Salvador Mallo, światowej sławy hiszpański reżyser, zamiast realizować kolejne artystyczne projekty, zamyka się w swoim mieszkaniu, celebrując wszystkie atakujące go choroby ciała i duszy. Jednak reedycja jego dzieła sprzed ponad trzech dekad na krótko wyrywa go z marazmu - postanawia pogodzić się z Albertem, aktorem, z którym niegdyś pokłócił się na planie. I choć przy okazji popada w heroinowy nałóg, to rozpoczyna też nostalgiczną odyseję po swojej przeszłości - wraca do czasów dzieciństwa, wspomina pierwsze namiętności, wreszcie przywołuje pierwotną fascynację kinem. W tym wszystkim próbuje odnaleźć w sobie siłę, by móc na co dzień konfrontować się z bolesną teraźniejszością.
Wszystkie wspominane przez niego wydarzenia i emocje ukształtowały go jako człowieka i definiują jako artystę. Tęsknota kierowana jest przede wszystkim do czasów i miejsc zabarwionych miłością - do kochanków, do kina, a w szczególności do matki, wspaniale sportretowanej przez Penélope Cruz. Jednocześnie "Ból i blask" jest filmem znacznie bardziej osobistym niż "Dawno temu... w Hollywood" Tarantina. Hiszpański twórca w zasadzie jawnie pokazuje, że Salvador jest jego artystycznym wcieleniem - akcja toczy się w mieszkaniu Almodovara, wcielający się w głównego bohatera Antonio Banderas (dla którego - nie mam wątpliwości - jest to rola życia) nosi jego ubrania i taką samą jak on fryzurę, ma podobne dolegliwości. To dzieło do bólu autentyczne - nie tylko o przeszłości, ale też o starzeniu się, godzeniu się z losem, oswajaniu lęków.
Dwóch poprzednich filmów Almodovara nie wspominam dobrze - "Przelotni kochankowie" byli średnio udaną komedią, a "Julieta" okazała się całkowicie bezbarwnym dramatem. Być może twórca "Porozmawiaj z nią" za dużo myślał wtedy o widzach, a za mało o sobie - wszak najlepszy Almodovar to nie ten wykalkulowany, lecz ten, który kręci sercem. Tutaj w każdym kadrze widać jego wrażliwość, ale także ból i artystyczną pasję. Najważniejsze, że w tym wszystkim pozostaje precyzyjny i klarowny - skrupulatnie konstruuje każdą scenę i z emocjonalnym przekazem trafia prosto do widza. To jego najlepszy film co najmniej od czasu "Volver".
Z pewnością nie ma w "Bólu i blasku" oryginalności, ale nie jest to żadna wada - przez całą swoją karierę Almodovar obracał się wokół tych samych tematów, począwszy od okresu punkowo-kampowego z lat 80., przez dzikie, pełne zmysłowości fabuły z lat 90., na najbardziej wysmakowanych estetycznie dziełach, jak "Porozmawiaj z nią" czy "Złe wychowanie", skończywszy. Nigdy jednak do tej pory nie obnażył się przed widzem tak ostentacyjnie, mocno i sugestywnie - "Ból i blask" to szczera spowiedź artysty, która chwyta za serce.
Adam Horowski
- "Ból i blask"
- reż. Pedro Almodovar
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019