Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Byliśmy entuzjastami

Zespół Polskiego Teatru Tańca właśnie pojechał do Chin, gdzie 23 listopada pokaże dwa spektakle - "Jesień Nuembir" i "Wiosnę Effatha" - podczas Guangdong Modern Dance Festival w Kanton.

Krystyna Kostrzemska-Suska, fot. A. Grabowski - grafika artykułu
Krystyna Kostrzemska-Suska, fot. A. Grabowski

A my - w trwającym właśnie roku jubileuszowym poznańskiego teatru - przypominamy sylwetki znakomitych artystów z nim związanych. Tym razem początki PTT wspomina Krystyna Kostrzemska-Suska, legenda poznańskiego teatru, związana z nim od samego początku:

"Przygotowania do powstania Polskiego Teatru Tańca - Baletu Poznańskiego trwały ponad 2 lata. Pierwsze umowy z tancerzami zostały podpisane już w marcu 1971 r. Tę grupę traktowano równocześnie i jako samodzielną, i jako wchodzącą w skład Opery. Była to dziwna i trudna sytuacja. Wielu kwestii nie wyjaśniono na początku, dużo się działo nieoficjalnie, były domysły, plotki, ironiczne uwagi, kłótnie, nieodpowiadanie na "dzień dobry". Właściwie doszło do otwartego konfliktu między osobami, którym Conrad Drzewiecki zaproponował pracę w nowym zespole, a tymi, których nie wybrał. Stwierdzić, że panowało niezadowolenie, to mało. To była zawiść, która zepsuła atmosferę pracy, czuło się to i w garderobie, i na scenie, do tego stopnia, że kilka osób poszło protestować do sekretarza partii. Protokołowałam burzliwe zebranie, które odbyło się w Operze w grudniu 1972 r. Oficjalnie ogłoszono na nim powstanie nowego zespołu pod nazwą Poznański Teatr Baletu. To zebranie trwało kilka godzin, byli na nim dyrektorzy Opery, przedstawiciele Wydziału Kultury, Rady Zakładowej i, oczywiście, partii. Co ciekawe, nie uczestniczył w nim Conrad Drzewiecki.

Przeciwnicy powstania nowego zespołu mówili, że jego stworzenie obniży poziom przedstawień operowych, że tancerze nowego teatru więcej zarabiają, że Conrad Drzewiecki przygotowuje repertuar tylko dla wybranej grupy i nie realizuje premier dla Opery, że powstało "państwo w państwie", i że to jest półprywatny zespół Conrada. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, myślę, że było w tym trochę racji, bo przecież Conrad "wyjął" z Opery najlepszych tancerzy, a tam trzeba było utrzymać repertuar. Inaczej jednak nie miałby szansy rozwijania swoich wizji.

Wyznaczono nam studio do prób i pomieszczenia dla administracji w szkole baletowej z osobnym wejściem od Koziej. Na początku nie było nawet garderób, remonty trwały wiecznie. Zresztą udoskonalania i przeróbki, żeby jakoś się tu zmieścić, towarzyszą nam do dziś. Pamiętam, jak zaklejaliśmy afiszami okna na parterze, żeby nam ciekawscy nie zaglądali, bo nie mieliśmy żadnych zasłon. Było biednie i trudno, ale ludzie byli entuzjastami, bardzo chcieli robić coś nowego.

Propozycje choreograficzne Conrada Drzewieckiego nie przez wszystkich były rozumiane i akceptowane. Teatr przeżył różne kryzysy. Po odejściu Conrada w 1987 r. (podjął tę decyzję z dnia na dzień), czuliśmy się porzuceni.

Trudny okres przejściowy trwał prawie rok, mówiło się o zlikwidowaniu teatru. Jestem szczęśliwa, że do tego nie doszło. Ten teatr to moje życie. Przez wszystkie lata jego istnienia odnotowywałam w oficjalnych dokumentach i w swoim dzienniku fakty i zdarzenia z jego codzienności. Byłam przede wszystkim inspicjentem i inspektorem baletu, często tłumaczem (urodziłam się w Berlinie i perfekcyjnie znam język niemiecki), ale także tancerką. Nie tańczyłam wielkich ról solowych, ale każde wejście na scenę było dla mnie wielkim przeżyciem.

Miałam to wielkie szczęście, że tworzono dla mnie specjalne role, i choć nie były one pierwszoplanowe, to intensywności bycia na scenie można mi pozazdrościć".

Wysłuchała Jagoda Ignaczak