Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Siew Pokoju

"Olbrzymie wielotysięczne tłumy mieszkańców Poznania obległy Plac Stalina - toteż gdy na honorowej trybunie zajmują miejsca: ukochany przez wszystkich Prezydent Bolesław Bierut, Premier J. Cyrankiewicz, Marszałek K. Rokossowski zrywa się spontaniczna burza oklasków. Wielotysięczny tłum pozdrawia gospodarza dożynek. Bierut, Bierut - skandują zebrani!"

. - grafika artykułu
fot. ze zbiorów Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu

Tymi słowy młody reportażysta "Gazety Poznańskiej" Maciej Gryfin otwierał we wrześniu 1951 roku swoją relację z Centralnych Dożynek w Poznaniu. Wybór stolicy Wielkopolski na miejsce owego wielkiego propagandowego spektaklu nie był jednak przypadkowy i miał głębokie polityczne uzasadnienie. Poznańskie od lat uchodziło bowiem za najlepiej rozwinięty rolniczo region w kraju, czego skądinąd dowodziły coroczne statystyki i bilanse. Sęk jednak w tym, że owe wysokie wyniki osiągały przede wszystkim dość rozległe i zasobne gospodarstwa indywidualne dominujące wciąż w miejscowym krajobrazie, które od pewnego już czasu, jako "przestarzały" typ gospodarowania, starano się radzieckim wzorem odesłać do lamusa historii. Organizatorzy osadzonych głęboko w stalinowskim świecie przedstawień Centralnych Dożynek starali się zatem w dość arogancki sposób roztoczyć przed gnębioną na wpół grabieżczymi kontyngentami oraz przymuszaną do kolektywizacji wielkopolską prowincją kolejne walory "rolnictwa uspołecznionego".

Program dożynkowych uroczystości składał się z dwóch zasadniczych punktów. Pierwszym z nich był wiec z udziałem blisko 150 tys. mniej lub bardziej dobrowolnych żniwiarzy, który 9 września 1951 roku zorganizowano na terenie przebudowanego specjalnie na ten cel stadionu im. J. Krasickiego w parku Kasprowicza. Tam pełniący honory gospodarza dożynek Bierut otrzymał od "średniorolnych chłopów" olbrzymi, kilkumetrowy wieniec zwieńczony cyfrą mającą symbolizować plan 6-letni, czemu towarzyszyło wypuszczenie w niebo pięciu tysięcy białych gołębi. Nie obyło się przy tym bez wykorzystania znanego z większości stalinowskich manifestacji motywu propagandowego zawierającego się w słowach "Bierut - przyjaciel dzieci", co zaowocowało rzekomo spontanicznym szturmem poznańskiej dziatwy na trybunę honorową. "Uśmiech Jego był taki, że starczył za wszystkie słowa: serdeczniej nie mogła się uśmiechać matka" - pisała dziennikarka "Gazety Poznańskiej" I. Frąckowiak.

Bezpośrednio z Łazarza uczestnicy święta plonów pomaszerowali do centrum miasta, biorąc tym samym udział w blisko 10-kilometrowym dożynkowym korowodzie, którego finał zaplanowano przed kolejną trybuną honorową, usytuowaną tym razem na tzw. pl. Stalina. Zgodnie z kanonem epoki niesiono w nim portrety "umiłowanych przywódców", kukły "wojennych podżegaczy: Trumana i jego przybocznych", skandowano obowiązkowe: "Stalin - Pokój", prezentowano nieosiągalne dla "kułaków" możliwości techniczne PGR-ów i POM-ów, wreszcie krzewiono "bogate doświadczenia przodującej agrobiologii radzieckiej". Taki obraz dożynek malowany przez blisko dwa tygodnie na łamach prasy miał się nijak do bieżącej sytuacji rynkowej wynikającej wprost z socjalistycznej polityki rolnej. Tutaj zaś od tygodni notowano "przejściowe" trudności na rynku mięsnym oraz powszechny brak zupełnie podstawowych produktów: masła, smalcu, nabiału, a nawet chleba...

Piotr Grzelczak