Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Ciocia Hania

O Annie Szeptyckiej - prawnuczce Aleksandra Fredry i córce Jadwigi Szeptyckiej - opowiadają siostrzenice.

Anna Szeptycka. Fot. J. Potworowski - grafika artykułu
Anna Szeptycka. Fot. J. Potworowski

Płytę z piosenkami i kołysankami "W starym zamczysku na skale" nagrała Anna Budzyńska wraz z rodzeństwem. Autorką większości utworów jest bohaterka tej opowieści Anna Szeptycka.

Anna Budzyńska: Anna Szeptycka to siostra naszej babci, zwana przez nas Ciocią Hanią. Temat rzeka! Przez pewien czas widywałyśmy się prawie codziennie, bo się nami opiekowała.

Maria Naganowska: Pierwsze skojarzenia to ogromne ciepło i optymizm życiowy, a także niezwykła otwartość na ludzi, na nowe sprawy, na wszystko właściwie.

A.B. Ciocia była osobą, która miała niezwykle trudne życie, ale zawsze się uśmiechała. Pochodziła z domu, w którym pielęgnowano bardzo dużo zainteresowań. Jej matka, Jadwiga, mając kilkanaście lat, prowadziła z siostrą w Siemianicach (majątku, z którego pochodziła) lekcje polskiego i historii (mówimy o czasach zaborów), napisała kilka powieści, jako dorosła osoba w bardzo fachowy sposób prowadziła ogród i sad. Oprócz tego interesowała się archeologią i etnografią. Po zamążpójściu mieszkała pod Lwowem, w Przyłbicach, gdzie spisywała zwyczaje i piosenki ludowe, uczyła się haftów, malowała i rysowała. Ciocia, wyrastając w takim domu, nie interesowała się wyłącznie historią, która była przedmiotem jej pracy magisterskiej, ale posiadała również wiedzę z geografii czy medycyny, właściwie z każdej dziedziny, i wciąż tę wiedzę poszerzała. Kiedy się za coś brała, zawsze robiła to dobrze. W trakcie wojny straciła rodziców, rodzeństwo oraz miejsce, w którym żyła. Jeden brat Cioci został zamordowany w Katyniu, drugi w wyniku wojennej zawieruchy wylądował w Afryce. Siostrę natomiast wojna zastała za granicą podczas podróży poślubnej. Tam już została. Druga siostra była misjonarką w Syrii. Rodzeństwo porozjeżdżało się po świecie, a Ciocia Hania z naszą babcią, czyli swoją najmłodszą siostrą, pozostały w Polsce. W bardzo trudnych warunkach budowały wszystko od zera. Obie płaciły w czasach komunistycznych za swoje pochodzenie. Babci utrudniano ukończenie studiów. Ciocia, mimo wszystko, była jednak niezwykle pogodna.

M.N. Właśnie taką ją zapamiętałam. Wystarczyło słońce, które wyszło zza chmury, by Ciocia się uśmiechała. To był powód do radości. Niesamowite.

A.B. Ciocia była osobą o niezwykle otwartym umyśle. Umarła w wieku 95 lat, ale nigdy nie patrzyliśmy na nią jak na staruszkę. To ona zawsze była na bieżąco z różnymi sprawami dotyczącymi Polski. Można śmiało powiedzieć, że miała współczesne poglądy. Nigdy nie narzekała, że "za jej czasów było lepiej". Wnikliwie obserwowała rzeczywistość i pięknie ją komentowała. Miała ogromne szczęście, bo praktycznie do samego końca była sprawna intelektualnie.

M.N. Fizycznie również była sprawna. Sama mieszkała i samodzielnie, choć z trudnościami, poruszała się po domu. Wiele osób ją odwiedzało i jej pomagało, ale tak naprawdę była samowystarczalna.

