Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Dobrze dopasowani

Sobotni wieczór w klubie U Bazyla był niezwykle eklektycznym, gitarowym przeżyciem. Wielka szkoda, że niewiele osób zdecydowało się w nim uczestniczyć.

. - grafika artykułu
Martim Monitz

Trzeci, bonusowy dzień międzychodzkiego festiwalu Rób Szum, który odbył się w poznańskiej scenerii, można zaliczyć do jednego z najmocniejszych wcieleń wspomnianego festiwalu. O jego sile świadczyły nie tylko występy poszczególnych grup, ale to, jak dobrze do siebie pasowały, mimo różnic gatunkowych.

Jako pierwszy zaprezentował się zespół Dyson Sphere, który poza dobrze znanymi kompozycjami z debiutanckiej epki "Discovery", przedstawił również sporo nowego materiału. Dźwiękowa podróż w kosmos, którą proponuje kwartet, była nie tylko dobrze opracowana pod względem dynamiki, ale przede wszystkim pokazała potencjał, jaki tkwi w ich kompozycjach. Mimo wyczuwalnych postrockowych inspiracji, Dyson Sphere udawało się uniknąć męczących dłużyzn; poszczególne utwory nie ciągnęły się godzinami, lecz orbitowały wokół sensownych piosenkowych długości. Tym bardziej warto mieć na nich oko - nadchodzące wydawnictwo grupy zapowiada się co najmniej ciekawie.

Po nich na scenie zamontował się duet Maszyny i Motyle. Muzyka, którą zaprezentowali muzycy, zdecydowanie wymyka się wszelkim szufladkom: był w niej metalowy ciężar, industrialny mrok, postpunkowe tempo, a nawet z pozoru nieprzystający do tego wszystkiego... flet. Niekiedy można było odnieść wrażenie, że ten skromny, dwuosobowy skład robi wszystko, aby przytłoczyć słuchacza: przyznam, że intensywność i głośność niektórych utworów sprawiała, że musiałem sobie zrobić drobne przerwy w słuchaniu. Ostatecznie jednak było to intrygujące muzyczne doświadczenie, będące z pewnością zaskoczeniem dla niektórych nieprzygotowanych odbiorców.

Trzecim zespołem, który zaprezentował się poznańskiej publiczności, był Martim Monitz. Post punk w ich wykonaniu to w zasadzie kwintesencja tego gatunku: typowe rockowe trio (gitara, bas, perkusja) grające brudne piosenki o ważnych rzeczach. Na szczęście nie było w tym żadnej maniery czy pretensjonalności, która niekiedy pojawia się w przypadku opowiadania o istotnych problemach rzeczywistości, w której żyjemy. Z perspektywy słuchaczy był to chyba najbardziej wyczekiwany koncert tego wieczoru, gdyż publiczności udało się zachęcić trio do zagrania bisu, mimo dosyć ciasnego harmonogramu wydarzenia.

Na sam koniec organizatorzy zostawili występ Rigor Mortiss: potężny, ciężki, transowy koncert, który czerpał sporo zarówno z industrialnych korzeni zespołu, jak i z mantrycznej folkowości. Zdarzały się także momenty pozornego chaosu, nad którym kwartet doskonale panował. Nawet jeśli nie jest to do końca taka muzyka, jakiej zazwyczaj słucham, nie mogę odmówić członkom zespołu konkretnej wizji, zgrania i konsekwencji w tym, co robią. Nie dziwi również fakt, że grupa zagrała jako gwiazda wieczoru - po ich występie żaden z pozostałych zespołów nie zrobiłby na słuchaczu większego wrażenia.

Pod względem muzycznym był to niezwykle dobry wieczór. Tym bardziej bolał widok opustoszałego klubu, do którego przybyła garstka publiczności. Na szczęście żaden z zespołów nie podszedł do swojego występu po macoszemu. Mam jednak nadzieję, że przy kolejnych koncertach poszczególnych grup, które tego wieczoru grały U Bazyla, uda im się zgromadzić znacznie większą widownię, bo zdecydowanie na to zasługują.

Marcin Małecki

  • Koncert: Martim Monitz, Rigor Mortiss, Dyson Sphere, Maszyny i Motyle
  • klub U Bazyla
  • 28.09

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019