Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Wszyscy będziemy się pławić

Wydawałoby się, że powieści Stephena Kinga to samograje - wciągające fabularnie, ze znakomicie rozpisanymi bohaterami i dialogami, pełne smaczków i detali z amerykańskiej popkultury oraz małomiasteczkowego życia. A jednak w ostatnich latach można ze świecą szukać udanej ekranizacji książki króla horroru. Dopiero Argentyńczyk Andres Muschietti porządnie odrobił lekcje i zaserwował widzom prawdziwą filmową ucztę. Nareszcie!

. - grafika artykułu
Fot. materiały dystrybutora

W niewielkim Derry w stanie Maine w niewyjaśnionych okolicznościach znikają dzieci. Jąkała Bill, hipochondryk Eddie, grubasek Ben ("cycuch"), Richie o niewyparzonej gębie, maltretowana przez ojca Beverly oraz reszta Klubu Frajerów zawiedzeni bezradnością starszych postanawiają rozwikłać zagadkę tajemniczych zaginięć. Trafiają na trop przerażającego klauna o imieniu Pennywise, którego ślady obecności sięgają zarania miasteczka. Kiedy okazuje się, że umalowany morderca potrafi żywić się dziecięcym strachem, mali bohaterowie zdają sobie sprawę, że będą musieli stawić czoła nie tylko upiornej istocie, ale także - i przede wszystkim - własnym, niewypowiadanym dotąd na głos koszmarom.

Już w scenie otwarcia argentyński reżyser pokazuje, że nie zamierza brać jeńców - kilkuletni chłopczyk z urwaną rączką nie pozostawia wątpliwości co do tego, że miłośnik współczesnego horroru znajdzie w kinie doskonale zaserwowaną krwawą pożywkę. To też wyraźny sygnał, że znana w kinie grozy zasada niewinności została w "To" zawieszona - nie może czuć się bezpieczny nikt, łącznie z dziecięcymi bohaterami nieskalanymi grzechami dorosłości. Zresztą tutaj dzieciństwo jawi się nawet nie tyle jako szkoła przetrwania, co jako rozpędzony do szaleńczej prędkości rollercoaster, z którego w trakcie jazdy ktoś po kryjomu usunął hamulce. Przy szkolnych zabijakach gotowych wyryć ci nożem na brzuchu swoje imię, dorosłych śliniących się na widok trzepoczącej rzęsami jedenastolatki bądź rodzicach przeszczepiających ci do głowy imponujący zestaw własnych lęków konfrontacja z krwiożerczym klaunem może jawić się jako całkiem fajna przygoda. Przynajmniej do czasu, aż usłyszysz dochodzący od strony twojej ręki trzask łamanej kości, którą po chwili będzie próbował nastawić twój przerażony kumpel z klasy.

"To" jest jedną z najdłuższych powieści Kinga - większość wydań liczy sobie bez mała 1200 stronic, nie da się więc przełożyć jej na język filmowy w skali 1 do 1. Na szczęście, w odróżnieniu od licznych poprzedników mierzących się z książkami amerykańskiego pisarza, Muschietti wziął z pierwowzoru dokładnie to, co powinien. A zatem nie tylko fabułę, która wcale nie jest tu najważniejsza, ale przede wszystkim pełen barwnych szczegółów świat przedstawiony, błyskotliwe dialogi i wiarygodnych małych bohaterów. Bo po prawdzie same sceny grozy, którym patronuje obłąkany Pennywise, są zwykłymi, niespecjalnie wyróżniającymi się wśród zalewu współczesnych horrorów straszakami, obudowanymi średniej jakości efektami komputerowymi. Za to klimat małomiasteczkowego życia, dzieciaki pędzące ulicami na srebrzystych BMX-ach, szkolne oprychy, paskudne bladoróżowe dresy, "Koszmar z ulicy wiązów 5" na afiszach, soczyste dowcipy rzucane przez małoletnich z częstotliwością karabinu maszynowego, a przede wszystkim ejtisowa muzyka sprawiają, że "To" jest blockbusterem bliskim ideału. Jeżeli dołożyć do tego koncertową grę na nostalgii, czyli zamaszysty ukłon w stronę widzów wychowanych na "Goonies" (1985), umiejętnie koresponujący z serialowym "Stranger Things" (2016-...), otrzymujemy rozrywkę na poziomie rzadko osiąganym przez dzisiejsze kinowe przeboje.

Gdyby przyznawano Oscara w kategorii castingu, z pewnością mocnym kandydatem do nagrody byłby Rich Delia, który nieletnich bohaterów obsadził perfekcyjnie. Każdy z nich czymś się wyróżnia na tle innych, każdy wyzwala nieco inną energię, a jednocześnie jest między nimi rewelacyjna ekranowa chemia. Wcielającej się w Beverly Sophii Lillis już dziś wróży się wielką karierę i trudno się dziwić - dziewczyna łączy w sobie zjawiskową urodę z rzadko spotykanym w jej wieku talentem aktorskim, którym z pewnością widzowie będą mieli okazję jeszcze nieraz się nacieszyć.

Każdy z bohaterów dostaje swoje pięć minut, podczas których poznajemy jego historię, nie ma więc tu mowy o postaciach rysowanych grubą kreską. A kiedy na ekranie pojawia się cała paczka, nie ma żadnych wątpliwości, że te małolaty znają się jak łyse konie. Razem stawiają przeciwnościom losu i chociaż nieustannie zaliczają bolesne upadki, dziarsko wstają z kolan, otrzepują kurz i z siarczystym dowcipem na ustach brną dalej do przodu - jak na szkolnych "frajerów" przystało.

Nie da się bowiem ukryć, że "To" jest w dużej mierze o szkolnej przyjaźni. O wspólnym mierzeniu się z wrogim światem, o dojrzewaniu, o przełamywaniu własnych lęków, którymi ochoczo obdarzają bohaterów straumatyzowani rodziciele. I to jest w filmie Muschiettiego najlepsze - to nie morderczy klaun przeraża najbardziej, ale właśnie zwykli dorośli. Otyła matka wciskająca synowi do ust tony leków, ojciec traktujący córkę jak obiekt seksualny, bierność, strach, apodyktyczność, a nawet zwyczajna głupota składają się tutaj na świat filmowych dorosłych. Remedium na to jest jedno - dziecięca wyobraźnia, której najwyraźniej i na szczęście argentyński reżyser nigdy nie utracił.

Adam Horowski

  • "To" (2017)
  • reż. Andres Muschietti