Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Mędrzec z fajką

28 września minęło 25 lat od śmierci Romana Brandstaettera - pisarza, poety, dramaturga, tłumacza, eseisty, nade wszystko - humanisty.

Roman Brandstaetter i Egon Naganowski, fot. T. Naganowski - grafika artykułu
Roman Brandstaetter i Egon Naganowski, fot. T. Naganowski

Urodził się w Tarnowie, w żydowskiej rodzinie kupieckiej, studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, tam obronił doktorat, dużo podróżował.

Debiutował w 1928 r. tomikiem Jarzma. W okresie międzywojennym publikował teksty i szkice literackie w Miesięczniku Żydowskim, Gazecie Polskiej, Polsce Zbrojnej. Po wybuchu wojny znalazł się na północnowschodnich rubieżach kraju. Przez Związek Radziecki, Persję, Irak, Egipt dotarł do Palestyny. Tam dowiedział się o śmierci najbliższych.

Dużo pracował: pisywał artykuły do lokalnej prasy, szlifował dramat. Ożenił się z Tamarą Karren. Ciągle czegoś szukał, chodząc po miejscach, gdzie nauczał Chrystus.

Po wojnie samotny i opuszczony przez pierwszą żonę, wrócił do Europy, najpierw do Rzymu (tam ożenił się z Reginą Wiktorówną), potem do Polski (1948), po czym już "odgórnie" skierowano go do Poznania.

Przyjaciele domu przy Cytadeli

Tu intensywnie pisał, był kierownikiem literackim Teatru Polskiego, działał w ZLP, aż w końcu zdecydował się na wyjazd do Zakopanego. W 1960 r. powrócił jednak - już na stałe. Brandstaetterowie dostali mieszkanie w 4-piętrowym bloku przy Cytadeli, otoczyli się gronem sprawdzonych przyjaciół, wśród których byli dominikanie o. Marcin Babraj i o. Jan Góra, bibliofil Jan Jachnowski, Krystyna Byczewska, Irena i Egon Naganowscy, Teresa i Wojciech Wróżowie.

Dumnie niósł starotestamentową mądrość Ojców. Znał swoją wartość, ostro polemizował z autorami tłumaczeń Biblii i nie dawał się władzy ani układom politycznym. Odważnie stawiał czoła sprawom trudnym. Walczył też z właściwą sobie rozwagą i determinacją o pomnik Czerwca'56, napisał ślubowanie złożone przy poświęconych podczas nabożeństwa sztandarach Solidarności w 1981 r.

Nie zapominajmy

Po ćwierćwieczu stoimy trochę bezradni wobec słów, jakie wypowiedział przed śmiercią: - Zapomnicie o mnie, zapomnicie! Możemy przystanąć przy tablicach pamiątkowych, możemy chodzić ulicą jego imienia, zajrzeć do gabinetu z portretami Mistrza i Pani Reny w Muzeum Archidiecezjalnym, sięgnąć do wznowień dzieł wydawanych przez Księgarnię św. Wojciecha czy Szabasów z Brandstaetterem Przemysława Bystrzyckiego. Działa Stowarzyszenie im. Romana Brandstaettera (z niestrudzonym ks. prof. Janem Kantym Pytlem). W Teatrze Nowym wystawiono Ryszarda III Shakespeare'a, w przekładzie Pana Romana, a Teatr w Gnieźnie grał jego dramat Dzień gniewu. Ale to wszystko mało.

Na szczęście są jeszcze wspomnienia. - Długo uchodził za archaicznego pisarza katolickiego - mówi Sergiusz Sterna-Wachowiak. - Cieszył się wsparciem Wydawnictwa PAX, a niechęcią Tygodnika Powszechnego. Został odkryty dopiero w latach 80. Rabbi był bardzo mocny duchem, heroiczny, no i zakochany w żonie, pani Renie.

- W latach 50. zbierałem materiały o teatrze religijnym w Polsce - opowiada Zdzisław G. Grzegorski. - Powiedziałem mu, że Teatr Akademicki KUL wystawiał jego dramaty. Obruszył się: - Żaden teatr nie wystawiał moich dramatów, za granicą - tak, tu nie. To KUL-owska amatorszczyzna! Zapaliliśmy fajki. Miał klasę!

Andrzej Sikorski