Ewa mieszka z dwójką dzieci w niewykończonym domu na wsi, wyczekując jednej z rzadkich wizyt pracującego za granicą męża Andrzeja. Jednak kolejne małżeńskie spotkania obnażają brak bliskości i wzajemnego zrozumienia, a dawne emocje giną pod grubą warstwą wiecznie niespełnionych oczekiwań. Kiedy na jaw wychodzą skrzętnie skrywane sekrety, ich relacja wisi na włosku, a piętrzące się problemy omal nie kończą się tragicznie.
Jadowska oszczędnie, niczym bracia Dardenne, przy użyciu dokumentalnych środków, przedstawia wycinek prowincjonalnego życia, w którego centrum stawia niespełnioną kobietę. Posługuje się niedopowiedzeniami, wydarzenia obserwuje na chłodno, uwypukla to, co ukryte między słowami, podkręcając dramaturgię dopiero w finale. Ewie przygląda się bez empatii, ale też bez oceniania, niczym chirurg dokonuje wiwisekcji zachowań bohaterki, z którymi momentami nie sposób się utożsamiać - jej bierność zarówno wobec rzucającej bolesnymi oskarżeniami córki, jak i oddalającego się od niej emocjonalnie męża budzi tyleż współczucie, co drażni. Aktorsko obronną ręką wychodzi z tego Marta Nieradkiewicz, która pod grubą warstwą milczenia doskonale rozgrywa kobiecy dramat, przykrywając scenariuszowe niedoróbki. Po znakomitych rolach w "Płynących wieżowcach", "Kamperze" i "Zjednoczonych stanach miłości" po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia.
Reżyserce wspaniale wychodzą te najbardziej zwyczajne, codzienne sceny, w których dysfunkcję wyczuwa się podskórnie - Ewa nie rzuca się mężowi na szyję, kiedy ten przyjeżdża po dłuższej rozłące, ten z kolei najpierw woli wygłaskać psa niż szczerze ucałować żonę. Fantastyczny jest moment ustawiania się uczestników komunii córki do zbiorowego zdjęcia - kilka osób sztucznie się uśmiecha, kilka wierci, zdradzając objawy zniecierpliwienia, a obiektyw kamery mimowolnie wychwytuje ich z trudem chowane zadry i nawarstwione nieporozumienia. Gorzej, że poza psychologicznymi obserwacjami Jadowska sili się też na bardziej ogólne, społeczne diagnozy - scena, w której miejscowy ksiądz agresywnie i w zapamiętaniu potrząsa kilkuletnią chórzystką, która zapomniała tekstu, okazuje się już nieco zbyt siermiężna.
Wypłowiałe barwy wiejskiego otoczenia, sugerujące brak perspektyw, zostały umiejętnie skontrastowane z zielenią natury - kolorem nadziei. To czerwień dzikich róż jednak najbardziej pociąga bohaterkę - kolor namiętności, który w końcu zwodzi na manowce i każe za chwilę zapomnienia zapłacić nader wysoką cenę.
Adam Horowski
- "Dzikie róże"
- reż. Anna Jadowska