Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Na skraju życia

Żywa legenda, solidny reżyser i wybitny aktor, który w branży filmowej pracuje od połowy lat 50. XX wieku - 88-letni Clint Eastwood już nic nie musi, a jednak wciąż mu się chce. W "Przemytniku" może już nie eksperymentuje, za to serwuje lekką, klasyczną opowieść o mężczyźnie w zaawansowanym wieku, który zanim odejdzie, chciałby przekazać potomnym kilka życiowych prawd.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Ponad 80-letni Earl Stone uwielbia swój kwiatowy biznes i związane z nim środowisko - zawsze chętnie stawia kolejkę znajomym, a jak jest okazja, to i potrafi czarująco skomplementować rówieśniczki. Przez towarzystwo jest uwielbiany, ale zachwytów nim nie podziela jego rodzina, której nigdy nie poświęcał zbyt wiele uwagi. Niestety sklepy online zaczęły wygryzać go z interesu, a on sam stanął na skraju bankructwa. Będąc nieco zdesperowany, przyjmuje propozycję zleceń przewożenia towaru dla kartelu narkotykowego i wkrótce staje się jednym z najskuteczniejszych kurierów w branży. Wszystko idzie świetnie, dopóki na jego trop nie wpada znany ze swojej determinacji agent DEA Colin Bates. Ścigany przez władze uświadamia sobie, że zostało mu niewiele czasu na rozliczenie się z przeszłością.

"Przemytnik" to utrzymane w lekkim tonie kino drogi - większość czasu Earl spędza w trasie, przewożąc przesyłki i okropnie fałszując do lecących w radiu swingowych kawałków. Po drodze lubi się też zabawić, co jest okazją do zaprezentowania scen wypełnionych humorem. Niektóre potrafią rozbawić do łez, inne to klasyczne suchary, ale wszystkie doskonale wpisują się w opowiadaną historię. Może twórcy mogliby sobie darować tę, w której Eastwood ląduje w łóżku z dwiema prostytutkami, żartując o potrzebie natychmiastowej wizyty u kardiologa. Nie jest tak żenująca, jak to, co wyprawiał Robert De Niro w "Co ty wiesz o swoim dziadku?", ale zdecydowanie wolę Michaela Caine'a i Harveya Keitela zahipnotyzowanych uosobieniem piękna i młodości.

W odróżnieniu od swoich poprzednich ról, Eastwood tym razem nie wciela się w twardziela, choć w obliczu przystawionej do piersi broni potrafi powiedzieć, że miał okazję walczyć na wojnie i nie tak łatwo go przestraszyć. To raczej facet, który postanowił trochę skorzystać z życia na stare lata, a przy okazji pomóc niektórym ludziom w potrzebie - zarobione pieniądze przeznacza m.in. na odbudowę spalonej kuchni swojej ulubionej restauracji czy na czesne dla wnuczki. Czy robi to z dobrego serca, czy po prostu chce być lubiany - trudno powiedzieć. Jest też konserwatystą starej daty - czarnoskórych Amerykanów wciąż nazywa "czarnuchami", ale raczej z przyzwyczajenia niż z uprzedzenia, bo w potrzebie chętnie pomaga także im. Ostatecznie wychowywał się w czasach, kiedy w USA panowała segregacja rasowa i trudno mu zmienić na starość niektóre językowe nawyki.

Clint Eastwood w swoich filmach zawsze patrzył z perspektywy konserwatywnej (nigdy zresztą nie ukrywał, że jest republikaninem), ale zwykle był to nienachalny i niezideologizowany konserwatyzm, który byłem w stanie zaakceptować. Nie inaczej jest w "Przemytniku" - choć widać tu spojrzenie południowca, to jednak nie jest ono pozbawione społecznej wrażliwości. Dostaje się szczególnie policjantom z południowych stanów, którzy ochoczo wyciągają broń, gdy tylko widzą kogoś o ciemniejszej karnacji skóry. Wszystko tu wydaje się świadomie wyważone, dążące do równowagi na różnych polach, społecznym czy jednostkowym, i na tym budowana jest cała opowieść.

W najnowszym filmie twórcy "Gran Torino" podoba mi się też niespieszny rytm - tak jak Earl jedzie po autostradach, nigdy nie przekraczając dozwolonej granicy prędkości, tak "Przemytnik" jest taką przyjemną, bezpieczną przejażdżką. Dla tych, co potrzebują czasem w kinie wolniejszego tempa.

Adam Horowski

  • "Przemytnik"
  • reż. Clint Eastwood

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019