Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Nowe życie - nowe wcielenie

- Zawsze najpierw piszę muzykę. Piosenka bez tekstu może już coś opowiadać emocjami, za pomocą melodii, aranżu czy dynamiki. Potem się zastanawiam, z czego wynikła, dlaczego tak brzmi, o czym opowiada - mówi Tobiasz Biliński, który odwiedzi Poznań prezentując swój nowy projekt solowy Perfect Son i wydany w lutym album "Cast".

. - grafika artykułu
fot. Weronika Izdebska

Biliński, rocznik 1990, część dzieciństwa spędził w Norwegii. - Mam spore związki z tym krajem. Urodziłem się tam, potem często jeździłem i przez długi czas był to mój drugi dom. To dużo zmieniło w mojej głowie. Norwegowie mają takie podejście, że bardzo wspierają młodzież, zwłaszcza jeśli chodzi o muzykę i kulturę - wspomina.

Być może to dzięki tej wyjątkowo sprzyjającej tworzeniu atmosferze Norwegii został muzykiem, rezygnując ze studiowania, czego nigdy jednak nie żałował. Jego pierwszym zespołem był Kyst - początkowo solowy projekt, który po wydaniu w 2008 EP-ki "Tar" zamienił się w zespół tworzony wraz z Adamem Byczkowskim I - w późniejszym okresie - Ludwigiem Plathem. Wydali razem albumy "Cotton Touch" (2010) i "Waterworks" (2011). - W Polsce dalej lekko pokutuje pewien kompleks - poczucie, że Polska jest gorsza od innych krajów. Wydaje mi się, że przekazuje się go z pokolenia na pokolenie. Dzięki związkom z Norwegią mogłem to w sobie trochę zwalczyć i nie czuć tego kompleksu, który obserwuję jednak u wielu ludzi - przyznaje.

Sławę Biliński zyskał solowym projektem Coldair. Uwagę przykuwał charakterystycznym, wysokim głosem, manierą śpiewania podobną do wokalisty Bon Iver, a także zdolnością do pisania mocno oddziałujących na emocje utworów, dla których inspirację czerpał z własnego życia. - Od małego mam skłonności do stanów melancholijnych. To część mojej osobowości, z którą zawsze starałem się walczyć. Z drugiej strony, pomaga mi ona w tworzeniu szeroko pojętej sztuki - mówi.

I choć po czterech albumach, międzynarodowych trasach koncertowych i zachwycie publiczności i krytyków mogliśmy oczekiwać, że Biliński będzie w najlepsze kontynuował projekt Coldair, w jego życiu wiele się zmieniło, a wraz z tymi zmianami przyszła inna muzyka, którą musiał na nowo zdefiniować. W ten sposób narodził się Perfect Son,którego nazwę artystą zaczerpnął z tytułu jednego z utworów na ostatnim albumie Coldair, "The Provider" z 2016 roku. - Przez całe życie byłem dokładnym przeciwieństwem tego, kim teraz jestem. W ciągu ostatnich lat zaszła duża zmiana w moim życiu i w tym, jak postrzegam świat. Wszystko poukładało mi się w głowie i uspokoiłem się. Z żoną Anną mieszkamy w Warszawie na Mokotowie. Mamy psa, a zaraz będziemy mieli dziecko. Moje życie się ustabilizowało, także mentalnie. Album właśnie o tym opowiada, o czymś, co jest dla mnie zupełnie nowe - wyjaśnia.

Dotychczas tworzył piosenki w dość chaotyczny sposób i choć nadal trochę tak było w przypadku albumu "Cast", to jednak artysta pracował nad nim z pogłębioną świadomością i namysłem. - Bardziej niż w przypadku poprzednich płyt zastanawiałem się nad tym, co chcę powiedzieć, przekazać. W większym stopniu skupiłem się też na warstwie kompozycyjno-aranżacyjnej. Zastanawiałem się, czy dane elementy są naprawdę potrzebne, czy niczego nie przekombinowałem. Starałem się pohamować wiele ze swoich cech. A mam skłonność do komplikowania muzyki - co w przeszłości było czasem komplikowaniem dla samego komplikowania - relacjonuje. Powtarzał sobie: "Dobra, teraz pora na bezpośredni przekaz i proste piosenki, a nie sztukę dla sztuki". Przyznaje jednak, że większość osób mówi mu: "To w ogóle nie jest proste".

Z nowym materiałem podczas wiosennej trasy koncertowej zagrał dopiero trzykrotnie: w warszawskiej Hydrozagadce, toruńskim klubie NRD i gdańskim Żaku. Jego nowy projekt przyciągnął też i nową publiczność. - Na koncertach jest dużo nowych twarzy. Zwykle rozmawiam z ludźmi po występach i słucham tego, czy im się podobało czy nie. Okazało się, że wiele osób w ogóle nie kojarzy moich poprzednich projektów. Cieszy mnie to, że docieram do nowych ludzi  - mówi.

Wszystkie swoje utwory pisze w języku angielskim i na co dzień słucha muzyki zagranicznej, bo polskiej, poza wyjątkami w postaci takich undergroundowych zespołów jak Ścianka czy Kristen, nie darzy zbytnim zainteresowaniem. - To wynika z mojej zupełnie osobistej preferencji: nie lubię języka polskiego w muzyce. Dlatego odpadają dla mnie praktycznie wszystkie zespoły, które śpiewają po polsku, z małymi wyjątkami. A nawet jeśli śpiewają po angielsku, to muzycznie mnie nie pociągają. Nie znalazłem niczego, co by mnie tak chwyciło, żebym powiedział: "Wow, to jest super!" i chciał tego słuchać. Poza tym, jestem też bardzo wybredny. W przypadku zagranicznej muzyki jest u mnie dokładnie tak samo, ale jej jest po prostu o wiele więcej - można wybierać spośród milionów zespołów - przyznaje.

Marek S. Bochniarz

  • koncert Perfect Son
  • Meskalina
  • 11.04, g. 19
  • bilety: 25-35 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019