Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Kultura? Nie dla wszystkich

Kultura jest dla tych, którzy chcą poznać jej język. Znając go, możemy odczytać przekaz, odróżnić subtelny komunikat od bełkotu, jasny i mocny głos od prostackiego wrzasku. Ze znajomością tego języka jest źle. I nie będzie lepiej.

ale o co chodzi? - grafika artykułu
ale o co chodzi?

Konieczność poznania języka dotyczy nie tylko odbiorców, ale także tych wszystkich, dla których zajmowanie się kulturą jest zawodem. Może to być promowanie sztuki albo jej uważne obserwowanie, rozwijające się w krytykę czy diagnozę. Wszystko to jest możliwe, gdy język opowiadający o doświadczeniu kultury, jest rzeczywiście językiem precyzyjnym i przejrzystym, a ocena opiera się na jasnych, nazwanych przesłankach. Z tym jest, tu i teraz, nie najlepiej. A my jesteśmy pesymistami: postulat większej staranności w recenzowaniu, analizowaniu i pomocy w edukacji kulturalnej, wyrażony w październikowym numerze IKS-a przez Przemysława Kieliszewskiego i Marcina Poprawskiego, nie zostanie zrealizowany w najbliższej dziesięciolatce. Dlaczego?

Nie taka kultura świetna, jak ją reklamują

Tracąc czas i pieniądze na wydarzenie mierne, zawsze możemy się usprawiedliwić faktem, że zostaliśmy zwiedzeni przez reklamę. Przecież nie przez recenzję. Znalezienie recenzji ostatnimi czasy sprawia nie lada kłopot. I nie będzie lepiej, mimo marzeń twórców i animatorów kultury. Nie może być lepiej, bo nie ma przestrzeni, w której debata wokół wydarzeń czy zjawisk kulturalnych mogłaby się naprawdę toczyć. Nie ma silnych mediów. Ich odchudzanie - w sensie liczby stron czy minut oraz w sensie ludzkim odbiera publiczności szansę skonfrontowania swoich odczuć z rzeczywistym znaczeniem dzieła. W mediach możemy znaleźć opinie, opisy, zapowiedzi, wywiady, relacje, ale niemal nie znajdziemy recenzji. Po pierwsze: z braku miejsca i zainteresowania wydawców - i tu można by było zakończyć, ale uczciwość każe dodać drugie: słabości dziennikarstwa. Recenzja nie może opierać się tylko na własnych odczuciach odbiorcy. Nie da się napisać recenzji bez przygotowania, czyli specjalistycznego wykształcenia (muzycznego, teatrologicznego, filmoznawczego, z historii sztuki). Trzeba również mieć doświadczenie, trzeba coś przeżyć, nie tylko wyczytać, nie tylko zobaczyć. Na pytanie, czy dobrym recenzentem i znawcą kultury może być młody adept dziennikarstwa, odpowiedź brzmi: tak, ponieważ mało kosztuje wydawcę. W realnych redakcjach nie ma możliwości zatrudnienia fachowców z każdej dziedziny, bo ich liczby nie jest dziś w stanie unieść nikt. Zamiast kilku, jeszcze w latach 90., gazet codziennych mamy dziś jedną, która wciąż zachowuje status osobnego tytułu i drugą, która jest regionalną wkładką tytułu ogólnopolskiego. Zamiast publicznej telewizji regionalnej, mamy pasma regionalne, jeśli akurat nie dzieje się coś ważniejszego w Warszawie. Lokalne radio publiczne walczy o stabilizację finansową, jego dawna konkurencja została włączona do sieci. W efekcie dziennikarz "od kultury" powinien ogarnąć wszystko: to, co lubi i na czym się zna, oraz całą resztę. To on ma ocenić rynek wydawniczy, najnowszą premierę w teatrze, filmy wchodzące na ekrany i najnowsze wystawy. Na dodatek musi walczyć z ograniczeniami materii: ma być krótko i atrakcyjnie, żadnych trudnych słów. Tak się nie da, nikt nie jest omnibusem, ucieka się więc w najlepszym wypadku w subiektywizm.

