Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Metafory okrucieństwa

Nie jesteśmy obojętni wobec Markusa Öhrna.

fot. materiały organizatorów - grafika artykułu
fot. materiały organizatorów

Jeśli za sprawą skandynawskich kryminałów Szwecja kojarzy nam się z przemocą, narkotykami i seksem, a brzmienie języka niemieckiego wywołuje ciarki na plecach, Markus Öhrn nie mógł trafić na lepszą publiczność. Jego sztuka żywi się bowiem stereotypami i walczy z nimi w sposób radykalny, prezentując w pełnej okazałości na scenie.

Dwa spektakle wystawione w ramach trzeciej odsłony programu #nie jesteś mi obojętny, tym razem pod hasłem #TestosteronowyKrysys, nigdy dotąd nie były pokazywane jako dyptyk, a jednak w Poznaniu sprawdziły się jako nierozerwalna całość. Conte d'Amour opowiada o grozie austriackich piwnic, w których kryją się potworności oparte na prawdziwych historiach Josefa Fritzla i Nataschy Kampusch. W We love Africa and Africa loves us Öhrn wykorzystuje już fikcyjną, bardziej zmetaforyzowaną opowieść o rodzinie, która uniknęła co prawda piwnicznego horroru, ale dała się zniszczyć rutynie. W obu przypadkach mamy do czynienia z patologiami, kazirodztwem i potęgującym się ludzkim okrucieństwem, w obu jednak stawiane są też pytania o istotę miłości i rodziny. Bohaterowie szwedzkiego reżysera to przede wszystkim pozbawieni ról społecznych ojcowie oraz ich współuzależnione ofiary - kobiety i dzieci. W obu przypadkach mężczyźni usiłują przywrócić swoje funkcje dostojnego patriarchy i żywiciela rodziny, budując nowe rytuały, co w nudzie codzienności i prymacie konsumpcji, prowadzi do przerażających wynaturzeń. W rozpaczliwiej potrzebie samorealizacji mężczyźni stawiają sobie fikcyjne szlachetne cele, na przykład zabawę w "Lekarzy bez granic" i ratowanie afrykańskich dzieci, które za każdym razem przeradzają się w spektakle okrucieństwa. Ofiarami kryzysu męskości są nie tylko mężczyźni, okazuje się on podstawowym problemem europejskich społeczeństw.

Öhrn nie boi się poruszać tematów tabu ani epatować przemocą i fizycznością. Ale chociaż to, co dzieje się na scenie, a przede wszystkim ekranie, wielokrotnie okazuje się dla widza trudne do zniesienia, chociaż z jego spektakli wiele osób wychodzi w trakcie, a te, które zostają do końca, chwalą się, że "przetrwały", to tak naprawdę reżyser cały czas operuje symbolem. Nawet jeśli aktor rozbiera się do naga i w ogromnym zbliżeniu oglądamy jego szamotaninę w strugach czerwonej farby, to nie dla sensacji, tylko dla zmetaforyzowanego przekazu. Trudno pogodzić się z faktem, że tak wstrząsające obrazy są potrzebne, aby osiągnąć pożądaną reakcję widza. Jak silnych bodźców potrzeba w dzisiejszych czasach, aby wywołać emocje? Bo na reakcji Öhrnowi zależy - w We love Afrika and Afrika loves us, z jednej strony przekracza pewne granice estetyczne, z drugiej jednak tworzy coś na kształt religijnego rytuału, w którym daje publiczności dużo czasu na refleksje w trakcie poruszających scen muzycznych lub slow motion.

Ciągle trudno jeszcze pogodzić się z faktem, że tak pełna przemocy i kontrowersyjna sztuka jest potrzebna, ale artystyczna koncepcja Markus Öhrna przekonuje. Przede wszystkim dlatego, że jego spektaklom, czy też może videoinstalacjom na żywo, nie można zarzucić niczego pod względem formalnym. Reżyser pracuje z zespołami, które aktorsko i muzycznie są naprawdę doskonałe, a do tego perfekcyjnie operuje kamerą. Gdyby ktoś po obejrzeniu kilku przedstawień, w których bez pomysłu i nieco na siłę wplata się obrazy video, nabrał wątpliwości co do celowości użycia kamery na scenie, powinien koniecznie obejrzeć Öhrna.

Trudno jest mówić i pisać o tych spektaklach tak, żeby samemu się w ich kontekście nie obnażyć. Wywołują emocje, z którymi trudno się zmierzyć, mnie zdziwiło najbardziej dojmujące poczucie wstydu. Zastanawiam się, czy oglądając tego rodzaju sztukę, nie zachowujemy się tak, jak patologiczny ojciec odgrywający rytualne sceny ratowania afrykańskich dzieci. Bo czy naprawdę nie jesteśmy obojętni? Zarzucają nam, że skupieni na własnym ogródku odwracamy się plecami od afrykańskiego głodu, koreańskiego reżimu i wojny w Iraku, a także bliższych codzienności tematów dyskryminacji lub rasizmu - idziemy więc do teatru, który epatuje tym wszystkim, czego na co dzień zdroworozsądkowo unikamy. Boję się i wstydzę, że Öhrn oferuje widzowi tylko zastępniki zaangażowania w tematy społeczne, nie jest to przecież teatr interwencyjny. Być może widz umęczy się przez trzy godziny w konfrontacji z tabu i patologią, a potem znów da się omotać szarej rzeczywistości i rutynie.

Wystarczy przypomnieć przecież Mechaniczną Pomarańczę Burgessa i Kubricka - technika Ludovico, która miała uleczyć społecznego degenerata poprzez wystawianie go na brutalne filmy zestawione z jego ulubioną muzyką Beethovena nie przyniosła, delikatnie mówiąc, najlepszych efektów. Podobnie zdaje się działać Öhrn, kiedy przeplata kazirodcze sceny klasycznymi przebojami Joy Division czy Chrisa Isaaca. Na szczęście Öhrn ma nad Ludovico jedną podstawową przewagę, a jest nią metafora. Choćby najokrutniejsza i żywiąca się kontrowersją, metafora ciągle jeszcze sprawia, że teatr pozostaje teatrem.

Anna Rogulska

  • Trzecia odsłona programu #nie jesteś mi obojętny: #TestosteronowyKrysys
  • Markus Öhrn I Nya Rampen I Institutet
  • 28.04.2013, Conte d'Amour
  • 29.04.2013, We love Africa and Africa loves us
  • Sala Wielka CK Zamek