Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Przyjemna niedoskonałość

Płyta "Aurora" to najwyższej próby kameralistyka niepozbawiona pikanterii. Skrzypek Janusz Wawrowski i pianista Jose Gallardo znaleźli wspólny język muzyczny. 

Płyta "Aurora" Janusza Wawrowskiego i Jose Gallardo. Wyd. EMI Classics - grafika artykułu
Płyta "Aurora" Janusza Wawrowskiego i Jose Gallardo. Wyd. EMI Classics

Kilka tygodni temu Towarzystwo im. Henryka Wieniawskiego było gospodarzem dość niecodziennego wydarzenia - konferencji prasowej połączonej z recitalem i projekcją filmu. Emocje tego dnia (przynajmniej na początku) wzbudzały głównie trzy niepozorne literki, pod którymi kryje się jedna z najbardziej prestiżowych wytwórni płytowych na rynku muzyki klasycznej. Słynne EMI po raz pierwszy w historii patronuje polskiemu skrzypkowi - Januszowi Wawrowskiemu.

Pierwszym owocem ekskluzywnego kontraktu Wawrowskiego jest płyta "Aurora". Niejeden meloman posiada zapewne w swojej kolekcji jego debiutancką płytę "Kaprysy" - nagranie 24 utworów Niccolo Paganiniego. Jakże inny ukazuje się skrzypek po tych sześciu latach! Wszak Aurora to rzymska bogini jutrzenki - symbol nieuchwytności, delikatności. Daleko jej do nieskromnych, ognistych popisów Paganiniego. Czyżby Janusz Wawrowski złagodniał, przeszedł transformację? Nic z tych rzeczy. Drzemią w nim obie te natury, bezczelnie i doskonale ze sobą współgrając.

Wawrowskiemu towarzyszy w nagraniu argentyński pianista Jose Gallardo. Owo towarzyszenie mogłoby jednak niesłusznie kojarzyć się z pewną statecznością, asystowaniem z oddali. Tymczasem duet Wawrowski - Gallardo to dwóch znakomitych solistów, którzy opanowali sztukę mądrego kompromisu. Wpływają na siebie wzajemnie, pozostając indywidualistami, a co najistotniejsze - efektem końcowym dla odbiorcy nie jest przysłowiowe "przeciąganie liny", ale najwyższej próby kameralistyka niepozbawiona pikanterii.

Klamrą spinającą repertuar zawarty na płycie są nazwiska polskich kompozytorów: Witolda Lutosławskiego (którego "Subito" wieńczy dzieło) oraz Karola Szymanowskiego. Album otwierają trzy genialne poematy skrzypcowo-fortepianowe "Mity". Już pierwsze "Źródło Aretuzy" zdaje się krzyczeć: "Na pohybel tradycji wykonawczej!". Tempo jakby szybsze niż to, do którego my Polacy jesteśmy przyzwyczajeni. Nimfa Aretuza w kreacji obu panów jest nie tylko przeźroczysta, uchwycić można także jej taneczność; nie jest to zdecydowanie woda stojąca. W "Narcyzie" następuje przedziwna synestezja - wyraźnie słychać męskie spojrzenie. "Driady i Pan" zdradziły znakomite umiejętności dźwiękowego aktorstwa artystów - jest dzika gonitwa, są igraszki i figle. Jest i lęk pomieszany z nostalgią - gdy brzmi flażoletowa fletnia Pana, momentami prawie przestajemy słyszeć charakterystyczny szum kontaktu włosia smyczka ze struną (który osobiście uwielbiam), na rzecz subtelnego oddechu gotowości wydobycia wibrującego dźwięku z drewnianych piszczałek. Ale Pan potrafi być również rubaszny. O ile co do nieugładzonego brzmienia niektórych fragmentów mogłoby mieć wątpliwości akademickie czy konkursowe jury, mnie zachwyciła ta werystyczna śmiałość, na którą pozwolić mógł sobie tylko dojrzały i świadomy artysta. Warto zwrócić także uwagę na barwowe cuda i cudeńka ulatujące spod palców Jose Gallardo w ostatnim z "Mitów".

Ta fortepianowa kolorystyka Szymanowskiego jest zresztą dopiero przystawką do dania głównego, bowiem "Sonata nr 2 na skrzypce i fortepian" Maurica Ravela okazała się milionem portretów argentyńskiego muzyka. Jego fortepian czasem zdaje się być pastelowo błękitny i miętowy, innym zaś razem nie brak mu ostrości neonowych odcieni. W bluesowej części sonaty Wawrowski i Gallardo udowodnili, że czują tę muzykę... i czują się w niej. Słyszalne oddechy, jazzująca chropowatość dźwięku, niewymuszone dociążenie tekstu nutowego glissandami - to wszystko ma szansę zrobić wrażenie nie tylko na przygotowanym klasycznie odbiorcy, ale także wrażliwcu, któremu do tej pory nie po drodze było z Bachem, Mozartem lub Chopinem.

Tytułowa "Aurora" Eugena Ysayea znów przenosi w nastrój mitologiczno-impresjonistycznej nieuchwytności. Kompozytor nie pozostawił wykonawcy łatwego zadania - nie lada wyzwaniem jest wydobycie fantastycznej lekkości i epickiego przerostu muzyki nad techniką, przy karkołomności tej partii. Tu słychać przynajmniej dwóch Januszów: tego "od Paganiniego" - męskiego, silnego, niezawodnego technicznie, oraz tego z lekkim - i lekkością przepełnionym - błyskiem w oku. Pięknie korespondująca pierwsza część z drugą, miękkie, brzmiące akordy, a przy nich sukcesywnie utrzymana narracja melodii w tak skomplikowanej fakturze - tego po prostu dobrze się słucha!

"Aurora" to płyta przyjemnie niedoskonała. Stanowiło to zresztą cel artystów, których zamierzeniem było odwzorowanie prawdziwego recitalu. Dwóch mężczyzn pochodzących ze skrajnie różnych kulturowo zakątków świata znalazło wspólny i prawdziwy język muzyczny. Każdy zaś słuchający nie jest intruzem, ale poprzez własną, indywidualną wrażliwość może stać się autorem zupełnie nowej, najbardziej subiektywnej z subiektywnych recenzji. Ostatecznie, w mitologicznym świecie tak naprawdę nie wiadomo przecież, co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni.

Malwina Kotz

  • "Aurora" Janusz Wawrowski / Jose Gallardo
  • wyd. EMI Classics
  • premiera: kwiecień 2013