Jest i druga strona medalu: nawet wtedy, gdy znajdą się ludzie, którzy mogliby mówić fachowo o kulturze, odbiorca niekoniecznie jest tym zainteresowany. Pyta tylko: iść czy nie iść, czytać czy nie czytać. Pauperyzacja środowiska dzien-nikarskiego, która powoduje, że nie ma czasu na zatrzymanie się nad wydarzeniem, bo następne stoi w kolejce i trzeba je "obsłużyć", idzie w parze z redukcją potrzeb odbiorców - kulturę zastępuje rozrywka. To powoduje, że dyskusji o kulturze prawie nie mamy. Rozmowa o poziomie artystycznym pojawia się wtedy, gdy następuje zmiana szefa instytucji kultury i jest używana do ataku lub obrony, w zależności od tego, do której strony bliżej dziennikarzowi. Czasem wydaje się, że funkcję agory, miejsca, w którym toczy się dyskusja o kulturze, przejmuje Internet, to jednak tylko złudzenie. Ten środek komunikacji narzuca bowiem inną formę pisania - można by powiedzieć, że określoną wielkością ekranu komputera.

Na dodatek siła świecącego ekranu (chyba, że to telewizja) jest wciąż mniejsza niż siła szeleszczącego papieru. Siła druku to siła przebicia - radio, Internet, telewizja ulatują w eter, papier - zostaje.

Jak poznać i rozpoznać język?

Poważnym problemem, o którym czytamy do znudzenia od lat, jest sprawa braku edukacji. I nie chodzi tu o przekonywanie przez krytyków, że sztuką jest coś, czego jako widzowie nie rozumiemy, ale umiejętność rozpoznania, co z tradycji przetrwało i co warto kontynuować. Kultura, podobnie jak znajomość historii, jest czymś, co daje poczucie przynależności, a przez to na ogół poczucie bezpieczeństwa. Odłączenie człowieka od wspólnoty czyni go bezbronnym wobec manipulacji. Budowanie ciągle od nowa na gruzach starego jest innym wariantem budowania na piasku, bo i ruiny są niestabilne. Oczywiście, nie proponujemy budowania na zgniliźnie i bagnie, ale rozróżnianie tego, co stałe i niezmienne od przemijających i psujących się form. Tu pojawia się straszne słowo: szkoła. To przed nią stoi zasadnicze zadanie wprowadzenia odbiorcy w kulturę i jej język. Dziś jest ono realizowane w sposób kaleki. Czytanie fragmentów zamiast całości, maturalne egzaminowanie z wybranej przez egzaminowanego części, dawanie zgody na używanie narzędzi bez wcześniejszego kursu bhp (czyli absolutyzowanie pewnych zjawisk bez zrozumienia kontekstów; "parę pojęć jak cepy"), nie mówiąc już o stałym zawężaniu programów i zalewie testów, powoduje, że ze szkół wychodzą konsumenci podatni na manipulację, a nie obywatele mówiący swoim językiem. Takiego odbiorcę łatwo zachwycić. Niewiele dostał w szkole punktów odniesienia.

Języka kultury - podobnie jak języka ojczystego i obcego - trzeba uczyć odbiorców, co jest możliwe jednak nie tylko w szkole, ale także podczas spotkań i wykładów. Bez edukacji artystycznej, bez znajomości historii sztuki, architektury, bez doświadczenia śpiewu albo gry na instrumencie, bez oglądania, bez słuchania, nie da się wychować kogoś innego niż konsumenta marketingu i reklamy. Bez edukacji nie będzie odbiorcy odpornego na manipulacje, schlebianie jego instynktom czy wykorzystywanie kompleksów.

