustów. Jasne, że trzeba umieć dokonywać wyboru. Umiem wybrać. Kłopot tylko w tym, że coraz częściej mam poczucie, iż nie bardzo jest z czego. W zatrzęsieniu "atrakcji", fajerwerków", "projektów specjalnych" jakoś zaczyna mi bowiem brakować tego, na czym rzeczywiście mi zależy - autentycznego spotkania ze sztuką, z innymi ludźmi, z samą sobą. Autentycznego święta. Takiego, na które się długo czeka. Takiego, o którym się potem długo pamięta. Ze świętami jest jednak tak, że przeżywamy je naprawdę tylko wtedy, kiedy oddziela je od siebie nieświąteczna codzienność. Kiedy się do nich przygotowujemy. Tymczasem od dłuższego już czasu można odnieść wrażenie, że żyjemy w czasie jakiegoś święta permanentnego. Codziennie jest jakaś premiera, jakiś wernisaż, jakiś koncert, a także - o zgrozo! - niemal codziennie jest też jakiś festiwal.

Odrobina postu w karnawale

Święta były kiedyś przede wszystkim czasem odpoczynku, który urozmaicaliśmy sobie na różne sposoby. Dziś marzy mi się choć chwila oddechu od tych nieustających świąt: odrobina zwyczajnej, nudnej, szarej, przyziemnej codzienności. Dlaczego? Najlepiej odda to pewnie anegdotka sprzed lat. Zmęczona (ale też znudzona) intensywnym życiem kulturalnym początku lat 90. (tak, tak, przeżyliśmy już kiedyś takie szaleństwo - prawdziwy kulturalny karnawał związany ze zmianą ustroju) spotkałam się z moim przyjacielem, mieszkającym na tak zwanej prowincji. Zapytał mnie - jak zawsze: - Co słychać w "wielkim świecie"? A ja na to: - Ech... Nic ciekawego się nie dzieje. Same nijakie wydarzenia. Szkoda dziś czasu na zajmowanie się kulturą. On zaś powiedział krótko: - Kochana, marudzisz! Zrób sobie przerwę: tydzień, miesiąc, a nawet dwa bez kultury! Zobaczysz, jak to ożywczo zadziała. Miał rację! Po dwóch miesiącach spektakle, koncerty, filmy, książki.... - wszystko znowu miało smak, zapach, kolor. Znowu obchodziło. Znowu sprawiało, że chciało się o tym myśleć, gadać... Wciąż dobrze pamiętam czasy, kiedy to kulturalny post był czymś oczywistym oraz stałym. Miesiącami (a nawet latami) czekaliśmy zbiorowo na wydanie jakiejś książki, na przyjazd jakiejś gwiazdy, na premierę płyty. Wcale nie żadne media ani działy promocji, ale zwykła, swojska poczta pantoflowa kreowała to wydarzenie, podnosiła temperaturę, nakręcała atmosferę. Nie było facebooka pełnego coraz to nowych propozycji, nie było maili ani esemesów, a i tak wiedzieliśmy, że to "coś" się zdarzy. Nie wpisywaliśmy nigdzie żadnego "będę" ani "może będę". Po prostu tam byliśmy (często stojąc godzinami w kolejce albo usiłując zdobyć bilet u konika). Do dziś to wspominamy, kiedy zdarzy nam się spotkać na żywo.

"Zaliczone", "odhaczone"

