Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Przepis na koncert

Sprawdzianem dla głosu wokalisty jest śpiew a cappella lub z akompaniamentem jednego, góra dwóch instrumentów. W tak kameralnej obsadzie słychać wszystkie mankamenty. Ileż to znanych artystów nie radzi sobie bez otoczki masywnego brzmienia zespołu, świateł i wszystkich możliwych rozpraszaczy. Krystyna Prońko wczorajszym koncertem w Blue Note pokazała, że wystarczy jej mała scena, fortepian i mikrofon. Resztę zrobi sama.

. - grafika artykułu
Fot. Tomasz Nowak

Zaczęło się niespodziewanie - od gospelowego hymnu "Wszystkie narody klaskajcie w dłonie". Przyznam, że ta część twórczości Krystyny Prońko nie była mi znana, jednak otwarcie koncertu energiczną, skłaniającą do interakcji z publicznością piosenką, było dobrym pomysłem. Szczególnie że na gwiazdę wieczoru musieliśmy poczekać jakieś 20 minut. Fani Prońko są jednak wytrwali - ich zniecierpliwienie po trzykrotnej nieudanej próbie wywołania artystki prysło już przy pierwszej zwrotce. A publiczność dopisała - takich tłumów w Blue Note dawno nie widziałam. 

Krystyna Prońko swój koncert prowadziła według wypróbowanego i dobrego przepisu. Proporcje: dużo tego, co znane, oraz szczypta nowości. I chociaż wśród słuchaczy zazwyczaj więcej jest postaw à la Mamoń ("Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem"), to w moim odczuciu, nie przyzwyczajenie do znanego sprawiło, że nowsze piosenki wypadły nieco gorzej. Szczególnie jeden utwór wydał mi się wyjątkowo ckliwy i pretensjonalny. Mowa o piosence "Wspomnienia są jak film", w której garść banalnych metafor i porównań tworzyła cały tekst. Aż trudno uwierzyć, że artystka, która w swojej karierze wykonywała tak dobrze napisane utwory, zgodziła się na taki banał. To był według mnie jedyny tak słaby punkt wieczoru. Inne piosenki, które wejdą do nowych projektów Prońko, były dobre, jednak brakowało im czaru dawniejszych utworów - głównie pod względem warstwy tekstowej. Bo komu uda się pobić tak genialne tłumaczenie Jonasza Kofty piosenki "I got rhythm"? W wykonaniu Prońko była jazzowa drapieżność, energia i zabawa dźwiękiem i słowami. Doskonale wypadł także hit "Deszcz w Cisnej", który znałam tylko z wersji z zespołem Koman Band. Z akompaniamentem pianisty Przemysława Raminiaka piosenka zyskała nową, bardzo odświeżającą jakość.

Prońko&Raminiak to duet samowystarczalny. Jego improwizacje i jej głos, który przez lata kariery nic nie stracił ze swojej siły, wspaniale się dopełniały. W tej kameralnej aurze oboje zyskali, każde miało czas i możliwość na zaprezentowanie się od najlepszej strony. Jak chociażby w słynnym tangu Marty Mirskiej "Pierwszy siwy włos", w którym muzykom udało się stworzyć nostalgiczny klimat, a jednocześnie - nie popadając w ckliwość - opowiedzieć historię, która może zdarzyć się w każdym czasie. Albo w "Uratuj mnie, uratuj siebie" z delikatnym walking bass, w którym ukazał się talent interpretacyjny muzyków. Tak znany utwór, a jeszcze tyle w nim można pokazać.

Trzeba dodać, że koncert nie byłby tak udany, gdyby nie zapowiedzi artystki, która ma wspaniałe poczucie humoru i dystans do siebie. Prońko zna swoją wartość, żywe reakcje publiczności tylko ją potwierdziły.

Aleksandra Bliźniuk

  • Krystyna Prońko
  • 16.09
  • Blue Note