Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Piosenki z wczoraj

Lennon i McCartney, David Bowie, Stevie Wonder, Marvin Gaye - piosenki znane m.in. z repertuaru tych artystów płynęły w niedzielny wieczór w klubie Blue Note. Mieczysław Szcześniak, Krzysztof Herdzin i ich koledzy potwierdzili klasę, prowadząc publiczność  w stronę muzyki sprzed lat.

. - grafika artykułu
fot. Tomasz Nowak

Wydana jesienią ubiegłego roku płyta Szcześniaka i Herdzina "Songs From Yesterday" to swego rodzaju "samograj". Wypełniło ją dwanaście piosenek należących do absolutnej klasyki muzyki pop. "Współczesnej muzyki pop" chciałoby się powiedzieć, ale to nieprawda. Po pierwsze dlatego, że większość z tematów zebranych na krążku i zaprezentowanych podczas niedzielnego występu, to piosenki, które powstały już mniej więcej pół wieku temu (choć wierzyć się nie chce, to prawda)! Po drugie - i o tym również mówili artyści podczas koncertu - dziś już scena popularna tak nie wygląda. Dziś, dzięki wieloletnim staraniom koncernów płytowych, muzycznych telewizji i komercyjnych radiofonii, pojęcie "muzyka pop" stało się niemal synonimem złego gustu, marnego smaku, muzycznego banału. Dlatego też repertuar, który artyści zaprezentowali podczas koncertu, to była muzyka naprawdę z innego świata. 

Od siebie

Beatlesowskie "Yesterday" i "Can't Buy My Love", "What's Going On" Marvina Gaye'a, "My Cherie Amour" i "Ribbon In The Sky" Steviego Wondera, do tego jeszcze "Imagine" Lennona", "Satisfaction" Rolling Stonesów, "What a Wonderful World" Louisa Armstronga, "This is Not America" Davida Bowie i Pata Metheny'ego - to tylko niektóre z piosenek, jakie zabrzmiały dla nas w niedzielny wieczór.

Oczywiście problem polega na tym, by wspomnianego "samograja" w jakiś sposób okiełznać. By koncert nie stał się tylko listą, odegranych od niechcenia, znanych wszystkim piosenek. Problem polega na tym, by znaleźć jakiś pomysł aranżacyjny, by spróbować je zagrać rzeczywiście "od siebie". Kameralna formuła, jaką Szcześniak i Herdzin przedstawili na płycie "Songs From Yesterday", pokazała, że taki właśnie - swój - pomysł mieli. Niedzielny wieczór w Blue Note potwierdził, że rzeczywiście tak jest.

Przyjemności

Nie był to koncert z gatunku tych, które zmieniają losy świata. Odważyłbym się nawet na stwierdzenie, że to z pewnością nie najważniejszy krążek w dyskografii każdego z biorących udział w jego nagraniu. Wszyscy mają chyba tego świadomość - i w niczym nie osłabia to świetnego wrażenia, jakiego zostawia płyta, jakie też wywołał koncert. Bo też nie ulega wątpliwości, że to jest w jakiejś mierze osobista wypowiedź. Że to naprawdę ważne dla nich piosenki, które kształtowały ich wrażliwość, muzykalność i smak.

Dwaj liderzy zaprosili do zagrania z nimi koncertu tych samych instrumentalistów, którzy towarzyszyli im na płycie. W Blue Note wystąpili więc jeszcze dwaj artyści zaliczani od lat do ścisłej czołówki polskich jazzmanów: kontrabasista Robert Kubiszyn i perkusista Cezary Konrad. Obaj są nie tylko bardzo doświadczeni, ale też bardzo chętnie współpracują ze sobą (znane są ich wspólne nagrania), co było też widać i słychać podczas koncertu. W pewnym momencie wieczoru Szcześniak powiedział "gramy dla przyjemności - naszej i waszej". I to może najtrafniejsze podsumowanie występu.

Szacunek

Jak już wspomniałem, proponując taki repertuar bardzo trzeba uważać, żeby nie popaść w banał albo puste gadulstwo. Artyści, których oglądaliśmy w niedzielę skutecznie oba te niebezpieczeństwa omijali. Mają swój, nie przesadnie odkrywczy, za to konsekwentnie stosowany, patent na wykonanie tych kilkunastu evergreenów - i to zasługuje na wielki szacunek. Nie próbują też dodać do tych piosenek zbyt wiele. To w większości wzruszające, mądre, wzbogacone niebanalnymi tekstami, ale także zazwyczaj proste formalnie piosenki. I kameralne - przynajmniej w wykonaniu tego kwartetu. Dobrze więc, że artyści potrafią tę prostotę uszanować. Nie silą się tu więc na karkołomne solówki, nie wzbogacają tych utworów na siłę przeładowanymi aranżami. Wręcz przeciwnie. Momentami można odnieść wrażenie, że ostentacyjnie odzierają je lub obierają z nadmiaru popowych błyskotek, które do wielu z nich - przez liczne wykonania i interpretacje - przylgnęły. Ich szlachetność odnajdują w prostocie, kameralności, brzmieniowych niuansach, wykonawczych drobiazgach. I to jest niewątpliwą wielką wartością ich pomysłu.

Warto!

Może trochę za dużo było jedynie w niedzielę konferansjerskich żartów Herdzina, swoistego słownego "lukrowania", "dosładzania" tych piosenek. Nie mam wątpliwości, że przy całej ich melodyjności, liryzmie i wykonawczym mistrzostwie, lepiej brzmiałyby w nastroju powściągliwym i nostalgicznym, z może nawet nieco bardziej wyrazistym jazzowym kontekstem, niż w klimacie nadmiernych komentarzy i zachwytów pianisty nad wykonawczą klasą wokalisty. Szcześniak  jest pieśniarzem wybitnym, ale przecież każdy, kto przyszedł na koncert to wie. A kto nie wiedział, w niedzielę usłyszał.

Tak naprawdę jednak chyba nikt, kto przyszedł tego dnia do Blue Note nie mógł narzekać. Słuchaliśmy wszak wybitnych piosenek w więcej niż kompetentnym wykonaniu. Niektóre z nich zabrzmiały inaczej niż na płycie, bardziej lirycznie, melancholijnie, z drobnymi solówkami instrumentalistów.

To było półtorej godziny solidnego grania, bez oszałamiających porywów, ale też bez banału i oczywistości. Muzyki, która poza przyjemnością niosła też ważne opowieści, ważne przesłanie. Zresztą i owe przyjemności nie były najmniej ważne, bowiem słuchanie śpiewającego Szcześniaka zawsze należy do kategorii zdarzeń szczególnych. I właśnie choćby dlatego, dla jego głosu, dla nienachalnych, subtelnych aranżacji warto było przyjść na ten koncert.  No i dla tych kilkunastu pięknie i mądrze dobranych standardów.

Tomasz Janas

  • Mieczysław Szcześniak/Krzysztof Herdzin: Songs From Yesterday
  • Blue Note
  • 31.01