Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Marka Moniuszko

Jak spuścić powietrze z naszych wyobrażeń o Moniuszce i jego muzyce? Jak pozbyć się wielkich etykiet typu "ojciec opery narodowej", "wzór muzyki słowiańskiej"? I jak przy tym nie popaść w kicz i banał popularyzacją jego twórczości jako muzyki sexy, produktu gotowego na eksport, mającego firmować markę "Polska"? Wystarczy dać partytury młodym twórcom, zatrudnić reżysera z otwartą głową. Wystarczy podejść do tej muzyki z czułością i humorem, bez oczekiwań, ale też bez kompleksów.

. - grafika artykułu
fot. materiały Teatru Wielkiego

Sala im. Wojciecha Drabowicza zamieniła się w las, a później park (za scenografię odpowiada Julia Kosek), gdzie roi się od młodych. Ci, z nieodłącznie przyklejonymi do dłoni telefonami, flirtują, robię selfie, czytają partyturę, słuchają muzyki, oglądają filmy w plenerze. Zaczynamy Strasznym dworem, rozbrzmiewa męskie trio Cichy domku modrzewiowy, a chwilę później na scenie pojawia się pierwsza solistka (Natalia Pyzhianova) w roli Cześnikowej. Rola ta nie jest jednak obowiązująca w tym sensie, że poza kontekstem całości opery, w urywkowych scenach Cześnikowa jest po prostu dziewczyną, studentką ćwiczącą swoją rolę. Piękny, głęboki, dojrzały mezzosopran śpiewaczki łączył się u niej z niezwykłym podejściem do odgrywanej roli. Większość wykonawców potrafiła wpuścić powietrze do przykurzonych ról, spojrzeć na nie z odpowiednim dystansem i co rusz naświetlać je z perspektywy studenta ćwiczącego Moniuszkę, to znów artysty występującego w gotowym już przedstawieniu.

Gdy słuchałam duetu lekkoduchów Stefana i Zbigniewa (Damian Żebrowski i Maksymilian Bilewicz), którzy nie chcą się żenić, a zwłaszcza doskonałej kreacji Kacpra Grzelaka w roli Miecznika, który w wizji reżysera przekształcił się  w pseudopatriotę z piwkiem w ręku i krzyżem na piersi ("Mieć w miłości kraj ojczysty / Być odważnym jako lew / Dla swej ziemi macierzystej / Na skinienie oddać krew") - pomyślałam, że to jest sposób na Moniuszkę. Oddać go w ręce młodych, którzy nie zatęchli w ciężarze konwencji, a jeszcze nie chcą na siłę stać się oryginalni i awangardowi. Widać, że artyści czerpali ogromną radość z tego prostego, lecz przewrotnego pomysłu na Moniuszkę. "Ojca opery narodowej" zobaczyliśmy w jego aktualnie naturalnym środowisku - wśród studentów Akademii Muzycznej, którzy na jego twórczości ćwiczą oddech, frazę, budują pierwsze role szukając odniesień do polskiej historii. Być może niektórzy z nich woleliby przejść od razu do Verdiego, ale coś mi się mocno wydaje, że bez Moniuszki, Verdi wypadłby miernie.

Wśród siedemnastu wykonawców wyróżniali się artyści, którzy już na tym etapie swojej kariery prezentowali dużo więcej niż wspaniały głos. Wspomniany wcześniej Kacper Grzelak w kolejnych numerach świetnie wcielił się rolę Stanisława w Verbum nobile. Jego nonszalancja, niewymuszona gra aktorska (z którą wielu doświadczonych artystów operowych ma problem) zwiastuje mu naprawdę piękną karierę. Zachwycił mnie także Paweł Piechowiak. Scena, w której śpiewa słynną Arię Skołuby była pełna uroczego, przewrotnego humoru. U Piechowiaka zaskoczyła mnie także wyjątkowa dojrzałość, dzięki której nie tylko świetnie kreował solowe partie, ale też był nastawiony na partnera obok. Nie każdy z wykonawców miał to wyczucie współpracy - Dominika Dobrolińska, chociaż nie można odmówić jej dużego talentu, zawładnęła sceną i zdominowała brzmienie całości swoim głosem o ostrej barwie, który ze spokojem poniósłby w wielkiej sali koncertowej, zaś w małej przestrzeni sali im. Drabowicza było go zdecydowanie za dużo. Wśród solistek świetnie wypadła Martyna Kominiarczuk-Michałowska - lekkość głosu i charakterystyczność granej przez nią postaci dają podstawę do zgrabnego, niewymuszonego kreowania jej w sytuacjach komediowych.

Przeniesienie scen ze Strasznego dworu w czasy współczesne i zderzenie ich z kontuszowym charakterem Verbum nobile dało nie tylko okazję, by młodzi artyści sprawdzili się w różnorodnych zadaniach aktorskich, ale też odświeżyło myślenie o Moniuszce. Jego muzyka, także za sprawą świetnej pianistki Justyny Chęsy oraz Przemysława Neumanna - kierownika muzycznego, pokazała swoje najważniejsze walory - lekkość, humor, wyrazistość. A na uniwersalność, tak często przypisywaną kompozytorowi, musimy nauczyć się otwierać uszy i głowy, i w końcu przestać grać Moniuszkę tak jak trzeba, a zacząć cieszyć się tą twórczością tak jak tego potrzebujemy.

Przyszło mi też do głowy, oglądając Kontuszowego Moniuszkę i przypominając sobie dyskusje wielkich głów, co zrobić, by kompozytor w 200. rocznicę urodzin stał się naszą polską marką za granicą, że lepiej nie robić nic na siłę. Wiedział o tym sam kompozytor, który po udanych operach na tematy polskie nagle zechciał stać się "uniwersalny" dla całego europejskiego świata, chciał wyrwać się z "zaściankowości" i skomponował Parię, która, jak wiemy, nie została dobrze przyjęta. Po latach przyznał, że  w tej egzotycznej scenerii wygląda jak "przemalowany na biało Murzyn". Może więc najpierw zajmijmy się Moniuszką we własnym kraju? Może odczarujmy ojca opery narodowej i odkryjmy ojca inteligentnej rozrywki? Artystów już mamy, wystarczy zmienić nieco myślenie o marce "Moniuszko".

Aleksandra Kujawiak

  • "Kontuszowy Moniuszko" w reż. Krzysztofa Cicheńskiego - spektakl w wykonaniu studentów wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Poznaniu
  • Teatr Wielki
  • 8.05

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019