Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Ruchome piaski

Ken Loach, zdobywca Złotej Palmy za film Ja, Daniel Blake, ponownie chwyta nas za gardło. Ma dla nas historię kolejnego everymana, który, jak wielu przed nim i po nim, stara się utrzymać na powierzchni w brutalnym świecie, w którym bardziej niż człowiek liczy się zysk.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Wspomniany Daniel Blake był postacią uosabiającą walkę z systemem, superbohaterem godności, który odważył się powiedzieć "dość!" po modelowej serii upokorzeńm jakie swoim petentom funduje biurokratyczna machina państwowa. Z kolei Ricky - mężczyzna, który robi wszystko, by uczciwie zarobić na chleb, to superbohater codzienności, który żeby spłacić długi i utrzymać czteroosobową rodzinę chwyta się każdej pracy, od hydrauliki po budowlankę, by na końcu zostać kurierem rozwożącym przesyłki pocztowe. Według marketingowego bełkotu swojego pracodawcy sam miał być sobie żeglarzem i okrętem. W rzeczywistości zostaje niewolnikiem urządzenia śledzącego i skanującego dostarczane paczki, a potrzeby fizjologiczne z braku czasu załatwia do plastikowej butelki.

Podobnie jego żona Abbie, która od rana do wieczora tłucze się autobusami po całym Londynie, by jako opiekunka socjalna karmić, myć, przewijać i dotrzymywać towarzystwa osobom niepełnosprawnym i starszym. Jest przy tym tak spokojna, cierpliwa i opanowana, że jawi się widzom jako anioł. Ktoś, kto nie może istnieć naprawdę. A jednak z pewnością istnieje. Na tym tle równolegle toczy się historia ich dzieci, Seba i Lisy, którzy - co nieuniknione - gubią się w tym zawrotnym kołowrotku. On coraz częściej opuszcza szkołę, staje się agresywny i wdaje się w pierwszy konflikt z prawem. Ona, mimo że ma dopiero 11 lat, stara się udźwignąć na swoich barkach ciężar ponownego scalenia rodziny.

Loach, który już wcześniej dał się poznać jako wnikliwy obserwator codzienności, i tym razem nie zawodzi. Tę tylko pozornie prostą historię opowiada w sposób dyskretny i pozbawiony efektów specjalnych, co jeszcze bardziej zbliża nas do bohaterów. Oglądając Nie ma nas w domu można złapać się na wrażeniu, że oto mamy przed oczami nie fabułę, a dokument. Tym bardziej, że nieznani szerzej i mówiący z charakterystycznym akcentem aktorzy wypadają na ekranie tak naturalnie i wiarygodnie jak to tylko możliwe. Jeśli dodać do tego prosty scenariusz i kilka absolutnie genialnych w swej prostocie scen i dialogów (o których za moment), dostajemy dramat, który spełnia swoją rolę - porusza jakąś strunę, skłania do myślenia i - last but not least - nie pozwala o sobie zapomnieć.

Jakie momenty mam na myśli? W jednej ze scen małżeństwo rozmawia przed snem o tym, że jest ciężej niż podejrzewali i że jednemu z nich śnią się ruchome piaski ("Im więcej pracujemy, tym głębiej się zapadamy"). I rzeczywiście. To doświadczenie wydaje się być zbiorowe dla niższych warstw podzielonego nierównościami szans i płac społeczeństwa, nie tylko przecież brytyjskiego. - Jutro umieszczę cię na szczycie listy do zrobienia - mówi zmęczona Abbie, kiedy mąż chce jej okazać czułość. I jest w tym zdaniu ten rodzaj smutku, którego nie da się opowiedzieć ani dookreślić, a który czai się gdzieś z tyłu bieżących wydarzeń, których wir to porywa, to wypluwa coraz bardziej sfrustrowanych nieustającym galopem bohaterów. W drugiej z najbardziej wzruszających i przejmujących scen mała Lisa w naturalnie naiwny sposób usiłuje sprawić, by jej tata choć raz został w domu i odpoczął. Jest też scena ostatnia. Ta, w której wbrew zdrowemu rozsądkowi Ricky wraca do pracy, bez której rodzinny dług będzie tylko się powiększał, a rzeczywistość skomplikuje się jeszcze bardziej. O ile może być jeszcze bardziej skomplikowana.

Anna Solak

  • "Nie ma nas w domu"
  • reż. Ken Loach

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019