Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Laborantki

- Na początku pracowałam w ciemni, byłam Fredzią od "dyrkopa" do kopiowania stykówek - mówi Alfreda Staszewska, którą od 1941 roku zatrudniał u siebie poznański fotograf Ernst Stewner. - Córka Nowaka przyszła wcześniej, od razu po przejęciu firmy od Gregera, i to z jego czasów była większość pracujących tam kobiet. Na przykład moja siostra.

. - grafika artykułu
Pracownicy firmy Stewnera w czasie przerwy na tarasie kina Słońce w podwórzu przy pl. Wolności. Pod kratą siedzi Fredzia od "dyrkopa". Ok. 1942-1943 r. fot. ze zbiorów Alfredy Staszewskiej

Jeśliby wyciągać wnioski wyłącznie na podstawie składu personelu hurtowni i sklepu Foto-Greger, to w latach 30. w polskiej fotografii kobiet było mnóstwo. Tyle że pochowanych na zapleczach. Firma Kazimierza Gregera, o której pisałam w IKS-ie 1/2015, miała rozmach nieporównywalny z żadną inną w kraju - zatrudniała prawdopodobnie ze 100 osób. Istnieje zdjęcie, zrobione zaraz po zmianie właściciela na Ernsta Stewnera: cała kadra pracownicza, zredukowana przez wybuch wojny w 1939 roku. Widać 22 kobiety. W tym: siostra Fredzi Janina Stajkowska, Ela Nowakówna, księgowe, "ciocia" Stasia, która sprzątała, i laborantka Miecia, którą podrywał Herbert Ring, sympatyczny Niemiec bałtycki z garbem. W samym laboratorium prócz Mieci było 9 dziewcząt. Obok, w pokojach z powiększalnikami i suszarkami i w sortowni, mniej więcej połowa obsady była dziewczęca.

Plamy w fotografii

Nie pochodziły z bogatych domów. U Gregera szukały, podobnie jak chłopcy, ciekawej pracy. Szwagier pani Fredzi, Henryk Kaliszewski, uparł się na nią już jako szesnastolatek, w 1938 roku, choć jego ojciec wymarzył sobie, że syn zostanie tokarzem w zakładach Cegielskiego. Miał się tam dostać przez zakładowy klub sportowy. Ojciec nie przewidział jednak, że żona szefa klubu pracuje u Gregera. Nowego chłopaka spytała: "Chcesz ze mną tam pójść?". Chciał. Cała firma miała wtedy kilka działów - sklep, warsztat naprawczy, dział optyki (okulary), dział kinematografii i projekcji (filmy). Ile kobiet było poza ciemnią, dziś trudno powiedzieć, jednak w sklepie chyba żadna nie pracowała.

"Polski Przegląd Fotograficzny" zamieścił w listopadzie 1930 roku Spis fotografików polskich. Jego autor, Jan Bułhak, jak przypomniałam dwa miesiące wcześniej, wymienił tam 14 kobiet. Nie znalazła się wśród nich dr J. Morawiecka, która w tym samym numerze opublikowała artykuł Plamy w fotografji. Być może nie była ona wcale fotografką, choć trudno uwierzyć, że tekst o technice napisała osoba niepraktykująca. Bułhak pominął dr Morawiecką, ponieważ zajął się tylko tymi fotografkami, które prezentowały swe prace na wystawach, a nie np. wykładały techniki fotograficzne na kierunkach chemicznych uniwersytetów czy politechnik. Morawiecka musiała należeć do tych drugich. Jak poznanianka Kazimiera Śniegocka - jej ojciec Bronisław, drogista, w 1903 roku wydał pierwszy album zdjęć Wielkopolski, dla zmylenia zaborcy opublikowany jako cennik na materiały fotograficzne; ona zaś pozostała bliżej chemii niż sztuki - od 1920 roku prowadziła pracownię fotograficzną przy Zakładzie Chemii Fizycznej UAM.

W intencji osłody życia

Kobiety bez majątku pracowały na życie, a praca w biznesie fotograficznym sprawiała przyjemność. Fotografia była popularna, Greger rozwinął kwitnący interes. Sprzęt kosztował, sprzedawał go więc i wypożyczał. Wiadomo, że i żonie Kazimierza Nowaka. Nieustający fan doniesień i sponsor jej męża, darczyńca nieocenionej nowości - aparatu małoobrazkowego, mógł to uczynić w intencji osłody życia tej niezmordowanej agentki męża, żyjącej w jego cieniu, bez której Nowak nie sprzedałby żadnego reportażu i nie dostał w Afryce żadnej przesyłki z materiałami do pracy. Nie dziwi, że ich córka zaraz po wybuchu wojny udała się do sprzyjającego Polakom Stewnera. Musiał znać Nowaków z czasów, gdy Greger im pomagał.

Stewner był poznaniakiem już w międzywojniu; przejął największą polską firmę fotograficzną na mocy dżentelmeńskiej umowy z Gregerem, znanym mu z czasów działalności w Poznańskim Towarzystwie Miłośników Fotografii. Niewątpliwie jednak przewidywał, że dzięki Niemcom uda mu się z tej firmy świetnie utrzymać (przeniósł ją od razu spod Teatru Polskiego w podwórze kina Słońce przy pl. Wolności). Młodzi Niemcy, którzy szli na wojnę, potrafili fotografować. W 1928 roku wielki producent sprzętu fotograficznego Agfa przekonał rząd landowy Prus, że fotografia jest świetnym narzędziem pedagogicznym, a ten zezwolił na tworzenie uczniowskich kółek fotograficznych. Przyrastały lawinowo. We wrześniu 1930 roku zaś Agfa wypuściła na rynek tanie, lekkie aparaty Agfa Box na filmy 6 x 9 cm. W styczniu 1931 podarowała je najlepszym uczniom ostatnich klas szkół podstawowych i średnich w prawie całych Niemczech. Zaszczepiła tym samym bakcyl masowego dokumentowania.

Enklawa normalności

W laboratorium zakładu Stewnera w ciągu jednego dnia wywoływano 99 filmów. - W większości od żołnierzy niemieckich, bardzo ciekawe - przyznaje Kaliszewski. Staszewska z ciemni awansowała do sortowni, dokąd spływały zdjęcia w stertach i trzeba było je uporządkować, a potem zapakować do kopert z nazwiskami zleceniodawców: - Były często straszne. Ja miałam piętnaście lat, jak zaczęłam pracę, aż się niedobrze czasem robiło. Niektóre były tajne. Czasem specjalnie pisałam, że zdjęcie jest niedoświetlone, do poprawki, żeby je dać Kuszy i Glapie, laborantom. Oni konspirowali, zbierali dokumentację.

Praca u Stewnera tworzyła jednak Polakom enklawę normalności. Szef witał się z nimi po polsku, a między godziną 11 a 12 mieli przerwę w dużej śniadalni z wyjściem na taras przy kinie Słońce. Jedli, żartowali i flirtowali. A garbus Ring zabierał ich w weekendy na wycieczki. - Człowiek sobie nie zdawał sprawy, że tak nas dobrze traktowano. Koleżanki i kolegów w moim wieku wywożono na roboty do Niemiec - przyznaje Staszewska. W laboratorium zawiązywały się pary, potem małżeństwa, np.: Stajkowskiej i Kaliszewskiego, Bożeny Kuźniewskiej i Witolda Silskiego, Bożeny i Bolesia Dominów. Fotografia została z nimi. Kaliszewscy otworzyli studio po wojnie, Silscy robili ludziom odbitki w łazience. - Sama też tak dorabiałam, aż po lata 70. - kwituje Staszewska.

Monika Piotrowska