Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Ciężar sumienia

"Zabicie świętego jelenia" to w filmografii Yorgosa Lanthimosa jak dotąd najbliższe kinu gatunkowemu dokonanie, a jednocześnie - paradoksalnie - najbardziej jego radykalne dzieło od czasu przełomowego "Kła".

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Wzięty kardiochirurg Steven Murphy ma mały problem z alkoholem, ale w gruncie rzeczy też stosunkowo bezproblemowe życie. Wraz z żoną Anną, córką Kim i synem Bobem mieszkają w dużym, rozświetlonym domu, w którym każdy przedmiot wydaje się mieć swoje konkretne miejsce. Oprócz tego Steven jakiś czas temu zawiązał dziwną relację z nastolatkiem Martinem. Z czasem chłopak staje się jednak coraz bardziej inwazyjny, aż w końcu stawia mężczyznę przed tragicznym wyborem. Pozornie idealny i niewzruszalny świat zaczyna się kruszyć.

Podobnie jak we wspomnianym "Kle", również tutaj Lanthimos w centrum zainteresowania umieszcza rodzinę, choć tym razem nie totalitarną, lecz na pierwszy rzut oka całkiem zwyczajną. Jednak ustalane przez ojca zasady, podział obowiązków, chłodne relacje i bezemocjonalne rozmowy wprowadzają do tego idyllicznego świata element niepokoju. Z czasem coraz wyraźniej widać, że fundamenty komórki społecznej są wyjątkowo chwiejne, a wśród nich można zaobserwować kłamstwa, egoizm i głęboko skrywane poczucie winy. Kiedy Martin postanowi nimi zatrząść, więzi rodzinne Murphych wejdą w fazę ekstremalnie szybkiego rozkładu.

Przez pierwszą godzinę filmu Lanthimos wydaje się zupełnie niezainteresowany posuwaniem akcji do przodu. Zamiast tego na bazie codziennych czynności buduje atmosferę zwiastującą nadchodzący koszmar. Pełno tu nienaturalnych ujęć przywołujących na myśl "Lśnienie" Kubricka, kamera bywa zawieszana gdzieś pod sufitem lub przyjmuje żabią perspektywę. Muzyka dudni i przytłacza niczym w filmach Davida Lyncha. Jednak grecki reżyser nie byłby sobą, gdyby zadowolił się rozwiązaniami charakterystycznymi dla horroru. Filmowa, pozornie realistyczna rzeczywistość od pewnego momentu przenika się bowiem z grecką tragedią, dzięki czemu na ekranie ujawnia się nie tylko bezlitosne fatum, ale również konieczność złożenia (bogom?) świadomej, krwawej ofiary.

Role zostały obsadzone perfekcyjnie. Bezradny, podłamany sytuacją, nieco tutaj autystyczny Colin Farrell, eksploatowany już przez Lanthimosa w "Lobsterze", staje się porażająco wiarygodny w momentach emocjonalnych wybuchów. Nicole Kidman doskonale wypada zarówno jako bezgranicznie kochająca, gotowa do poświęceń matka, jak i jako egoistyczna hetera. Jednak najwięcej uwagi kradnie Barry Keoghan jako Martin - z fizjonomii bardziej pasujący do trzeciego planu jakiegokolwiek filmu braci Dardenne, jako demoniczny chłopak pozostaje bardziej przerażający, a w pewnym sensie również bardziej charyzmatyczny, niż Ezra Miller w głośnym "Musimy porozmawiać o Kevinie".

Po raz pierwszy u greckiego reżysera nie obyło się jednak bez pewnych zgrzytów. Przede wszystkim błędem wydaje się brak obecności matki Martina w drugiej połowie filmu - w naturalny sposób mogłaby ona stać się silną kartą przetargową w arcytrudnej potyczce lekarza z bezwzględnym przeciwnikiem. Czasem pojawiają się też zbyt duże skróty i elipsy - w pewnej chwili, ni stąd, ni zowąd, dzieciaki Stevena zyskują świadomość reguł toczącej się gry. Mimo to daleki jestem od twierdzenia, że Lanthimos dostał twórczej zadyszki - nawet będąc w słabszej formie udowadnia, że jest jednym z najciekawszych reżyserów swojego pokolenia.

Adam Horowski

  • "Zabicie świętego jelenia" (2017)
  • reż. Yorgos Lanthimos