Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo

Dla nas Węgrów, kiedy mówiło się o kulturze w Polsce, ważne było jeszcze coś: westerny. Dla tych, którzy mogli bywać w Polsce, westerny stały się jakby częścią polskiej kultury.

Péter Inkei, fot. C. Omieljańczyk - grafika artykułu
Péter Inkei, fot. C. Omieljańczyk

W październiku 1956 roku, podczas rewolucji węgierskiej, był Pan nastolatkiem. Jakie są Pana najsilniejsze wspomnienia z tamtych dni?

Miałem wtedy jedenaście lat i moja rodzina mieszkała w pobliżu Budapesztu. Emocjonalnie byliśmy bardzo związani z tym, co działo się w stolicy. Wszyscy opowiadali się po stronie rewolucjonistów. Słyszeliśmy w radiu, że jest wojna. Nas, dzieci, interesowało to, czy wejdą Amerykanie i kiedy pomoże nam Zachód. To była bajka, ale wszystkie dzieci w nią wierzyły. Niestety, wielu dorosłych również. Z tamtymi dniami wiąże się też inne moje wspomnienie, kulturalne. W pierwszych dniach rewolucji zaczęło działać rewolucyjne radio. Nie mieli dobrych warunków, tylko jakieś prowizoryczne studio w budynku parlamentu, gramofon i jedyną płytę z uwerturą "Egmont" Ludwiga van Beethovena. Grali ten utwór przez kilka dni między wiadomościami i różnymi deklaracjami. Do dzisiaj już pierwszy ton tej uwertury kojarzy mi się z rewolucją. Takie skojarzenia mają zresztą wszyscy Węgrzy z mojego pokolenia.

Czy w wydarzeniach węgierskich widzi Pan jakieś podobieństwa do tego, co działo się w 1956 roku w Poznaniu?

Nasza rewolucja zaczęła się z sympatii dla studentów, którzy z budynku politechniki szli na wiec pod pomnik Józefa Bema. Można powiedzieć, że Węgierski Październik zaczął się jako demonstracja sympatii dla poznańskiego powstania. W czerwcu świat nie był gotowy na to, że w naszym bloku może się coś wydarzyć. W październiku Zachód był już lepiej przygotowany i bardziej zainteresowany tym, co dzieje się w naszej części Europy.

Jakie zmiany zaobserwował Pan w swoim kraju po 1956 roku?

Po rewolucji wiele osób uciekło za granicę, bo groziło im aresztowanie. Na przykład mój wujek, reżyser filmowy, który w swoim studiu działał w komisji rewolucyjnej. Byli też tacy, którzy skorzystali z okazji i wyjechali na emigrację, bo chcieli żyć lepiej. Stosowano represje, ludzie trafiali do więzień. Tak naprawdę, wiele o tym nie wiedzieliśmy, bo to były sprawy, o których nie wolno było mówić. W ogóle słowo "rewolucja" było zakazane. Później nastał rząd Jánosa Kádára. Mamy takie ciekawe porównanie z Franciszkiem Józefem. Ten młody cesarz zasiadł na tronie w czasach, gdy monarchia była bardzo osłabiona. Miał być skuteczny i rzeczywiście był. W naszej historii nie zapisał się dobrze - stłumił powstanie węgierskie 1848 roku i kazał stracić jego przywódców. Jednak później, pod jego rządami, Węgry przeżywały dobry okres. W węgierskich domach wisiały wówczas dwa portrety: naszego rewolucjonisty Lajosa Kossutha i starego dobrego Franza Josefa. Podobnie było z Kádárem. Początkowo wszyscy widzieli w nim okrutnego dyktatora, potem - człowieka, który staje się coraz bardziej lubiany, a nawet próbuje, wspólnie ze swoim narodem, konspirować przeciwko Rosjanom. Ot, taki przyjemny gulasz w socjalistycznym sosie.

Do jakiego stopnia życie społeczne i życie kulturalne przenikają się nawzajem? W Polsce mamy takie przykłady, jak wydarzenia 1968 roku po zawieszeniu spektaklu w Teatrze Narodowym.

Doskonale pamiętam, że w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, jedno słowo, wypowiedziane w odpowiedni sposób w filmie lub na scenie, mogło mieć ogromne znaczenie. Nie było ważne, w jakiej sztuce - nawet u Moliera czy Szekspira doszukiwaliśmy się aluzji przeciwko Kádárowi czy Rosjanom. Dzisiaj nie szuka się już takich ukrytych sensów, takich politycznych aluzji w filmie, teatrze czy literaturze.