Brak edukacji powoduje w efekcie brak grupy, którą można by nazwać klasą kulturalnie krytyczną - podobnie jak w przestrzeni ekonomicznej brakuje klasy średniej. Nie ma szerszego środowiska, które potrzebuje kultury i potrafi wyda-rzenia z tej dziedziny zobaczyć w kontekście, a nie tylko jednostkowo. Kiedy ostatnio zdarzyło się zbiorowe wyjście z teatru, opery czy filharmonii, kto ostatnio gwizdał, będąc świadkiem kpiny ze zdrowego rozsądku? Nikt już nie woła, że król jest nagi, nawet wtedy, gdy jego ciało jest naprawdę mało apetyczne.

Produkujemy konsumenta, wygodnego dla sprzedawców i decydentów, stąd zapewne zawrotna kariera specjalistów od propagandy (dla niepoznaki zwanych pijarowcami, czyli znawcami public relations). Środki masowego przekazu - albo masowej komunikacji - czyli media wzmacniają ten efekt, opisując nie tyle rzeczywistość, co masowość albo obrazy widziane w innych mediach. System luster połączonych albo zasada ctrl c/ctrl v.

Nie taka kultura straszna, jak o niej mówią

Ambitna publiczność ma jeszcze jeden problem związany z odbiorem tego, co artyści chcą prezentować jako sztukę. Wstępy do wystaw, programy teatralne, a w końcu informacje przesyłane do redakcji często wydają się być pisane tak, aby nikt nie mógł ich zrozumieć bez słownika wyrazów obcych oraz słownika języka używanego przez twórców. Wykluczenie, mniejszość, narracja, dyskurs, marginalizacja, design, partycypacja, stereotyp, projekt, innowacja... Używane tam słowa służą nie do porozumienia, ułatwienia odbiorcy odebrania przekazu, ale zaciemnienia. Nieprzyjemnie jest przyznać się człowiekowi wykształconemu, Europejczykowi, że nie rozumie, co się do niego pisze. Łatwiej udawać, że wszystko jest jasne. A pod dziwnym językiem kryje się czasem myśl, a czasem tylko sformułowanie z języka angielskiego, na dodatek źle przetłumaczone. Im bardziej skomplikowane, tym bardziej nowoczesne, wierzymy i nie mówimy "sprawdzam". Nie mówimy, ponieważ nie znamy języka albo sądzimy, że go nie znamy. To pewien paradoks - jest specjalny język, ale każdy z nas jest w stanie go zweryfikować jednym pytaniem - "ale o co chodzi?"

Do zadania takiego pytania potrzeba odwagi. Potrzeba także opisów, ocen i recenzji - bez nawyku sięgania do nich nie wytworzy się język rozmowy o doświadczeniu kultury bogatszy niż ten sprowadzony do dwóch zwrotów: "podobało mi się - nie podobało mi się".

Nasza ocena jest jednak pesymistyczna. Nie ma większych szans na taką rozmowę z powodu słabości odbiorców i słabości środków masowej komunikacji. Ci pierwsi nie znają języka kultury, te drugie nie widzą więc interesu w poważnej rozmowie o kulturze. Dziennikarz, dokonując niemożliwych do wykonania ewolucji, ma połączyć obie te strony. Możliwe?

Owszem, gdy zamiast języka kultury zastosujemy język rozrywki - stąd listy bestsellerów i fascynacja nie jakością, ale ilością sprzedanych biletów. Popularność zaczyna być równoważna z wartością - bo wydawca pyta, ilu odbiorców zainteresuje to, o czym chcemy mówić. Liczba odsłon w Internecie to miara wartości. Liczba widzów, słuchaczy, czytelników przekłada się na sukces finansowy. Jeśli odbiorca nie zna i nie rozumie języka kultury, tylko samobójca będzie poświęcał mu miejsce na swoich łamach.

Sprowadzanie kultury do produktu, który należy opakować i dobrze sprzedać, jest końcowym efektem takiego procesu. Trzeba to jednak dobrze zamaskować, stąd specyficzny język rozmowy o kulturze - czyli takie pisanie, żeby unikać konkretów, ocen, recenzji. Jego próbkę znajdą Państwo także w niektórych fragmentach powyższego tekstu.

Anna Gruszecka, Robert Mirzyński