Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Nasze prywatne miejsca pamięci o poznańskich Żydach

Ilekroć ulicą Garbary dojeżdżam od Cytadeli i Starej Rzeźni do ulic Estkowskiego i Małe Garbary - przypomina mi się Jurek Janowski. Poznański chłopak, Żyd, kibic piłki nożnej i lekkiej atletyki, miłośnik Kiepury i bywalec poznańskiej opery. Wyjechał z Poznania w 39 roku, ale do końca życia pałał miłością do rodzinnego miasta.

Przewodnik po zabytkach kultury żydowskiej w Poznaniu. Wydawnictwo Miejskie Posnania - grafika artykułu
Przewodnik po zabytkach kultury żydowskiej w Poznaniu. Wydawnictwo Miejskie Posnania

Jurka Janowskiego udało mi się poznać i zaprzyjaźnić z nim, zanim w 2008 roku umarł w Ramat Gan pod Tel Awiwem mając ponad osiemdziesiąt lat. Jego rodzinnym domem była kamienica przy Tamie Garbarskiej 4 - stojąca w miejscu, w którym dziś ulica Garbary rozszerza się wielopasmowo przed skrzyżowaniem, by prawym pasem ujść w Małe Garbary. Po tym budynku i po tamtej rzeczywistości nie pozostało nic, tylko przestrzeń - wylany asfaltem skrawek jezdni, którą śmigają lub na którym stają na światłach samochody. Ale właśnie to miejsce, wraz z żyjącymi w nim ludźmi, opisane mi kiedyś przez Jurka Janowskiego, silnie wrosło w moją pamięć i stało się moim prywatnym miejscem pamięci o poznańskich Żydach. Nie wybrałem go, samo przyszło. W Wydawnictwie Miejskim ukazuje się właśnie "Przewodnik po zabytkach kultury żydowskiej w Poznaniu" Rafała Witkowskiego. Po miejscach pamięci. Zapytałem różnych ludzi, Żydów i Polaków, o ich własne, prywatne miejsca, które przywodzą im na myśl poznańskich Żydów.

Synagogi ze zdjęć Samuela Jaffégo

Tamara Sztyma historyk sztuki, kuratorka galerii międzywojennej powstającego Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, autorka wystawy o poznańskich Żydach w 2006 r. w ratuszu

Miejscem, które utkwiło mi w pamięci, jest posesja przy ul. Żydowskiej, między Mokrą a Stawną, na którym stoi potężna kamienica z dziedzińcem od ulicy - dawne schronisko dla starców Fundacji S. B. Latza. Dla mnie to kilka starych zdjęć zrobionych tu w początkach XX w. przez Samuela Jaffégo. Widać na nich trzy stojące tu niegdyś stare poznańskie synagogi. Zdjęcia wykonano tuż przed ich wyburzeniem, bo na jednej z fotografii ponad dachami widać już kopułę nowej synagogi przy ul. Stawnej. Musi więc być rok 1907 albo 1908, bo w tym czasie otwarto nową i zburzono stare bóżnice. Zdjęcia uchwyciły moment, kiedy nowa już stoi, a stare za chwilę przestaną istnieć. Zburzono je, bo były w złym stanie, stawiając na ich miejscu właśnie dom dla żydowskich starców i zniedołężniałych. Ale na tych zdjęciach synagogi są jeszcze takie, jakie były, ze zwojami Tory, w pełni wyposażone i ciągle użytkowane. A fotografie są piękne i mistyczne, bo wyraźne i, choć w większości wykonane w ciemnych wnętrzach, to przeniknięte światłem żyrandoli lub wpadającym przez okna światłem dnia. Gdy robiłam wystawę o poznańskich Żydach, fotografie Jaffégo mnie zafascynowały. Synagogi na nich powstały w XVI-XVII w., wszystkie więc były pamiątką po polskich Żydach z czasów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej. Były historycznym sercem istniejącej wtedy żydowskiej dzielnicy w Poznaniu. Potem poznańscy Żydzi przeszli społeczną transformację, zbliżając się bardzo do kultury niemieckiej. Ale te zdjęcia przełamują stereotyp, że jeśli Poznań, to tylko niemieccy Żydzi. Przypominają mi o najdawniejszej historii tutejszych Żydów, po której w mieście nie ma już materialnegośladu. Dzięki nim zmienił mi się sposób postrzegania Poznania.

