Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Home, sweet home

Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami Sweet country Warwicka Thorntona to film dla nieco bardziej wyrobionego odbiorcy. Widz musi uzbroić się w cierpliwość, której już od dawna nie uczy współczesne kino. Akcja toczy się tu powoli jak słońce po niebie australijskiego interioru, kadry są częściowo puste jak tamtejszy krajobraz, a dialogi bohaterów oszczędne i skromne, jak całe ich życie.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

"Śmierć Camerona Doomadgee to przykuwająca uwagę opowieść o Palm Island, tropikalnym australijskim raju, gdzie od ponad stu lat prowadzona jest wyjątkowo brutalna polityka rasowa, i o tajemniczej sprawie Camerona Doomadgee, który zabrany rutynowo na komisariat za obrażanie policjanta, czterdzieści minut później zostaje znaleziony martwy na podłodze celi. Z oskarżeniem musi zmierzyć się Christopher Hurley, tytułowy Wysoki, znany i darzony przez mieszkańców szacunkiem "dobry glina", biały, który z tajemniczych powodów zdecydował się pracować w najdzikszym i najniewdzięczniejszym rejonie Australii. Reportaż o błahej, zdawałoby się, sprawie kryminalnej staje się pretekstem do przedstawienia wszechstronnego, głębokiego i odmalowanego z pasją obrazu życia Aborygenów, historii ich prześladowań, niezwykłego systemu wierzeń i złożonych relacji z białymi. To opowieść o ciągłym zderzaniu się światów, niepokojąca i tajemnicza niczym Jądro ciemności".

To nie opis najnowszego filmu Warwicka Thorntona, ale książki Wysoki. Śmierć Camerona Doomadgee Chloe Hooper, osiem lat temu wydanej przez Wydawnictwo Czarne. Książka, która była moim pierwszym skojarzeniem z tym filmem opisuje jednak sytuację odwrotną i bardziej oczywistą z punktu widzenia historii kolonizacji niż ta ukazana w Sweet country. Tu bowiem australijski reżyser postanowił przemieszać role oprawcy i ofiary, i nie ustanowić ich już tak jednoznacznie. Na ekranie obserwujemy zatem ucieczkę Aborygena, Sama Kelly'ego (Hamilton Morris), który zabija białego, agresywnego osadnika Harry'ego Marcha w obronie siebie i swojej zgwałconej przez Marcha żony. Ten ostatni przybył do Australii tuż po powrocie z frontu (akcja filmu toczy się w 1920 roku), po którym wyraźnie nie radzi sobie z wojennymi przeżyciami, a własną traumę przekuwa w okrucieństwo wobec słabszych, a więc autochtonów, wciąż uznawanych tu za żywy towar i traktowaną przedmiotowo siłę roboczą.

W podążaniu tropem uciekinierów najbardziej złożona - a przez to i najciekawsza - okazuje się być ambiwalentna postać sierżanta Fletchera (australijski gwiazdor Bryan Brown), który mieści w sobie wszystkie niezbędne cechy jednocześnie czarnego i niezłomnego charakteru. Mężczyzny wyraźnie zmęczonego służbą na tej nieludzkiej ziemi, gdzie wcale nie surowa przyroda i trudne warunki życia okazują się być najgorsze jeśli chodzi o przetrwanie. To ludzie stanowią tu dla siebie nawzajem największe zagrożenie, a dobrotliwy kaznodzieja Fred Smith (Sam Neill, przez większość widzów kojarzony z postacią doktora Alana Granta z kinowego hitu Jurassic Park) jest w zasadzie jedynym białym człowiekiem, który może poszczycić się czystym sumieniem.

Jeśli chodzi o tło całej tej historii, obraz Thorntona przywołuje na myśl dobrze znane westerny, z tą różnicą, że granica między dobrem a złem jest tu znacznie bardziej rozmyta i niewyraźna. Mimo wielu kalek zaczerpniętych z klasyki amerykańskiego kina, dobrze, że australijskie kino na własną rękę podejmuje próby rozliczenia swojej trudnej przeszłości i nie ucieka od poddawania ocenie decyzji swoich przodków. Kto mógłby zrobić to lepiej niż ich potomkowie - zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie?

Anna Solak

  • "Sweet country"
  • reż. Warwick Thornton

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018