Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Nostalgia elektronicznego mordercy

Po wyreżyserowaniu dwóch ikonicznych części "Terminatora" James Cameron stracił prawa do wykreowanego przez siebie świata, co poskutkowało tym, że na przestrzeni kolejnych lat bezlitośnie, a czasem wręcz też bezmyślnie eksploatowano franczyzę o zabójczych androidach przybywających z przyszłości. Po blisko trzech dekadach prawa wróciły jednak do Camerona, który zignorował nienamaszczone przez siebie fabuły i już jako producent, wraz z Timem Millerem na reżyserskim stołku, wypuścił do kin bezpośrednią kontynuację "Dnia sądu" z 1991 roku.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Po ponad dwudziestu latach od czasu, kiedy Sarah Connor zapobiegła powstaniu Skynetu i tym samym zagładzie ludzkości, zmieniając wydawałoby się nieuniknioną przyszłość, w Meksyku pojawia się kolejny terminator - model Rev-9. Celem okazuje się młoda Dani Ramos, a jej obrończynią ulepszona superżołnierka Grace. Dołącza do nich również Sarah, która z nieznanego sobie źródła otrzymała informację o nowym zagrożeniu. Choć bohaterkom udaje się odeprzeć pierwszy atak, to szybko zdają sobie sprawę, że ich jedyną nadzieją na przeżycie jest stary model T-101, który ukrywa się w położonym na uboczu domu w Teksasie.

Długo przed premierą "Terminatora: Mrocznego przeznaczenia" moje spore wątpliwości budził podtytuł najnowszej części. "Dzień sądu" niósł bowiem ze sobą na wskroś humanistyczną, choć mało oryginalną ideę, według której to my, ludzie, wykuwamy swój los, mamy ogromny wpływ na rzeczywistość, w której żyjemy. Kolejne części wydawały się jej zaprzeczeniem - mimo wysiłków Sary Connor powstanie Skynetu okazało się nieuniknione. "Mroczne przeznaczenie" przetworzyło jednak tę ideę w sposób akceptowalny - Skynet został wymazany z przyszłości, ale... jako że ludzkość nie tylko sama tworzy swoje przeznaczenie, ale jest też niezwykle uparta, kontynuowała pracę nad sztuczną inteligencją, aż stworzyła kolejną supermaszynę, która zbuntowała się przeciwko swoim konstruktorom. Mamy więc w konsekwencji w najnowszej odsłonie "Terminatora" dobre uzasadnienie do pojawienia się nowego wroga i nowych modeli elektronicznych zabójców - choć im dalej w las, tym bardziej staje się oczywiste, że dostajemy znany produkt w nowym opakowaniu.

I w zasadzie mógłbym to potraktować jako punkt wyjścia do kompleksowej krytyki "Mrocznego przeznaczenia", ale czynić tego nie zamierzam, bowiem produkcja Tima Millera dała mi wystarczająco dużo, bym mógł z kina wyjść zadowolony. Przede wszystkim oferuje świetnie rozpisanych bohaterów. Konia z rzędem temu, kto wskaże w kinie głównego nurtu jakąkolwiek kobiecą postać heroiny po sześćdziesiątce - nawet liczna emerycka drużyna kopaczy tyłków z serii "Niezniszczalni" Sylvestra Stallone'a do tej pory konsekwentnie odmawiała przyjęcia do swoich szeregów wiekowych pań potrafiących posługiwać się mieczem czy spluwą. Tymczasem Linda Hamilton, która po raz pierwszy wcielała się w Sarę Connor w 1984 roku, znakomicie daje sobie na ekranie radę i to nie tylko w scenach akcji - jako zgorzkniała, cyniczna, niestroniąca od alkoholu mścicielka nie tylko nie psuje własnej legendy, ale też daje ikonicznej postaci nowe życie, zręcznie domykając historię matki niedoszłego zbawcy ludzkości.

Świetnie wypada również grająca cyborga Mackenzie Davis, która ze swoim pokaźnym wzrostem, fryzurą na chłopczycę i nieco androgyniczną urodą mogłaby stanąć w jednym szeregu z dawnymi ikonami lat 80. - Sandahl Bergman, Brigitte Nielsen czy nawet Grace Jones (czyżby nie przypadkiem jej postać miała na imię właśnie Grace?). Niedaleko w tyle pozostaje Natalia Reyes jako Dani - połączenie Sary i Johna Connorów, niezwykle aktywna jak na ofiarę, która wydaje się mieć w nosie nieznaną przyszłość i w pierwszej kolejności postanawia zawalczyć o teraźniejszość. Wtóruje im, choć tym razem na drugim planie, Arnold Schwarzenegger, który generując kolejne one-linery, ewidentnie bawił się na planie doskonale.

I właśnie drugi akt, w którym dzieje się między bohaterami najwięcej (wspaniała jest choćby konfrontacja Sary ze starym terminatorem), jest w "Mrocznym przeznaczeniu" najlepszy, choć i początek potrafi fabularnie zaskoczyć i nieźle namieszać w głowie. Celowo nie wspomniałem dotąd o efektach - te są zrealizowane porządnie, choć o wyznaczaniu nowych trendów czy milowych krokach, jak to było w przypadku "Dnia sądu", nie może być mowy.

Produkcja Millera to wykorzystany potencjał nostalgiczny, a przy okazji kawał porządnej rozrywki. Ikonicznymi filmami nadal pozostaną tylko dwie pierwsze części, ale gdzieś za nimi dziarsko podąża "Mroczne przeznaczenie". W czasach mnożonych na potęgę remake'ów i sequeli oraz wszechobecnego filmowego recyklingu "Terminator: Mroczne przeznaczenie" błyszczy niczym świecące czerwonym blaskiem oko elektronicznego mordercy.

Adam Horowski

  • "Terminator: Mroczne przeznaczenie"
  • reż. Tim Miller

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019