Czy rewolucja węgierska miała wpływ na węgierską kulturę?

Zawsze mieliśmy poczucie, że jesteśmy wybranym narodem. Wiedzieliśmy o tym, że rewolucja dała Węgrom coś, co nie udało się dwa lata wcześniej, kiedy przegraliśmy mecz o mistrzostwo świata w piłce nożnej w Szwajcarii. Wygrali Niemcy i dla nich było to pewnego rodzaju catarsis po przegranej wojnie. W 1956 roku bardzo ważne było to, że wszyscy zobaczyli Węgrów jako silny naród, który sprzeciwił się Sowietom. Dzięki temu artyści mogli też inaczej pisać, grać, bo czuli, że zainteresowanie świata jest większe.

Jak Pan wspomina swoje pierwsze kontakty z kulturą polską?

W czasie wakacji, w 1963 roku, wybraliśmy się z przyjaciółmi do Polski. Wówczas w waszym kraju panowała moda na autostop. U nas taka akcja była wtedy nie do pomyślenia. Polska w ogóle była wtedy bardziej otwarta. Istniały niezależne organizacje dla młodzieży, kluby studenckie, jazzowe. To było coś fascynującego. Zacząłem się uczyć języka polskiego. Bardzo podobały mi się wiersze Juliana Tuwima. Wśród innych książek, które pamiętam z tamtego czasu, jest na przykład powieść o życiu Picassa "Idzie skacząc po górach", napisana przez Jerzego Andrzejewskiego. I te filmy: "Popiół i diament", "Kanał". Filmy Wajdy były jak catarsis z daleka, jak msza w katedrze - trudno, żebyśmy śpiewając dorównali chórowi, a jednak udział w takim wydarzeniu zawsze wywiera na nas ogromny wpływ. Tak samo odbieraliśmy te filmy. Może zabrzmi to śmiesznie, ale dla nas, Węgrów, kiedy mówiło się o kulturze w Polsce, ważne było jeszcze coś: westerny. Do nas docierały one wiele lat później. To z afiszów na polskich ulicach znaliśmy Johna Wayne'a. Dla tych, którzy mogli bywać w Polsce, westerny stały się jakby częścią polskiej kultury.

Dziś jest Pan dyrektorem Obserwatorium Kultury w Budapeszcie. Czym zajmuje się ta instytucja?

Obserwatorium powstało 12 lat temu z inicjatywy UNESCO. Nasze główne zadanie to badanie kultury w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. W jednym z projektów, który zrealizowaliśmy, ocenialiśmy sposób wykorzystywania funduszy strukturalnych przez instytucje kultury. Innym przykładem jest projekt mający na celu badanie edukacji artystycznej w wybranych krajach. Porównujemy też warunki tłumaczenia literatury w różnych państwach.

Czy dzisiaj polska kultura jest widoczna na Węgrzech?

Nie. Tak chyba mogę powiedzieć. Teraz szczególnie żywe stają się kontakty z naszymi najbliższymi sąsiadami. Proszę pamiętać, że mamy wiele trudnych wspomnień. Po przegranej w I wojnie światowej i upadku cesarstwa dookoła mieliśmy wrogów. Dzisiaj nasze kontakty z sąsiadami są znacznie lepsze. Odkrywamy kulturę Czechów, Serbów, Słowaków. Widzimy, jak wielkie sukcesy w filmie i teatrze odnoszą Rumuni. Z Polakami było inaczej. Jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo, znamy się, mieliśmy dobre kontakty, także w kulturze, od dawna. Nie było okazji do takich odkryć, jakie mają miejsce na przykład w odniesieniu do Rumunów.

Rozmawiał Cezary Omieljańczyk

Napisz do redakcji: kulturapoznan@wm.poznan.pl

Péter Inkei - dyrektor Obserwatorium w Budapeszcie (Budapest Observatory), wiceminister kultury Węgier w latach 1996-1998. Był konsultantem Rady Europy i Banku Światowego, wcześniej działał w różnych instytucjach zajmujących się kulturą, takich jak m.in. CIRCLE (Cultural Information and Research Centres Liaison in Europe), fundacja LabforCulture, wydawnictwo Central European University Press. Autor książek i artykułów poświęconych polityce kulturalnej i zarządzaniu w kulturze.