Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Dokumentalista inaczej

- Latało się różnymi maszynami - mówiąc o lotnictwie, nestor poznańskiej fotografii Marian Kucharski łapie głębszy odddech. - Do licha, latałem nawet balonem! Nazywał się Poznań. Przy granicy z NRD straż sąsiadów zmusiła nas do lądowania. Co tu dużo mówić, ten temat mnie trochę giglał.

. - grafika artykułu
Mechanicy II, wykonane w latach 1956-1960. Fot. M. Kucharski

Pasję fotografa potwierdza dobitnie tekst ulotki pokazu z 1971 r.: "Znając zainteresowania oraz wiedząc o sympatii Mariana Kucharskiego, jaką darzy Lotnictwo, kierownictwo Klubu Oficerskiego Wojsk Lotniczych poprosiło autora o wystawienie prac we wnętrzu Klubu". Zakazany owoc smakuje najlepiej. Kucharski, rodzony poznaniak (1930), w końcu wojny miał 14 lat i już zarabiał. Został z matką sam, musieli z czegoś żyć. Po okupacji trafił do gimnazjum. Tam - lekarz, badania i wyrok: gruźlica. W sanatoriach spędził w sumie kilka lat. Do służby wojskowej - nieprzydatny. Z latania też nici.

Dziennikarz - samouk

Do pracy był jednak zdatny, choć za każdym razem, gdy wracał z sanatorium, szukał zajęcia od nowa. Pracował w różnych miejscach do początku lat 50. Po drodze odjęto mu część płuca. Sanatoria. Jak nadać sens czasowi wyrwanemu z życiorysu? - Książki to są moje uniwersytety. Kucharski wymawia tę uwagę z przekąsem. W jego słowach zawiera się asekuracyjna kokieteria. Bogactwo lektur i doświadczenie życiowe uczyniły zeń osobę krytyczną, ze zdolnością do szybkiej riposty i głębokiej refleksji, a przede wszystkim do pójścia własną drogą. - Koło 1952 r. wystartowałem z recenzją, chyba do Ekranu - wspomina. Napisał o filmie Spotkanie nad Łabą, radzieckim, politycznym (- Wtedy same takie puszczali). Za ten tekst został nagrodzony, pomyślał więc, że się nadaje. Wziął recenzję i poszedł do sekretarza redakcji Gazety Poznańskiej. "To proszę, zrobimy próbę" - zaproponował redaktor. Kucharski wszedł do zespołu. Był początek 1953 r. Siedziba redakcji mieściła się w budynku RSW Prasa-Książka-Ruch przy ul. Grunwaldzkiej, w którym do dziś mieści się Głos Wielkopolski. Z Głównej, przy której mieszkał z matką "na pokoju", Kucharski chodził do pracy pieszo. Dla działu miejskiego codziennie obdzwaniał wszystkie instytucje - co się wydarzyło, co będzie się działo. Mały pokoik, trzy osoby: kierowniczka, on i kolega. - Jak był temat, brało się fotoreportera i mówiło mu, co ma robić. Nazywał się Henio Ignor. Ale Ignor nie był ignorantem, bardzo fajny chłop - śmieje się. W ramach obsługi wydarzeń lokalnych Kucharski najczęściej lądował na targach, prowadził też kronikę: "Ludzie dziwnych zawodów" (opisał np. organoleptyka w laboratorium Polleny). Wszędzie brał ze sobą Henia. - Lecz w którymś momencie stwierdziłem, że mogę robić zdjęcia sam - mówi.

Tę lufę sobie dołożyłem

Był amatorem. Pierwszy obiekt do zdjęć stanowiła przyszła żona. Używał aparatu FOT-Derby, formatu 3 x 4 cm. - Dawał bardzo miękkie zdjęcia, ale można było je robić. Ja zresztą nigdy nie miałem dobrego sprzętu - przyznaje. Bardziej cenił sobie pomysł i zabawy w ciemni. Na przykład fotomontaż, i to w zdjęciu reporterskim. Z ćwiczeń wojskowych został mu w zbiorach obrazek żołnierzy na pace ciężarówki, którzy patrzą w kierunku fotografa. Przed nimi, na pierwszym planie, jest lufa czołgu z gołębiem na końcu. - Tę lufę dołożyłem - mówi bez skrępowania. - Poligon i ten "gołąbek pokoju"... spodobało mi się. - Dość wcześnie stwierdził, że fotografowie prasowi podpatrują się nawzajem. - To była uładzona fotografia dokumentacyjna, która miała tę zaletę, że jej nie aranżowano - uważa. Nie chciał pójść tą drogą.

- Fotografowałem, co popadło - wspomina. Szybko dało się zauważyć, że najistotniejszy wątek to armia i jej technika. Lubił ryzyko. Balonem Poznań poleciał na dziewiczy lot, w 1956 r. (- Księgowa nie chciała zapłacić diet, bo co to za środek lokomocji: balon?!) Na granicy z NRD do lądowania zmuszono załogę strzałami w powietrze. Siadali tak szybko, że nakryli zająca w trawie. Sterował konstruktor balonu Zbigniew Burzyński, przed wojną zdobywca, do spółki z Franciszkiem Hynkiem, pucharu Gordona Bennetta. W 1958 r. Poznań zahaczył w czasie lotu o linię elektryczną i spłonął razem z pilotem - majorem Hynkiem.

W poszukiwaniu własnej wizji

Na ćwiczeniach Układu Warszawskiego Kucharskiego woził motocyklem przydzielony mu ubek. Raz weszli do restauracji coś zjeść na trasie - ubeka zabrali za to żandarmi, razem z motocyklem. Kucharski przesiadł się do czołgu: dusił się, ale zrobił reportaż "Śladami czołgów". Latał wieloma maszynami, z różnym skutkiem: - Zdecydowanie odradzam wsiadanie do kukuryźnika [dwupłatowca - przyp. red.]. Przez sensacje żołądkowe nie zrobiłem żadnego zdjęcia - mówi. Lecz na zdjęciach, które zrobił - z poligonów i lotnisk, dokonał zabiegów formalnych, wskazujących na odchodzenie od obiektywnego dokumentu. Po pierwszej wystawie indywidualnej w 1958 r. w poznańskiej galerii PTF liczący się recenzent i kolega po fachu Witold Dederko pisał o nim, że "poszukuje własnej wizji", a "droga rozwojowa, którą sobie wybrał, jest zdrowa i uczciwa". Pochwalał też Dederko jego obserwację zwyczajnego życia. Te dwa składniki - kreacja własnej wizji i podpatrywanie codzienności - określiły styl Kucharskiego zwłaszcza w zdjęciach o tematyce wojskowej, dominancie jego twórczości w latach 1956-60, przynosząc mu uznanie i członkostwo w Związku Polskich Artystów Fotografików. Motywy z pól ćwiczebnych, baz lotniczych, lekko monumentalizowane, ale pogodne dzięki wyłapywaniu ludzkich odruchów, mają w sobie prostolinijną wiarę w człowieka i przyszłość, jaką wówczas niosła wypisywana na sztandarach modernizacja, elektryfikacja, edukacja i każda inna "-acja" kraju, który chciał nadrobić opóźnienia cywilizacyjne. Pod wpływem ponownej eskalacji zimnej wojny wszystko nabrało innej wymowy. Od połowy lat 60. armia i technika w jego pracach stały się symbolem niszczycielskiej siły i dehumanizacji. Kucharski zaczął tworzyć oskarżycielskie cykle fotografik, które z fotografią łączył już tylko powiększalnik.

Monika Piotrowska