Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Czarowanie bez słów

Grupie Jana Garbarka nie można odmówić talentu i wyśmienitego rzemiosła. Podczas wczorajszego koncertu wyczuwalna była wyjątkowa aura, jaką wielbiciele twórczości Norwega znają z jego płyt. Powiedzieć, że na żywo zaprezentowali się bezbłędnie to za mało. Zespół grał głośno, z werwą i pewnością. Wyczekiwane wydarzenie muzyczne perfekcyjnie spełniło oczekiwania fanów.

. - grafika artykułu
fot. Tomasz Nowak

Koncert Jana Garbarka był bez wątpienia jednym z goręcej wyczekiwanych występów tego sezonu. Ostatnimi czasy saksofonista wyjątkowo skrupulatnie omijał Polskę, dlatego jego obecność w Poznaniu była ewenementem na skalę narodową. Podczas wczorajszego koncertu legendy norweskiego jazzu Sala Ziemi pękała w szwach. Muzycy nie zawiedli swoich wielbicieli, wzorowo spełniając oczekiwania nawet najbardziej wybrednych melomanów. Koncert odbył się w ramach cyklu spotkań Ikony jazzu, które oferują występy rozlicznych muzyków tworzących w tym nurcie.

Ciekawostką jest, że Garbarek ma korzenie polskie. Jego ojciec - Czesław Garbarek był jeńcem wojennym, który osiadł w Norwegii. Przez całą swoją młodość kompozytor poznawał Polskę poprzez opowieści i wspomnienia rodzica. Od dziecka był zachęcany do poznawania polskiej kultury, dlatego podróż do miejsca narodzin ojca była dla niego wyczekiwanym wydarzeniem. W rozmowie z Agnieszką Antoniewską dla portalu Jazzforum wspomniał: "Pamiętam, że jako nastolatek czytałem bardzo dużo polskich książek przetłumaczonych na norweski. Bardzo chciałem zobaczyć Polskę. W końcu pozwolenie na podróż dostaliśmy dopiero w 1964 roku. Wtedy zobaczyłem i poczułem to, o czym tata opowiadał mi przez tyle lat. Było to pierwsze spotkanie z naszą polską rodziną po wojnie. Od tej pory odwiedzamy się w miarę regularnie i teraz ja czekam na ich odwiedziny."

Fenomen Garbarka przypada na wczesne lata 80., kiedy odchodząc od klasycznego jazzu, zaczął eksperymentować z wpływami etnicznymi. Co prawda od początku swojej kariery odbiegał od tworzenia muzyki w stylu "czystego jazzu", jednak dobrnięcie do ostatecznej, typowo "garbarkowej" formuły, nie przyszło mu odruchowo. Zaczęło się już w latach 70., gdy jako młody  muzyk silnie inspirował się afrykańskim brzmieniem. Kompozycje z Afric Pepperbird, nie ostudziły w pełni jego etnicznych aspiracji, bo w kolejnych latach bazowanie na rozwiązaniach muzycznych podpatrzonych od innych kultur, stało się jego celem. Charakterystyczny "mistycyzm" Garbarka to dzieło wieloletnich eksperymentów i licznych muzycznych podróży, które artysta poczynił szukając swojego unikatowego stylu. Badając specyfikę twórczości saksofonisty możemy wyróżnić wyraźne wpływy tradycji arabskiej, pakistańskiej czy indyjskiej. Garbarek nie popełnia jednak utworów przesyconych orientalizmem, kabotyństwem kulturowym, nie stosuje inspiracyjnych nadużyć, jakie często spotyka się w twórczości muzyków około-etnicznych. Podsłuchuje za to brzmienia świata, a następnie niepostrzeżenie wplata je we własną twórczość. Poznając jego kompozycje trudno jednoznacznie odtworzyć ślady etnicznej mapy jaką kreślił nutami. Ta płynność i lekkość połączeń spowodowała, że muzyk znany jest na całym świecie jako swoisty mistyk saksofonowy, a jego sława wynika z umiejętnego łączenia inspiracji z autorskimi wizjami muzycznymi.

