Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Zaraza fotografii

"Fotografem nie zostaje się przez studia, tylko przez patrzenie" - mówił, gdy syn chciał studiować fotografię na ASP. Podśmiechiwał się z tych, którzy fotografując, mieli się za artystów. Nie był też typem urzędnika, choć całe życie zawodowe pracował w urzędzie dla Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.

. - grafika artykułu
- Ojciec bardzo lubił narty i góry. Jeździł w nie, dopóki pozwalało mu zdrowie - wspomina Łukasz Cynalewski, syn fotografa. Na zdjęciu: Brunon Cynalewski w Szklarskiej Porębie, lata 70. Fot. archiwum rodzinne

Kierowcy Urzędu Wojewódzkiego, którzy najczęściej wozili partyjnych bonzów, uwielbiali te jego wycieczki. Mało, że jechali w ciekawe miejsca, to jeszcze w towarzystwie świetnego gawędziarza. Wyjazdy na dokumentacje fotograficzne miały walor wypadów towarzyskich. - W pracy w ogóle kwitło życie towarzyskie - stwierdza Jerzy Miecznikowski, współpracownik w Zespole Dokumentacji Zabytków przy Wojewódzkim Konserwatorze Zabytków, w którym Cynalewski został zatrudniony w 1960 r, przejmując obowiązki po sławnym Stefanie R. Ulatowskim.

Historyk sztuki z aparatem

Cynalewskiego, podobnie jak Ulatowskiego, patrzenia nauczyła historia sztuki, choć w nieco innym sensie. Nie zależało mu na tworzeniu dzieła artystycznego. Obiektom dawał za to doskonałą ekspozycję, która polegała nie tylko na szukaniu odpowiedniego oświetlenia. Chodziło o świadomość rozwiązań przestrzennych, ideowych, symbolicznych, jakie w dokumentowanych dziełach zawarli ich twórcy. - Na początku byłam wobec niego dosyć krytyczna za ten sposób, w jaki oglądał np. kościół - przez pryzmat architektury - opowiada żona Urszula. - A on znał miejsce, jakie dany obiekt zajmował w historii sztuki - tłumaczy. Wchodząc do jezuickiego kościoła barokowego, wiedział, że musi podjąć myśl jezuitów: wydobyć bezmiar boskiej potęgi pod postacią światła zalewającego wnętrze nawy głównej, a zarazem podkreślić istotę kontemplacji Ducha w zaciemnionych kameralnie kaplicach naw bocznych. Wiedział, że pałac w XIX-wiecznym parku krajobrazowym jest dominantą, jaką podziwiać mieli spacerujący po każdej z głównych i wielu bocznych alejek, ale ta dominanta ma jednak powab romantyczny i musi ją uchwycić tak, by wydobyć nie jej ciężar, a lekkość.

Uprawiał fotografię w duchu Eugène Atgeta, dokumentując przeważnie architekturę, w sposób typowy dla potrzeb instytucji opiekujących się dziedzictwem narodowym: bez większych kontrastów świetlnych czy wręcz w świetle rozproszonym, by uwidocznić każdy szczegół.  

Brunek zaraża

Wszystkich zanurzał w fotografii. - Brunek zarażał - mówi żona. - Roznosił zarazę fotografii w domu i życiu. Podczas poślubnej podróży kajakiem przekonała się, że z jego pędem do fotografii walczyć nie sposób. Po pierwszej nocy nad jeziorem Niegocin na Mazurach obudziła się w namiocie sama. "Tak pięknie było, wziąłem aparat i poszedłem robić zdjęcia" - powiedział jej, gdy wrócił.

Syn Łukasz, także fotograf: - Dorastałem w tym. Zabierał mnie i siostrę czasem ze sobą. Pamiętam upał, wchodzimy do jakiegoś kościoła i doświetlamy boczne ściany, jakieś malowidła. Dla mnie to wspomnienie wakacyjne, a on tak pracował. Zazdroszczę mu teraz tego trybu pracy, magii... Jeśli nie wyjeżdżał, to siedział w oparach papierosów w "gołębniku" - pracowni na poddaszu starego budynku Urzędu Wojewódzkiego.

Pracownia Zespołu Dokumentacji mieściła się od strony dominikanów. Najpierw miała jedno, z czasem kilka pomieszczeń. Atmosfera kapitalna. I wszędzie walające się odbitki. -  Za to jak przyniósł dla siostry psa, to w torbie fotograficznej - wspomina Łukasz Cynalewski.  

Pierwotnie Cynalewski pracował sam. Ale już w w 1969 r. dostał bardzo poważne zlecenie wydawnicze: przygotowanie materiału ilustracyjnego do dwóch tomów Dziejów Wielkopolski pod red. Jerzego Topolskiego, pierwszego takiego opracowania historii regionu.

Jerzy Miecznikowski, który dołączył do Zespołu Dokumentacji Zabytków dopiero w 1972 r., kiedy Cynalewski miał zostać dyrektorem Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, opowiada: - Życie towarzyskie musieliśmy odrabiać. Wydział Kultury potrzebował czasem zdjęć chórów albo twórców ludowych do wystawy. Siedzieliśmy wtedy nad odbitkami nawet do rana. Ostatecznie Cynalewski dyrektorem nie został, za to razem z Miecznikowskim robili dla tego muzeum przezrocza ze zbiorów w całym kraju, do jednej z pierwszych wystaw audiowizualnych. Miecznikowski o swoim szefie: - Bardzo sympatyczny człowiek, z którym nigdy się nie pokłóciłem. Kulturą wręcz mi imponował.

Fotografia jako dowód

Cynalewski wychował się w Nowej Wilejce. Miał kresową ogładę, duszę i zdecydowanie. Jego pierwszy zachowany portret - bobasa Brunka na owczym futrze, powstał w Wilnie, w atelier Jana Bułhaka. Nie rozumiał antysemityzmu w Polsce. Całe dzieciństwo chodził do kolegów Żydów, podobnie zresztą jak Białorusinów, Rosjan i Ukraińców. - Miał potworne wspomnienia z czasów wojny, ciała walające się na drutach... - wspomina syn. W 1945 r. rodzinę przesiedlono na zachód. Przez miesiąc jechali w bydlęcym wagonie. Wysiadka nastąpiła w Dzierzgoniu pod Elblągiem. Młody Bruno założył tam teatr amatorski, a później dostał się na studia aktorskie do Łodzi. - Ale zwiał stamtąd, bo choć był duszą towarzystwa, na scenie zżerała go trema - zdradza syn. To właśnie wtedy przeniósł się do Poznania na historię sztuki.

Nigdy nie był w partii, ale zawsze pełnił funkcje społeczne. W 1971 r. otrzymał Złotą Odznakę od ministra kultury i sztuki za opiekę nad zabytkami. Ustawicznie aktywny. Na emeryturze, gdy już nie mógł jeździć by fotografować z powodu niewydolności płuc, zajął się malarstwem. Syn: - Bardzo się cieszył, że nie musiał fotografować w epoce fotografii cyfrowej. Nazywał ją "elektryczną". Patrzył z zazdrością na mój sprzęt, obiektywy, ale cyfra go przerażała. Tyle manipulacji. Dla jego pokolenia fotografia była dowodem. Miał zwyczaj mówić: fotografa przy tym nie było, to nie wiadomo, jak było.

Monika Piotrowska