A.B. Myślę, że o jej charakterze świadczy właśnie liczba osób, z którymi się przyjaźniła, prowadziła korespondencję. Była bardzo aktywna zarówno w rodzinie, jak i w Poznaniu. We wczesnych latach pięćdziesiątych zaczęła pracę w Bibliotece Politechniki Poznańskiej i praktycznie ją współtworzyła. Budowała również duszpasterstwo ojców dominikanów, przy którym działało Caritas Academica. Z tamtego czasu Ciocia wyniosła bardzo wiele ciekawych znajomości. Przyjaźniła się m.in. z profesorem Gerardem Labudą, który był późniejszym rektorem poznańskiego uniwersytetu (a z którym była spowinowacona) czy z profesorem Zygmuntem Ziembińskim, który jest uważany za jednego z największych prawników-logików w historii polskiego prawa. Miała kontakt z osobistościami, które dla nas są legendami!

M.N. Ciocia tworzyła tę poznańską rzeczywistość tak samo jak tę rodzinną. Być może była tak bardzo zaangażowana, ponieważ nigdy nie wyszła za mąż. Wychowała jednak w związku z tym wiele pokoleń: naszą babcię i naszą mamę, nas i naszych kuzynów. Zjawiała się, gdy ktoś chorował i się nim opiekowała. Kiedy jej brat mieszkający w RPA potrzebował pomocy, pojechała i tam. Była dobrym duchem rodziny!

A.B. Dla nas był to całkowicie zaczarowany świat. Na szczęście zachowało się trochę zdjęć rodzinnych, więc mogliśmy sobie to bardzo dobrze wyobrazić! Dla przeciętnego człowieka prapradziadek to osoba bardzo odległa. Nam mentalnie ci ludzie są bliscy. Ciocia pisała też rodzinne teksty okolicznościowe: dowcipne, wierszowane. Charakteryzowały zwykle nas samych albo wydarzenia rodzinne. Jako dzieci i my pisaliśmy z nią rymowanki, wierszyki, małe sztuki. Ciocia sama napisała kilka, które nam zadedykowała, a my je potem wystawialiśmy dla naszych rodziców. Pilnowała przy tym, abyśmy wyrosły na "dobrze ułożone panienki". Pokazywała nam rzeczy wartościowe, czym się warto zająć i jakim warto być, a niekoniecznie dawać się wciągnąć w trendy aktualnie lansowane. Dbała o to, żebyśmy wspólnie spędzali czas. Potrafiła zostawić wszystko, bo ludzie dla niej byli najważniejsi! Gdy byłyśmy małe, często czytała nam na głos książki. Ten zwyczaj także wyniosła z domu. Miała jednak skłonność do... cenzurowania ich. Chcąc oszczędzić nam drastycznych scen w Robinsonie Crusoe, gdy przyszło do sceny okrutnej walki z ludożercami, Ciocia płynnie skróciła ją do słów: " (...) i mocno go zbił, choć wiedział, że tak robić nie wolno!" - nie omieszkała dodać morału. Dopiero w szkole zorientowałyśmy, że nie znamy pewnych fragmentów tej książki. Bardzo często śpiewała nam wieczorami. Lubiłyśmy to. Ciocia miała świetną pamięć, lubiła śpiewać i znała mnóstwo piosenek. Były to zarówno piosenki XIX-wieczne, które gdzieś zasłyszała przed wojną, jak i powstańcze, wojskowe, a później akademickie. Śpiewała również lwowskie utwory i tak naprawdę wszystkie inne, które wpadły jej w ucho. Plus te oczywiście, które sama wieczorem układała. Wszystko zależało od jej humoru. Ciocia Hania była dla nas niezwykle elegancką i wyważoną kobietą. Taką ostoją spokoju. Wiemy jednak, że w dzieciństwie była osobą niepokorną z niecodziennym poczuciem humoru. Miała brata, z którym tworzyli dość uciążliwy duet i wpadali na mnóstwo twórczych pomysłów. Kiedyś na przykład mieli potłuc orzechy przed świętami. Oczywiście wytłukli wszystkie, jednak zjedli je co do jednego, rozmawiając do późna. W związku z tym nie zostało nic do ciasta. Ciocia jako dziecko bywała także... złośliwa. Opowiadała, że kiedyś komuś chciała dopiec i wymyśliła, że wrzuci mu do pieca w pokoju coś śmierdzącego. Oczywiście tak zrobiła. Wrzuciła do pieca stare klisze. Drzwiczki od pieca nie wychodziły do pokoju, ale na korytarz, więc śmierdziało w całym domu, tylko nie w pokoju, w którym miało śmierdzieć. Jedna historia wciąż śmieszy mnie najbardziej ze wszystkich. Ciocia pochodziła z bardzo wierzącej i specyficznej rodziny. Wychowała się pod Lwowem, czyli w miejscu wpływu ruskiej i polskiej kultury. W domu ekumenicznym, bo jeden ze stryjów był metropolitą grekokatolickim. Ciocia, będąc jeszcze dziewczynką, wybrała się wraz z siostrami na spacer. Stwierdziła wówczas, że muszą wymyślić coś ciekawego, by zabawić młodsze siostry i napisała piosenkę o... Allachu. Taką na wschodnią melodię. Brzmiało to mniej więcej tak:

Módlmy się do Allacha,

pokłony bijmy mu

poddani wierni jego

O Allachu!

Pozwól, by póki żyjemy

 wśród życia ludzi snu

wyrżnąć nam psy niewierne

o Allachu! (...)

M.N. Ciocia została nieźle skarcona za tę piosnkę. Wprowadziła w konfuzję cały dom! Siostry, tak jak i ona sama, nie rozumiały tego, o czym śpiewały...

A.B. Miała ogromne poczucie humoru do samego końca i nawet z prostych sytuacji potrafiła wyciągać ogromnie dużo radości... Z ostatnich lat życia Cioci zapamiętałam dobrze naszą wspólną wizytę w szpitalu. Miała wtedy 94 albo 95 lat. Lekarzom, kiedy patrzyli na jej metrykę, drżały ręce. Czekałam, aż neurolog ją zbada. Badanie miało polegać na stuknięciu młoteczkiem w kolano, stopę. Ciocia miała straszliwe łaskotki! Cały czas mam przed oczami obraz, jak lekarz próbuje ją zbadać, ale nie może! Jak tylko się zbliżał do Cioci, to Ona zaczynała się śmiać i zwijała się z tego śmiechu na łóżku. Kiedyś, gdy była w operze poznańskiej z moją mamą (która była wtedy małą dziewczynką), w jednej ze scen aktor miał wystrzelić z pistoletu, ale ten się zaciął. Scena stawała się już dramatyczna, strzał musiał już paść... i Ciocia Hania nie wytrzymała, na cały głos krzyknęła - chcąc ratować spektakl - "PIF - PAF!!!". Rzecz jasna, cała widownia i aktorzy umierali ze śmiechu przez kilka minut.

M.N. Rozdawała wszystko, co miała. Sama chodziła w tej samej kurtce i czapce od pięćdziesięciu lat. Jak coś dostała, to i tak przekazywała to dalej, bo sama niczego nigdy nie potrzebowała.

A.B. Do materialnych rzeczy nie przywiązywała w ogóle uwagi. Wychowała się w domu, gdzie była służba, a potem wylądowała na bruku z jedną walizką. Zawsze też twierdziła, że lepiej pomóc dziewięciu oszustom niż pominąć tę jedną osobę, która rzeczywiście potrzebuje pomocy. Swoje ostatnie lata spędziła w mieszkaniu na os. Śmiałego. Nie mogła już wtedy za dużo wychodzić na spacery, więc wyciągała krzesełko na balkon i się opalała. Zawsze, kiedy ją odwiedzaliśmy, była tak brązowa, jakby wróciła właśnie z Egiptu. Siedziała na słońcu i czerpała z tego wielką przyjemność.

wysłuchała Monika Nawrocka