Przychodzę nieodpowiednio zbyt wcześnie, sztywno siadam w czerwonym fotelu na balkonie, idealnie niedowidzę detali na scenie.
Kilka osób już ze mną, pode mną i za mną. Niby powoli (bo garnitury i wieczorowe suknie krępują ruchy), ale jednak swobodnie: "Kolega opowiadał, że jakieś podobne robiła jego babcia i teraz zjadł cztery kawałki, bo przypomniał mu się smak dzieciństwa". Jest fortepian i zapach perfum, profesorowie i profesorowe, koszule w kratę i gładkie; pięć koków, kolczyków na pęczki, swetry i okulary, numerek do szatni, gdzie odwieszono futro i gdzie "lornetki wypożyczamy". Setki plomb, kilka protez. Jest Dorota, gromko dziękująca swojemu telefonowi za życzenia imieninowe, ale już kończy, bo "Wiesz, w teatrze jestem, no nie?". W operze nawet, Doroto. Siedzisz obok mnie w tym czerwonym fotelu, obie równo układamy kolana.
Czekamy.
Ale scena jest pusta, światła na widowni jeszcze nie zgasły. Jeszcze wchodzą, jeszcze ich wpuszczają, margines błędu - kilka minut, dziś nie ma trzech dzwonków. "Jak byłem dzieckiem - słyszę znowu - to babcia takie podobne robiła". "Te studia to za osiem tysięcy miesięcznie!". I przyszedł znajomy Doroty z pracy: "Ależ mróz!". Streszczenie niedzielnego odcinka serialu. "Mój nie odpala". Jest i syn, który się nigdy nie chwali, gdzie jeździ w delegację, taki skromny, a "bywa - wyobraź sobie - bywa w tylu miejscach!".
Radosny szum. Słodki gwar, miękka wykładzina tłumi ostatnie spóźnione kroki. Radosny szum, słodki gwar, wchodzi jeden pan i wchodzi drugi pan. Dorotę, kolegę, babcię z ciastem i telefon Doroty
wciąga czarna dziura.
Nie ma już nic. Nie ma już nic, poza półłysym panem z gitarą i głosem (nazwijmy go Andrzej) i wcale nie łysym panem przy fortepianie, również z głosem (Grzegorz). Gitara łączy się z fortepianem, czasem fortepian wyprzedza gitarę, wtedy to gitara nie pozostaje mu dłużna i sterowana palcami wysuwa się na prowadzenie, by później znowu biec w parze z fortepianem. I tak na zmianę i tak Andrzej przeplata się z Grzegorzem, i tak dopełniają się nawzajem, wypełniają puste miejsca, dźwięki wchodzą pomiędzy dziurki od guzików, pochłaniają plomby, zęby, całe szczęki, wchodzą pod koszule, robią bałagan w ułożonych włosach. Jest krakowsko, choć trochę "eksportowo" - nie trzeba być, żeby czuć, a i bez czucia też się wie, o co chodzi z tą Bracką, Floriańską i Szewską. Słowa wchodzą do czaszki przez nos i usta, pieką w powieki.
Uszu już nie mam.
Płożyłam je na scenie, żeby lepiej słyszeć. Zabieram je tylko w przerwach między piosenkami, mogłyby zostać podeptane. Scena wtedy trochę drętwieje i wyrazy panom w gardłach sztywnieją. Chociaż przecież nie powinny. Trzon i pomysł na koncerty sygnowane "Pasjansem na dwóch" jest niezmienny od początku - piosenka, zapowiedź, piosenka, zabawna zapowiedź, piosenka... Turnau i Sikorowski koncertują wspólnie od trzynastu lat, znają się jeszcze dłużej (połączeni w Krakowie sceną kabaretową), pasjanse mają ustawione. Dziwi więc, że pomimo programu i powtarzania układu to konferansjerka nie jest ich najmocniejszą stroną. Grzegorza zwłaszcza. Z balkonu nie widać, co prawda, kropelek potu na jego czole, ale każdorazowe niespokojne pocieranie dłoni dłonią, aby dodać sobie animuszu (trzydzieści siedem razy), a także głos dużo bardziej drżący niż w piosenkach, każą mi przypuszczać, że ten pan woli śpiewać. I niech woli.
Ja też wolę.
To chyba o to chodzi, żeby pomimo wejścia w konwencję recitalu, pomimo wyjazdowego koncertu w wielkim Teatrze Wielkim, widz zapamiętywał piosenki. Piosenki właśnie, a nie marne wtręty o chwilowych sytuacjach politycznych czy społecznych. Utwory poetyckie, rozpisane na dwa instrumenty. Utwory, których nie trzeba podkręcać, głosy, których nie trzeba zmieniać. Wszystko to, co powoduje drżenie i uśmiech zadowolenia. Czysto i wprost.
Za pomocą swoich słów skaczących w rytm fortepianu i gitary wciągali jednak i mnie coraz bardziej i bardziej we wspomnianą wcześniej czarną dziurę. Głosem obierali z codzienności, w pudełka pakowali zwyczajność i "brudnoszarą rzeczywistość". Szłam za tymi słowami i melodią, jakby nic innego nie istniało. Skończyli po trzech bisach, a ja wtedy zrozumiałam, że przecież śpiewali ciągle o tym świecie, z którego kilka godzin wcześniej mnie zabrali.
Martyna Marcinkowska
Napisz do redakcji: kulturapoznan@wm.poznan.pl
- Grzegorz Turnau i Andrzej Sikorowski - "Pasjans na dwóch"
- Teatr Wielki
- 6.02. g. 19