Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Portret rodzinny we wnętrzu

W mieszkaniu na rumuńskim blokowisku zbiera się kilkanaście osób - bliżsi i dalsi krewni zmarłego Emila czekają jeszcze tylko na księdza, by rozpocząć stypę. Kapłan jednak spóźnia się, a zebrani zamiast poświęcić czas na refleksję, snują teorie spiskowe, rozmawiają o polityce i wyciągają na wierzch osobiste brudy. Atmosfera z każdą chwilą gęstnieje.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Według prawosławnego obrządku nie można rozpocząć posiłku, zanim ksiądz nie odmówi modlitwy za zmarłego. Gołąbki więc stygną, mamałyga schnie, a wino czeka na otwarcie. W niewielkiej, ciasnej przestrzeni blokowego mieszkania z każdą chwilą narasta napięcie, na jaw wychodzą osobiste frustracje i wzajemne animozje, niektórym puszczają nerwy, inni w zapamiętaniu forsują swoje skrzywione poglądy na świat. Pojawiają się nieproszeni goście: niewierny mąż cioci Ofelii i półprzytomna ćpunka, która lada chwila zarzyga łazienkę - podobno przyjechała z Chorwacji i studiuje architekturę. W małym pokoju leży kupiony nieboszczykowi garnitur, który według tradycji powinien założyć do stołu jeden z obecnych mężczyzn.

W "Sieranevadzie" nie ma punktu kulminacyjnego, wyodrębnionej ekspozycji ani nawet fabularnych zwrotów - widz niemal od początku zostaje wciągnięty do ciasnego mieszkania, w którym przez blisko trzy godziny będzie przysłuchiwał się rozmowom sfiksowanych gości. A ponieważ w jednym miejscu spotyka się kilka pokoleń Rumunów - najstarsi pamiętają rządy twardej ręki Nicolae Ceausescu, młodsi żyją w cieniu zagrożenia współczesnym terroryzmem - rozpiętość tematyczna przewijających się dyskusji jest spora. Ktoś snuje teorię, że Amerykanie sami podłożyli bomby pod World Trade Center i wyszukuje w sieci filmiki z zamachu na redakcję paryskiego "Charlie Hebdo", inny z kolei z nostalgią przywołuje czasy komuny, doprowadzając tym samym do płaczu zwolenniczkę monarchizmu. Nie zabrakło upublicznienia fizycznej zdrady, politycznych i religijnych dysput oraz wykładu na temat wyższości baśni braci Grimm nad bajkami Disneya.

Jeden z czołowych przedstawicieli rumuńskiej nowej fali, autor znakomitej "Śmierci pana Lazarescu" (2005) Cristi Puiu umiejętnie, w długich, wymagających cierpliwości i uwagi ujęciach, rozgrywa dostępną przestrzeń. Kamera usadawiana jest w kątach, by przyglądać się małym utarczkom i dramatom, niemalże w czasie rzeczywistym zmienia pomieszczenia, błąka się po korytarzu niczym niemy widz, który znalazł się w środku tej rodzinnej tragifarsy - wyrazistej, wiarygodnej i zaskakująco bliskiej rzeczywistości. Bo choć nie znamy szerszej historii postaci, poznajemy kto jest kim tylko za sprawą bieżących dialogów, to koniec końców z filmu wyłania się intymny, naturalistyczny obraz rodziny, której członkowie nie potrafią rozwiązywać problemów ani przepracowywać traum, przez co miotają się i duszą w emocjonalnym kotle, pozwalają, by złe ziarno patologii kiełkowało, coraz bardziej oplatając toksycznymi pnączami ich zaburzone relacje. W tej szamotaninie bohaterów reżyser nie sili się na stawianie diagnoz, kreślenie związków przyczynowo-skutkowych ani nawet poszukiwanie dróg wyjścia z dysfunkcyjnego impasu. Raczej portretuje, z pewną dozą czułości przygląda się uczestnikom zjazdu niczym własnym, dawno niewidzianym krewniakom, niepotrafiącym uwolnić się z okowów smutnej, ale też do końca niewypowiedzianej w filmie przeszłości.

Zaledwie dwie sceny rozgrywane są poza mieszkaniem, ale ostatecznie otwarta miejska przestrzeń nie oferuje żadnego wytchnienia, okazuje się równie klaustrofobiczna, co wnętrza. Zawiera delikatną sugestię, że zaprezentowany w "Sieranevadzie" portret rodzinny jest niczym innym, jak mikrokosmosem skłóconego, podzielonego, potrzebującego terapii społeczeństwa.

Adam Horowski

  • "Sieranevada" (2016)
  • reż. Cristi Puiu