Również i grupie Garbarka nie można odmówić talentu i wyśmienitego rzemiosła. Lawirowali między utworami z Twelve Moons (które - nie licząc solowych popisów - cieszyły się najżywszym odbiorem ze strony publiczności) a hitami z Song for Everyone czy Madaru. Kiedy tylko wybrzmiały ostatnie takty Brother Wind March sala wypełniła się wrzawą oklasków. Wykonanie tego utworu ocierało się o mistycyzm. Niepowtarzalny, zręcznie utkany klimat przykrył nas wszystkich miękkim kocykiem romantyzmu. Nostalgiczne, sensualne brzmienia działały kojąco.

Zgrabnie wypracowana przez muzyków czarodziejska aura nie była jednak jedynym elementem koncertu. Nuda ani na chwilę nie zaskoczyła publiczności - żwawsze utwory, jak choćb Hasta Siempre, przyjemnie wyciągały ją ze stanów zamyślenia.

Trzeba uczciwie przyznać, że tego wieczoru scena nie rozświetliła się blaskiem pojedynczej gwiazdy. Wirtuoz saksofonowy brzmiał wspaniale, lecz jego zespół w niczym mu nie ustępował. Szczególnie jasno lśniącym punktem był perkusista Trilok Gurtu, którego solowe popisy były wprost oszałamiające. Początkowo podczas koncertu pierwsze skrzypce grał Garbarek, jednak pod koniec scena została oddana pałeczkom mistrza. Artysta zaprezentował szerokie spektrum muzycznych rozwiązań, których dynamika na przemian ustępowała to spokojnej, to znowu dzikiej aurze. Gurtu nie ograniczał się jedynie do bębnów - w jego instrumentarium znalazły się także dzwonki i gongi oraz seria "przeszkadzajek" imitujących brzmienia natury. Łącząc instrumenty z fenomenalnie opanowaną techniką perkusyjną zyskał olbrzymi poklask całej sali. Dodatkowym atutem była jego kompetencja wokalna, która ubarwiała solowe popisy. Muzyk wydobywał z siebie dźwięki zgrabnie wkomponowywane w perkusyjne szaleństwa.

Nie można również odmówić talentu pozostałym członkom zespołu. Równie energetyczne solo wykonał Yuri Daniel - basista Garbarka. Grając w całkowitym odosobnieniu, bez minimalnych wtrąceń dźwiękowych ze strony grupy, pięknie zaprezentował głębię gitarowego instrumentu. Wariacje jakie zaproponował odbiegały od typowego wyobrażenia basu jako spokojnego towarzysza głównej linii melodycznej. Z kolei Rainer Bruninghaus, który tego wieczoru operował pianinem, pozostał nieco w cieniu swoich kolegów, choć nie oznacza to w żadnym wypadku, że wypadł gorzej. Zdaje się, że przestrzeń i czas poświęcone jego popisom były nieco krótsze i być może rozłożone nieuczciwie na pierwszą część koncertu, kiedy nastrój wystąpienia dopiero nabierał odpowiednich barw.

Cały koncert odbył się bez słów ze strony artystów - nie było powitań, pożegnań, zbędnego uwodzenia publiczności polskimi wstawkami czy anegdotami z trasy. Muzycy skromnie zapełniali przestrzeń sceny, pozwalając by tak powitanie jak i pożegnanie należały do dźwięków. W Sali Ziemi rządziła muzyka. Można wręcz powiedzieć, że wirtuozi funkcjonowali jako narzędzia nut zawieszonych w kompozycjach Garbarka. W ich małomówności nie było cienia butności, pychy czy lekceważenia. Po prostu oddali słuchaczom swoje muzyczne dzieło szczodrze, a zbędne słowa tylko osłabiłyby hojność ich daru.

Ze zniecierpliwieniem wyczekuję kolejnego koncertu Garbarka choć mam świadomość, że prawdopodobnie nie nastąpi to prędko. Na tę chwilę trudno też podejrzewać kompozytora o wizję nowej produkcji muzycznej. Jego ostatni album In Praise Of Dreams ukazał się w 2004 roku. Od tego czasu artysta nie zapowiada powrotu na scenę z nowymi kompozycjami.

Julia Niedziejko

  • Jan Garbarek Group feat Trilok Gurtu
  • Sala Ziemi MTP
  • 30.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019