Można by te rozważania potraktować jako moje prywatne nostalgie i moje prywatne dylematy. Ale to tylko wstęp do tematu, który jest dużo bardziej złożony. Jeszcze kilka lat temu wakacyjny numer IKS-a zapowiadał jeden festiwal w lipcu, jeden w sierpniu i trochę cyklicznych koncertów w różnych częściach miasta przez pozostałą część kanikuły. A poza tym... przysłowiowe ogórki, aż miło. Dziennikarze wciąż jednak narzekali na tę nudę. Żeby dopiec artystom i animatorom, ale też żeby w ogóle mieć o czym pisać, wyciągali "przedwojenne" smaczki: a to teatry ogródkowe, a to koncerty w różnych "muszlach", a to ludyczne imprezy festynowe... Wszystko z komentarzami: "Kiedyś to się działo! Kiedyś to ludzie mieli pomysły i inwencję! Kiedyś to się umieli bawić!". Kwękali, jęczeli, domagali się, no to teraz mają! Na żadne urlopy nie wyjadą, tylko będą zapowiadać i relacjonować jedną wielką imprezę za drugą wielką imprezą. Czy aby jednak na pewno znajdą na to czas i miejsce? Mam wrażenie, że to zatrzęsienie wydarzeń wcale nie przekłada się na zwiększenie liczby stron czy antenowego czasu poświęconego kulturze. O ile kiedyś festiwale miały całe programy, tematy, bloki, wydarzenia główne i towarzyszące - każde warte osobnego potraktowania, omówienia, zanalizowania, zrecenzowania - to dziś (na wszelkich łamach i we wszelkich eterach) sprowadza się je jedynie do nazwy, daty, ewentualnie nazwiska jakiejś gwiazdy, która przedsięwzięcie firmuje. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że znacznie istotniejsze niż medialna relacja jest to, co się dzieje na żywo. Ale tęsknię za czasami, kiedy refleksja na temat kultury nie sprowadzała się wyłącznie do pospiesznej "wymienianki", do "zaliczenia" i "odhaczenia" kolejnej imprezy, do skonstatowania faktu, że było "fajnie" albo "niefajnie". Do przysłowiowego już "lubię to". A tak to dziś, niestety, przeważnie wygląda: i w mediach, i w "sieci", i "na żywo". Chciałoby się zatem zapytać: po co nam właściwie całe to zamieszanie? Po co nam cały ten zgiełk?

Kryzys jako recepta

W lipcowo-sierpniowym numerze IKS-a i na portalu kulturapoznan.pl obszernie zapowiadamy i polecamy letnie festiwale. Ale próbujemy też wpisać przynajmniej niektóre z nich w różne konteksty związane a to z ich uczestnikami, a to z tematami, których dotyczą, a to ze sposobami ich organizacji. Proponujemy tym samym otwarcie dyskusji na temat "festiwalizacji" naszego życia kulturalnego. Wydaje się ona konieczna i w obliczu wielości imprez, i wobec idei powołania w Poznaniu Biura Festiwalowego. Jaką rolę miałoby ono pełnić? Jakie miałoby kompetencje? Czy stałoby się "nadrzędną" instytucją kultury? Na ile zostawiałoby pole do działania poszczególnym organizatorom imprez? Czy jego działania zmierzałyby do ograniczenia liczby festiwali? A może do koordynowania ich programów i "łączenia" w większe całości, które mogłyby się uzupełniać? Czy stać nas na wszystkie te wydarzenia? Czy festiwale nie zastępują aby kulturalnej "codzienności"? Czy ten fakt nie jest groźny dla rozwoju kultury w mieście? Tych pytań jest jeszcze więcej. Trzeba sobie na nie odpowiedzieć, tym bardziej, że wciąż słyszymy o kryzysie. Mało tego: coraz boleśniej odczuwamy ten kryzys na własnej skórze. Obcięte dotacje dla instytucji i organizacji zajmujących się kulturą, odchudzone portfele uczestników (często tylko potencjalnych) kulturalnych wydarzeń to fakty, z którymi trudno dyskutować. Czym się to skończy? Nie wiadomo. Tymczasem wciąż jeszcze świętujemy. Ja całkiem szczerze życzę nam jednak postu. Wizja "ogórkowych" wojen wydaje się bowiem coraz bardziej prawdopodobna. W przyszłym roku nie wystarczy nam pieniędzy na wszystkie przedsięwzięcia. Jak będziemy je dzielić? Jakie przyjmiemy priorytety? Kto będzie o tym decydował? Porozmawiajmy o tym - zanim się pokłócimy. Zanim zaczniemy sobie wyszarpywać złotówki. Może autentyczne "ogórki" okażą się dla nas inspirujące, ożywcze i odświętne.

Ewa Obrębowska-Piasecka

Napisz do redakcji: kulturapoznan@wm.poznan.pl

Ewa Obrębowska-Piasecka - uczestniczka i recenzentka wydarzeń kulturalnych, wcześniej w Gazecie Wyborczej, gdzie współtworzyła m.in. Co jest grane; obecnie redaktor naczelna IKS-a. Ma syna. Ma też fioła na punkcie teatru i tańca. Uwielbia ogórki.