Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Ostatnia rodzina

Kiedy w czerwcu do kin wchodziła napakowana efektami, pozbawiona krztyny sensu i prawdziwych emocji "Mumia" z Tomem Cruise'em, na plakaty, zwiastuny i inne zajawki można było natknąć się na każdym rogu ulicy i w każdym zakątku internetu. Teraz, kiedy pojawia się na dużym ekranie rewelacyjny, acz niskobudżetowy horror zatytułowany "To przychodzi po zmroku", brak promocji może spowodować, że obraz przejdzie całkowicie bez echa.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Żeby uchronić się przed tajemniczym wirusem, który wywołał piekło na Ziemi, Paul wraz z żoną i synem schronili się w domu otoczonym leśną głuszą. Żyjąc w ciągłym strachu, podjęli nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, by przetrwać, a przede wszystkim odciąć się od jakichkolwiek zewnętrznych zagrożeń. Bezskutecznie - pewnego dnia odnajduje ich mężczyzna o imieniu Will, a następnie sprowadza na miejsce własną rodzinę. Paul pozostaje nieufny, ale postanawia przyjąć do domu przybyszów. Klaustrofobiczna, podszyta lękiem atmosfera w odciętej od dziennego światła przestrzeni z każdym dniem gęstnieje.

Chociaż reżyser Trey Edward Shults sytuuje swoją opowieść w postapokaliptycznej rzeczywistości, to w istocie widz nie uświadczy tutaj monumentalnych scen upadku ludzkości, widoku gruzów cywilizacji czy wątków formowania się nowych struktur społecznych. Całość rozpisana jest na sześcioro aktorów, którzy rozgrywają dramat w zaledwie kilku pomieszczeniach oraz w bezpośredniej okolicy chatki. Niebezpieczeństwo, które ma nadejść z zewnętrznego świata, wisi nad bohaterami od pierwszych do ostatnich sekund, ale sednem historii pozostaje dynamika relacji.

Gęsto od emocji jest długo zanim do domu zawitają niespodziewani goście. Paul zrobi wszystko, by ochronić rodzinę, wprowadza więc twarde zasady, które wydają się konieczne do przetrwania, ale jego skrajny rygoryzm generuje dodatkowe lęki i napięcie. Sarah wydaje się oazą spokoju, ma jednak niewielką siłę przebicia w obliczu zdeterminowanego męża. Całkowicie podporządkowany ojcu jest nastoletni Travis, który w nieco lepszych czasach spędzałby czas z rówieśnikami, teraz jednak musi mierzyć się głównie z nawiedzającymi go koszmarami. W tych najbardzej dojmujących pojawia się zarażony dziadek, któremu w prologu Paul musiał wpakować kulkę między oczy.

"To przychodzi po zmroku" to przede wszystkim konsekwentne studium rozpadu: cywilizacji, kultury, więzi międzyludzkich, poczucia bezpieczeństwa, zaufania, moralności, psychiki, wreszcie samej rodziny, która jawi się u Shultsa jako ostatni bastion odchodzącego w zapomnienie człowieczeństwa. To także horror egzystencjalny, w którym atmosfera budowana jest za pomocą minimalistycznych środków - precyzyjnego montażu, umiejętnej gry światłem i cieniem oraz niespiesznej, ale wnikliwej pracy kamery. Nie ma tu fajerwerków, a napięcie sięga zenitu w momentach zupełnie niepozornych, kiedy jeden z bohaterów przypadkowo dwuznacznie użyje jakiegoś słowa albo ktoś niechcący pozostawi uchylone drzwi. Właśnie w takich sytuacjach, zgodnie z tytułem, zawsze po zmroku, ale nie z leśnej głuszy, lecz z zakamarków przerażonych dusz, przychodzi zło. Fabuła nie oferuje na nie żadnego uniwersalnego remedium - po seansie każdy widz będzie musiał odnaleźć własną drogę wyjścia z ciemności.

Adam Horowski

  • "To przychodzi po zmroku" (2017)
  • reż. Trey Edward Shults