Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Legenda wiecznie żywa

Najnowszy film Terry'ego Gilliama po ćwierćwieczu trafił w końcu na ekrany kin. "Człowiek, który zabił Don Kichota" to obraz sygnowany zarówno hasłem "przygoda", jak i "science fiction", choć z tym ostatnim ma zgoła niewiele wspólnego. Już bliżej mu do malowniczej baśni dla dorosłych, która moim zdaniem nie zachwyci jednak każdego.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Egzaltowany i chimeryczny reżyser reklam Toby zostaje wysłany na plan filmowy do Hiszpanii. Był w niej już dekadę temu, jeszcze jako pełen nadziei i marzeń aspirujący młody reżyser, który z udziałem lokalnych mieszkańców nakręcił własną wersję Don Kichota z La Manchy Miguela de Cervantesa. Film, który wtedy powstał, na zawsze zmienił życie miejscowych - odtwórca roli Don Kichota wcielił się w nią tak bardzo, że aż uwierzył w bycie błędnym rycerzem, a córka karczmarza - Angelica, od czasu bycia Dulcyneą w zderzeniu z brutalną rzeczywistością zmuszona była zweryfikować swoje marzenie o zostaniu sławną aktorką. Kiedy więc po dziesięcioletniej nieobecności drogi tych trojga ponownie się krzyżują, wynika z tego cała masa nieoczekiwanych przygód i zwrotów akcji.

Terry Gilliam, znany przede wszystkim z takich filmów jak "Monty Python i Święty Graal", "Las Vegas Parano", "12 małp" czy "Parnassus" i tym razem nie zawodzi fanów swojego ekscentrycznego stylu. Dość powiedzieć, że reżyser "Człowieka, który zabił Don Kichota" spędził nad nim aż... 25 lat, po drodze wycofując się i znów wracając do tego projektu, co - jak nie trudno się domyślić - zaowocowało szeregiem poprawek i zmian następujących w toku produkcji. Pracowali nad nim m.in. Johnny Depp, Ewan McGregor, Jack O'Connell, aż pod koniec 2017 padł ostatni klaps na planie filmu. Efekt? Jego długo wyczekiwana, ostateczna wersja trafiła prosto na finał tegorocznego MFF w Cannes, gdzie widzowie zgotowali Gilliamowi najdłuższą w historii owację dla filmu zamykającego imprezę.

Osobiście jestem nastawiona nieco bardziej sceptycznie, bo po seansie "Don Kichota" wyszłam z kina nieco skołowana. Owszem, szalona podróż w czasie (od XVII do XXI wieku i z powrotem) zawsze będzie miała nieodparty urok przygody, malownicze kadry Gilliama nieodmiennie będą cieszyć oko i zachwycać swoją bajkowością, a absurdalne poczucie humoru nie pozostanie bez echa, jednak ta ponad dwugodzinna produkcja mniej więcej w połowie swojej długości najzwyczajniej zaczyna się rozłazić w szwach. Początkowo wartka i wciągająca akcja wyhamowuje, tracąc równocześnie dynamikę i urok, a finał z udziałem rosyjskiego oligarchy jako ucieleśnienia najgorszych instynktów jest po prostu irytująco naiwny. Baśń baśnią, ale takie przekombinowanie jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre. W dodatku im dalej w las tym mniej oryginalnych pomysłów fabularnych, a i dialogi już jakoś nie tak udane jak na początku. Jednym słowem - pierwsze wrażenie zostaje zaprzepaszczone na zawsze. Widać ćwierć wieku to jednak trochę za długo, by zachować pierwotną świeżość umysłu i pomysłów.

Warto za to docenić ten obraz za wyjątkowo trafny dobór aktorów. Jonathan Pryce, znakomitej większości widzów znany zapewne głównie z roli "Wielkiego Wróbla" w serialu "Gra o tron" jako Don Kichot jest po prostu wspaniały, archetypicznie wręcz wpisując się w wyobrażenie głównego bohatera prozy Cervantesa. W niczym nie ustępuje mu również Adam Driver, który na pierwszy rzut oka nijak nie pasował mi do postaci gwiazdorzącego "wizjonera' świata reklamy. Tymczasem partnerujący Pryce'owi Driver zaskakuje umiejętnościami komediowymi, których nie miał okazji pokazać wcześniej w mrocznych "Gwiezdnych wojnach: Przebudzeniu mocy" czy ascetycznym "Milczeniu", ale których przedsmak dostaliśmy choćby w "Patersonie" czy jego jednej z głównych ról męskich w kultowym już serialu "Dziewczyny". W żadnym z tych ostatnich tytułów aktor nie miał jednak możliwości zaprezentować aż tak szerokiego wachlarza predyspozycji komika, co tutaj nadrobił z nawiązką. Na tle tej dwójki nieco bladziej wypada główna rola kobieca, a więc Joana Ribeiro jako Angelica, błyszczy za to Óscar Jaenada w pozornie mało znaczącej, a jednak nadającej całości łobuzerskiego smaczku roli Cygana.

Jedno jest pewne - najnowsze dzieło Gilliama z całą pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, a już na pewno nie tym, którzy w kinie (nawet komediowym) cenią sobie logikę i konsekwencję. Jednak prawdziwi i zdeklarowani fani Monty Pythona z miejsca muszą wpisać ten tytuł na listę pozycji obowiązkowych.

Anna Solak

  • "Człowiek, który zabił Don Kichota"
  • reż. Terry Gilliam

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018