Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Podróż z prędkością światła

W ciągu zaledwie trzech lat zagrała ponad 100 koncertów. Erith, czyli 24-letnia gliwiczanka Martyna Biłogan, określana jako "nadzieja polskiej muzyki", wystąpi w czwartek w Meskalinie.

. - grafika artykułu
fot. Agnieszka Seidel-Kożuch

Początki były dość typowe. W dzieciństwie - pierwsze naiwne próby tworzenia piosenek, śpiewanie ich rówieśnikom i to zaskakujące wrażenie, że działają i wzruszają. Teksty w rodzaju "Każdy z nas kocha ten czas, pędzi z nami, pędzi z aniołami...". Gdy miała jedenaście lat, matka nauczyła jej gry na gitarze. Rodzinne Gliwice i Śląsk nie były też tak smutnym miejscem do dorastania, jak moglibyśmy się spodziewać. - To jest trochę mit, że Śląsk ma taki smutny klimat, a tak wcale nie jest. Chyba, że żyje się gdzieś na wsi. Ja mieszkam w mieście i na co dzień nawet hałdy nie widzę. W pobliżu mojego mieszkania jest politechnika, uniwersytet, centrum handlowe i jest też dużo natury - mówiła w wywiadzie dla Wyspa.fm.

W roku 2015 Martyna Biłogan miała już za sobą granie w amatorskim zespole i miłość do muzyki grunge, którą zamieniła na, jeszcze póki co zielony, acz uroczy, electrop. Jak większość muzyków - uczyła się oprogramowania instynktownie. Te pierwsze piosenki, które wrzuciła na swój kanał na Youtube, miały ponoć pozostać na zawsze w szufladzie. Jednak trafiły do sieci - i zachwycały internautów. Pierwsze, trochę naiwne zdjęcia promocyjne pomogły jej zrobić koleżanki. Na nich i na koncertach Erith ćwiczyła artystyczne pozy. Znalazła też menedżera. Podglądała występy zespołów, przed którymi występowała jako support.

Podczas pierwszych występów była jeszcze trochę nieśmiała, ale zwracała uwagę publiczności swoją autentycznością, do tworzenia spektaklu, w który wciągała słuchaczy. - Po koncercie ludzie chwalili mnie za świetny performance. Tylko, że to wcale nie było zaplanowane. Pytano mnie po koncercie, czy specjalnie na koniec zapytałam: "Czemu tu jeszcze stoicie?". Naprawdę nie wiedziałam, czemu wszyscy klaszczą - tak mówiła w 2015 roku o swoim występie na 11. Festiwalu Filmów Niezależnych Kiloff w wywiadzie dla "Reflektora". Przebąkiwała też o chęci zachowania intymności występów - choć miało się to zmienić wraz z występami na dużych festiwalach i scenach.

Choć zaczynała tworzyć trochę instynktownie, Erith emuluje wiele chwytów z rodzimego elektropopu i sceny alternatywnej, od samej muzyki po styl i sposoby promowania swojej twórczości. Eksponuje dziewczyńskość i "amatorskość" grania, a występy przekształca w rodzaj performensu. Ktoś jej podpowiedział, by nie odcinała się od publiczności sprzętem - stawia więc go trochę z boku. Ktoś inny zasugerował, żeby do malunków na twarzy wykorzystywała fluorescencyjne farbki. Z czasem Erith odważyła się też na coraz bardziej żywiołowe koncerty, których elementem rozpoznawalnym stał się specyficzny taniec - Przebyłam długą drogę, żeby się nauczyć tej ekspresji i przekroczyć granice. Ruch był mi bardzo potrzebny. Zawsze robiłam to w domu, a obok stało lustro i kiedy w nie spojrzałam podczas robienia próby, pomyślałam "to świetna sprawa". Daje mi to przyjemność, więc czemu nie spróbować tego na scenie - mówiła rok temu w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Wiosną tego roku wyszedł jej debiutancki album "Speed of Light", który zebrał sporo pozytywnych recenzji krytyków muzycznych. "Kobiecy wokal i elektroniczne podkłady to zestaw mocno już wyeksplorowany w polskiej muzyce, ale dla Erith nie ma adekwatnego porównania. Nie dysponuje barwą oszałamiającą oryginalnością i dobrze, bo mogłaby w ten sposób odciągać uwagę od swojej unikalnej wrażliwości kompozytorskiej. Z drugiej strony emituje głos w sposób pozwalający zidentyfikować ją już po kilku słowach" - tak doskonale podsumował krążek Jarosław Kowal na Soundrive.pl.

Marek S. Bochniarz

  • Erith
  • Meskalina
  • 20.09, g. 19
  • bilety: 20-30 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018