Stary dom żydowskiej gminy

Alicja Kobus przewodnicząca Filii Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Poznaniu

Dla mnie szczególnym miejscem jest w Poznaniu synagoga przy ulicy Stawnej, zniszczona i przebudowana przez Niemców w czasie wojny. Wiem, że dla wielu poznaniaków ten budynek to po prostu pływalnia, do której przychodzili nie myśląc wiele o tym, gdzie się znajdują. Ale przed wojną to miejsce wiązało się ze świętością, radością - a potem stało się bolesne i wiąże się z tragedią narodu żydowskiego. Oba wizerunki tego budynku tkwią w mojej świadomości i pozostaną we mnie do końca życia. Zajmuję się poznańską synagogą już od dziesięciu lat i dziś muszę powiedzieć, że przy wielkiej życzliwości tylu przyjaciół mam poczucie niespełnienia. Smutno mi, że nie udało mi się spełnić mojego marzenia - choć wielu innych ludzi było zaangażowanych w dzieło przemian, by powstała tu Synagoga Nowa - Centrum Dialogu. Swojego historycznego ducha ma jednak także siedziba naszej gminy w Poznaniu, stara kamienica na rogu ul. Stawnej i Szewskiej. Kontynuuję wysiłek pokoleń poznańskich Żydów, którzy w tym domu mieli swoje instytucje. Ten dom nadal ma spełniać swoją misję. Listonosz, który przynosi nam pocztę powiedział mi kiedyś: - Ten dom jest niezwykły. Odwiedzam codziennie dziesiątki domów w Poznaniu i ten jest inny. Może nawet nie myśli o żyjących tu niegdyś Żydach, ale czuje i zauważa, że ta kamienica ma w sobie wyjątkową atmosferę.

Pamiątki po cmentarzu, pamiątki po podwórku

Janusz Marciniak malarz i artysta interdyscyplinarny zajmujący się m.in. tematyką żydowską, prof. Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu

Moje prywatne miejsce pamięci o poznańskich Żydach to podwórko u zbiegu ulic Głogowskiej i Śniadeckich, na którym bawiłem się w dzieciństwie. Wtedy nie wiedziałem, że jest ono zrównanym z ziemią cmentarzem żydowskim. Dla dzieci z domów otaczających podwórko było ono miejscem zabaw, a więc także piaskownicą. Niezwykłą piaskownicą, bo zdarzało się, że znajdowaliśmy w niej ludzkie kości. Było tam również kilka tajemniczych kamiennych płyt z pięknymi napisami, których wtedy nie rozumiałem. Wiele lat później opisałem to miejsce w opowiadaniu Podwórko i namalowałem cykl obrazów pod tym samym tytułem. Opowiadanie i obrazy miały być pamiątką po cmentarzu, ale w 2008 roku cmentarz został częściowo zrekonstruowany. Udało się go ocalić, ale nie ma już mojego podwórka. W tej sytuacji opowiadanie i obrazy stały się pamiątką także po podwórku. Drugim ważnym dla mnie miejscem jest budynek poznańskiej synagogi przy ul. Stawnej, w którym przez siedemdziesiąt lat była pływalnia. Ten budynek to, moim zdaniem, najważniejszy, samoistny pomnik zagłady w Wielkopolsce. Trzeba gouratować. Zrealizowałem w nim kilka projektów artystycznych, które przypominały o jego pierwotnym przeznaczeniu. A w ubiegłym roku opublikowałem tekst o koncepcji nowej Nowej Synagogi, protestując w tej formie przeciw pomysłowi zastąpienia pływalni hotelem (patrz: www.januszmarciniak.pl).

