Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Jak zostałem kanibalem

Doniesienia o omdleniach podczas seansów "Mięsa" traktuję wyłącznie jak sztuczkę marketingową, bowiem danie zaserwowane przez Julię Ducournau z pewnością nie jest na tyle krwiste, by wywołać rewolucje żołądkowe u widza choć trochę zaznajomionego ze smakami współczesnego body horroru. Owszem, francuska reżyserka pobudza zmysły, ale bez uciekania się do bezmyślnego rzucania tatarem w obiektyw kamery.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Justine - od urodzenia wegetarianka - rozpoczyna studia na wydziale weterynaryjnym. Wraz z innymi pierwszoroczniakami przechodzi brutalne otrzęsiny: zostaje oblana ciepłą zwierzęcą krwią, próbuje też kawałka surowej nerki królika. Jej ciało reaguje alergicznie, ale umysł nie może opędzić się od nawału myśli o ponownym zatopieniu zębów w soczystym mięsku - najpierw drobiowym, potem ludzkim. Sekret ten pewnego dnia odkrywa jej starsza siostra Alexia. Od tego momentu dziewczyny przenoszą swoją siostrzaną relację na nieznany im dotąd poziom.

Julia Ducournau umiejętnie pogrywa sobie z tradycją kina grozy. Wcześniej, od czasu pojawienia się "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" (1974) wyreżyserowanej przez zmarłego miesiąc temu Tobe'a Hoopera, temat kanibalizmu wpisywał się w mało optymistyczną wizję człowieka, który w pewnych okolicznościach, w oczach innych, może być postrzegany nie jako istota ludzka, ale jako kawał mięsa. Tutaj reżyserka poszła o krok dalej - tym razem kanibalistyczne ciągoty ma nie antagonista, ale bohaterka, z którą mamy się przecież utożsamiać. A ponieważ Justine nie jest złem wcielonym - przeciwnie, raczej zagubioną, stłamszoną przez matkę nieopierzoną studentką o cielęcym spojrzeniu - skosztowanie ludzkiego mięsa ma u niej raczej charakter inicjacyjny, ale też emancypacyjny: jej żywieniowa ekspresja to dość osobliwy sposób radzenia sobie z opresyjnością społeczeństwa.

Jest "Mięso" do pewnego stopnia współczesną wersją "Carrie" (1976) Briana de Palmy. I nie chodzi tu wyłącznie o oblewanie krwią, które inicjuje przemianę, ale również o całkowity pozór wyzwolenia. Bohaterka bowiem słabo radzi sobie ze swoją kulinarną przypadłością i opresję kultury zamienia tylko na opresję natury, a obie jawią się w filmie Ducournau jako równie dolegliwe. Zresztą światy ludzki i zwierzęcy są tu bliższe, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać - profesor tłumaczy, że nie lubi wyróżniających się uczniów, ponieważ kiepsko pracują na rzecz stada, lekarka opowiada o otyłej studentce, która marzyła o całkowitym wtopieniu się w stadną rzeczywistość, a sfora uniwersyteckich imprezowiczów, z lubością liżących sobie wzajemnie gałki oczne w tanecznym transie nie zapomina zahaczyć o prosektorium. Całej tej zdziczałej menażerii milcząco przyglądają się zwierzęce płody zatopione w formalinie.

Choć reżyserka filtruje historię przez elementy charakterystyczne dla cielesnego horroru, to zdecydowanie bliżej filmowi do kina arthouse'owego. Szczególnie zwraca tu uwagę formalna precyzja - konsekwentne stosowanie zimnych barw, na tle których uwydatnia się czerwień sączącej się powoli krwi, a także wypatroszenie świata przedstawionego z wszelkiej metafizyki. Ostatecznie "Mięso" okazuje się daniem na surowo, ale wyrafinowanym, a dla widzów zaprawionych w boju zaskakująco lekkostrawnym. Co ciekawe, smakuje też wegetarianom (przynajmniej tym, z którymi miałem okazję porozmawiać po seansie). Cierpliwie zatem czekam na kolejne jarskie guilty pleasure upichcone przez debiutującą na dużym ekranie reżyserkę.

Adam Horowski

  • "Mięso"
  • reż. Julia Ducournau