Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Ekstaza w kolorze fioletu

Eksperyment był niegdyś najsilniejszym atutem M83. Cieszę się, że jego pierwiastek został zachowany, jeśli nie w albumie, to przynajmniej na scenie.

M 83 - grafika artykułu
M 83

Ostatnie dramatyczne wydarzenia każą przypuszczać, że od kilku miesięcy nad wielbicielami nowomuzycznych brzmień krąży jakieś upiorne fatum. Wszystko zaczęło się od listopadowej trasy Little Dragon, która z powodu choroby jednego z członków formacji została przesunięta na marzec. Kilka dni temu poznański koncert Firefox AK został odwołany - jego wokalistki również nie ominęła infekcja.

A w SQ euforia!

Jak to wszystko się ma do francuzów z M83? Ano, w przeciwieństwie do Smoków, zespół przyjechał do Polski i zaliczył... wypadek definitywnie przekreślający warszawski koncert, na który biletów nie sposób było zakupić jeszcze długo przed feralną niedzielą. Z relacji moich znajomych wynika, że pod drzwiami Palladium działy się sceny dantejskie: był lament, gniew i autentyczne łzy.

Poznaniakom, na szczęście, się upiekło: w nocy autokar stanął na nogi (czyli koła) i wyruszył do stolicy Wielkopolski. We wnętrzach klubu SQ zapanowała w związku z tym euforia. Głód usłyszenia zespołu na żywo był tak potężny, że większość publiczności świetny koncert supportującego Bartka Szczęsnego niemal puściła mimo uszu. Cóż, granie supportów nigdy nie było usłane różami.

Na medal... brązowo-perłowy

Dziś, po kilku dniach, które upłynęły od wieczoru z Gonzalezem i spółką, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że M83 w wersji live spisało się na medal. No, może nie na złoty, ale brązowy z całą pewnością. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie pomysł na ten koncert: spodziewałem się shoegaze'owej, może nawet nieco melancholijnej sesji, a otrzymałem wybuchowy, energetyczny dynamit, który od pierwszych minut, czyli otwierającego "Teen Angst", porywał skłębiony tłum do niczym nieskrępowanej zabawy.

Tłum, który niestety w wielu momentach bardzo przeszkadzał i rozpraszał. To zrozumiałe, że "Midnight City" jest hitem wielkim, tanecznym i melodyjnym, ale - na litość boską! - to jeszcze nie powód, by przez resztę koncertu robić wszystko, byle nie cieszyć się muzyką i nie pozwolić innym na to samo, rozmawiając, przeszkadzając i ignorując siebie wzajemnie. Pokaz ignorancji ze strony co niektórych był co najmniej żenujący.

A tracklista lśniła perełkami! Szczególnie cieszyła obecność starych, choć wciąż niesamowicie żywotnych kompozycji, jak choćby "Skin Of The Night", "We Own The Sky" czy bisowanego "Couleurs" - bodaj najbardziej poruszającego i progresywnego zakończenia koncertu, jaki można było sobie wyobrazić.

Z miłości do lat 80.

Te chwile stuprocentowo rekompensowały mniejsze i większe mankamenty, a tych trudno było nie zauważyć, a co gorsze, usłyszeć. Kłuło w uszy nie najlepsze nagłośnienie wokalistów - ich głosy majaczyły gdzieś głęboko w tle, daleko zza ścianą rozbuchanych syntezatorów i bębnów (mocarnych i prawdziwie porywających!) i, bynajmniej, nie był to efekt zamierzony przez zespół. Można za to obarczyć winą klub, ale nie skłamie i ten, który powie, że po najnowszym, monumentalnym i diametralnie różnym od pozostałych pozycji w dyskografii M83 albumie "Hurry Up, We're Dreaming", muzyka Francuzów do grania w klubie zwyczajnie się nie nadaje.

Zmasowany hałas, choć męczący, nie zdołał jednak przyćmić magii, jaka biła ze sceny oślepiającym, fioletowym światłem. Najprzyjemniej było wtedy, gdy zespół z prostych piosenek składał luźne, nieco improwizowane formy, jak było to w przypadku "This Bright Flash" czy "Year One, One UFO". Eksperyment był niegdyś najsilniejszym atutem zespołu i osobiście mogę się tylko cieszyć, że jego pierwiastek został zachowany, jeśli nie w albumie, to przynajmniej na scenie.

Scenie, z której przez te kilka godzin można było poczuć prawdziwą, nie udawaną, nie skleconą z playbacku pasję do muzyki, łączącą chwytliwość z wizjonerstwem. Cóż z tego, że może odrobinę kiczowatym? Uderzmy się wszyscy w piersi i przyznajmy - kto z nas nie kocha lat osiemdziesiątych? Poniedziałek w SQ był małą ich próbką, a równocześnie udowodnił, że Gonzalez to nie tylko wzrok wbity w gitarowe kostki, ale ekspresja i hałas, który choć na chwilę potrafi zagłuszyć codzienne troski. Czy można sobie wyobrazić lepszy początek tygodnia?

Sebastian Gabryel

  • M83
  • klub SQ (ul. Półwiejska 42)
  • 20.02. g. 19
  • support: B Szczęsny Live
  • zdjęcia: Lilith/SQklub