Nasz skład przy Starym Rynku 64

Esfira Mełamedzon-Salanski poznanianka, od 1939 roku mieszka w Izraelu

Nasz interes - skład z męską konfekcją i damskimi płaszczami - był na pierwszym piętrze kamienicy przy Starym Rynku 64, drugiej od rogu z ulicą Szkolną. To miejsce, które bardzo dobrze pamiętam. W latach szkolnych przychodziłam tu w porze obiadowej, by zastąpić za sklepowym biurkiem i kasą tatusia, a kiedy miałam może dwadzieścia lat o ósmej rano otwierałam sklep. Skład był dużym, długim pomieszczeniem z dwoma szerokimi i wysokimi oknami wychodzącymi na Stary Rynek oraz ratusz. Przed oknami stało biurko tatusia, a po bokach, wzdłuż obu ścian, wisiały na drążkach, w dwóch rzędach - jedne nad drugimi - gotowe ubrania według wielkości. Wszystkie były szyte przez naszych krawców z łódzkiej wełny, którą tatuś kupował bezpośrednio u tamtejszych fabrykantów, ceniących go sobie, bo zawsze płacił gotówką. Klientki, które chciały kupić płaszcze, były obsługiwane przez ekspedientkę Walę Styżyńską, a kiedy do sklepu przychodził klient, zajmował się nim któryś z trzech ekspedientów - zdejmował ubrania, doradzał, ustalał ewentualne poprawki. Dwóch sprzedawców było Polakami, trzeci, Marek Lewkowicz, Żydem pochodzącym z Kalisza. Tatuś początkowo niezbyt chętnie go zatrudnił, bo w latach 30. były bojkoty żydowskich sklepów. Lewkowicz miał żydowski wygląd i niektórzy klienci pytali, czy interes przypadkiem nie należy do Żyda. Nasi ekspedienci odpowiadali wtedy, że właściciel jest z Rosji - bo tatuś mówił z rosyjska, tam się urodził i miał przed rewolucją konfekcyjny interes w Charkowie. Tatuś był dobrym szefem, więc między naszymi pracownikami i nami były dobre, przyjacielskie stosunki. Mieliśmy skład przy Starym Rynku od 1927 aż do wybuchu wojny. W 1939 roku tatuś był już od dwóch lat w Palestynie, miał palestyńskie obywatelstwo i chciał, żebyśmy do niego przyjechały. Ale Brytyjczycy nie chcieli mi dać obywatelstwa i paszportu, i mama czekała z wyjazdem. W końcu pojechałam w maju 39 roku jako turystka, a mama w sierpniu zamknęła skład na klucz i pojechała za nami. Byłam w Polsce zaręczona, miałam wrócić i sklep miał być mój, ale mnie zależało, żeby zostać w Palestynie. A potem wybuchła wojna i - jak po wojnie opowiedział mi znajomy - Niemcy podjechali przed sklep dużym autem, wyłamali zamki, wdarli się do składu i wywieźli cały towar. Ale myśmy się uratowali.

Święte targowe hale

Rafał Witkowski historyk UAM, zajmuje się m.in. historią poznańskich Żydów

Szczególny jest dla mnie cmentarz, jego ocalały, odtworzony parę lat temu mały fragment zachowany na podwórku kamienic przy ul. Głogowskiej. Przejeżdżam obok do pracy, czasem przechodzę. Bywa, że dotknę kraty, odmówię w duchu kadisz i idę dalej. Do początku XIX w. żydowski cmentarz był na Muszej Górze, czyli zajmował obszar między placem Wolności, ul. 3 Maja i ul. Nowowiejskiego, ale znamy go tylko z map. Nie zachowało się żadne graficzne jego przedstawienie. Może dlatego nie trafia on do mojego umysłu i serca tak, jak założony w XIX w. i później poszerzany cmentarz przy Głogowskiej, którego ikonografia - choć w szczątkowej liczbie - zachowała się. Wiadomo mniej więcej, jak wyglądał. W judaizmie, inaczej niż w chrześcijaństwie, cmentarz jest miejscem świętym. Budynek synagogi, po wyniesieniu zwojów Tory, można przebudować, sprzedać, zburzyć. Ale cmentarz pozostaje święty zawsze, nawet jeśli zarośnie czy zostanie zabudowany. Dlatego targowe budynki postawione po wojnie na żydowskim cmentarzu przy Głogowskiej, dla Żydów są i będą świętym miejscem pochówku. Choć już tylko w wyobraźni można zamienić hale na cmentarz.

wysłuchał Andrzej Niziołek