Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Burkiewicza pozycja ekologiczna

Słuchał Bacha i Debussy'ego. Marzył o czeskiej "jawce", a jeździł dwa razy słabszą, polską "wuefemką". Ożenił się, ale kobiety licznie pochłaniały jego wyobraźnię. Ile odwiedzało jego pracownię..? Był wolnym człowiekiem - tak dalece, jak tylko artyści to potrafią. Franciszek Burkiewicz (1910-2002).

. - grafika artykułu
"Konflikt w cyrku", fot. MNP

"Znałam go, widywałam w klubie ZPAP na Starym Rynku. Zawsze w jasnopopielatym garniturze i białej koszuli. Schludny, nienaganny" - miała go podsumować poznańska plastyczka Longina Poterek. Hasło "Franciszek Burkiewicz" wywołuje w internecie wcale niemałą liczbę linków, zaskakując tym, co się pod nimi kryje. Uwagę Poterek przytacza pisarka Ewa Maria Slaska, która pod koniec PRL zamieszkała w Berlinie. W 2017 r.  opublikowała na swym blogu stronę tytułową książki Vercorsa Milczenie morza i inne opowiadania z podpisem Burkiewicza i rokiem zakupu: 1956. Artysta miał ją do 1989 r. - wtedy sygnowała ją następna właścicielka. Poterek odniosła się do tych wpisów, gdy przyjechała do Slaskiej i przypadkowo zdjęła z półki właśnie Vercorsa, nabytego przez gospodynię pewnie na jednym z licznych berlińskich straganów. Potem Slaska odkryła, że książka trafiła do Berlina "za" Burkiewiczem: on tam się urodził.

Grzeczne rysunki stypendysty

Do Poznania przyjechał bowiem z rodzicami Franek już dziesięcioletni - w 1920 r. Jego rodzina należała do tych berlińczyków, którzy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wybrali narodowość polską i osiedlili się w odrodzonym kraju. Zapewne uważali, że tu szanse życiowe będą większe. I przynajmniej dla syna Burkiewiczów faktycznie takie się otworzyły, choć Franek po polsku prawie nie mówił, a gdy podrósł, matka chciała go posłać na księdza.

Potrafił odmówić. Jego postawa życiowa jest kwintesencją tego, co poznański socjolog Florian Znaniecki nazywał pozycją ekologiczną. Dorosły Burkiewicz decydował się na korzystanie z drogi zbieżnej z jego pragnieniami, umiejętnościami, a zarazem wygodą.

Jako dwudziestolatek rozpoczął studia artystyczne w poznańskiej Zdobniczej (PSSZiPA). Wybrał grafikę u byłego artysty awangardowej grupy BUNT Jana J. Wronieckiego oraz u Karola Mondrala, członka polskiej kolonii artystycznej w Paryżu początku XX w. Rozwój Burkiewicza do wybuchu II wojny światowej miał błyskawiczne tempo: zaraz po Zdobniczej stworzył tekę Wołyń i Polesie - skrupulatną dokumentację tych terenów, a w 2 poł. lat 30. XX w. jako stypendysta Funduszu Kultury Narodowej skończył jeszcze warszawską ASP i latem 1939 roku wziął udział w rządowym projekcie - wyprawie dokumentacyjnej grupy absolwentów na Podole, zainicjowanej przez... marszałka Rydza-Śmigłego, urodzonego w podolskich Brzeżanach.

Jednak nie dla tych rysunków, przedstawiających obrazy z terenów utraconych potem przez Polskę, warto wybrać się na kolejną wystawę w Ratuszu z cyklu Przypominamy poznańskich artystów. Rysunki z tej spuścizny są bardzo sumienne, lecz denerwują zbyt grzeczną kreską. Mimo zetknięcia się z talentem Wyczółkowskiego, który był profesorem Burkiewicza w Warszawie, nie okazuje w nich stylu, tego czaru lekkiej i pewnej ręki, więc mają wartość głównie dokumentalną. Co innego drzeworyty - z poleskich pól, z Pińska, Łucka, a zwłaszcza ze Słonimia, w którego falujących dachach i kamienicznych cieniach tętni już żywioł indywidualności.

Ekspresja bez patosu

Drzeworyty Burkiewicza od początku, czyli od ok. 1936 r., są bardzo ekspresyjne, przykuwające wzrok, poruszające; już wtedy niektóre każą wstrzymać oddech - gdy uruchamia fantazję i po raz pierwszy z twarzy ludzi robi maski. Używa tego zabiegu w Pochodzie więźniów z 1936 r. - malutkiej grafice (niecałe 13x13 cm), która jeży włos na głowie. Skąd to? Co wyzwoliło ten pomysł? Wiadomości z obozu w Berezie Kartuskiej, gdzie osadzonych łamano psychicznie? Ot, ciekawy moment w życiorysie Burkiewicza, wymagający znalezienia jakiejś artystycznej pozycji ekologicznej w konfrontacji z odbieraniem ludziom wolności fizycznej, ale i wolnej myśli, swobody kształtowania własnej osobowości, człowieczeństwa po prostu. Zastanawiające, że odbitki tego drzeworytu zawierają teoretycznie błąd: numer na bluzie jednego z więźniów występuje jako negatyw, jakby to była reprodukcja, której autor omyłkowo odwrócił obraz. A może to symbol wywracania tożsamości więźnia podszewką na wierzch? Burkiewicz był światłym człowiekiem, nie przypadkiem po wojnie kupił zaraz w roku wydania po polsku wspomnianą książkę Vercorsa, napisaną przez tego francuskiego pisarza w 1942 r. Francuza zajmowały dylematy moralne w warunkach okupacji, używał też czasem elementów fantastycznych i science-fiction, by dociekać istoty człowieczeństwa.

Podczas okupacji i Burkiewicz uciekł w wyobraźnię, na wystawie jest rysunek z krajobrazem fantastycznym, wykonany też w 1942 r. To dalszy krok na ścieżce ku uproszczeniom, które budują nurt jego twórczości, pozwalający mu na swobodę wyrazu, niezależnie od okoliczności. Przedwojenny Pochód więźniów stanowi jego śmiały początek. W ekstremalnych czasach maski zaczyna dostrzegać wszędzie, w końcu - upiorne maski. Jego niewielki drzeworyt Krematoria (1946) - trupi owal twarzy z bezgłośnym, rozdzierającym krzykiem w czarnej czeluści ust, na tle dymów znad baraków, jest w takiej proporcji do słynnego Krzyku Edvarda Muncha, jak okrzyk rozpaczy jednego człowieka wobec uwięzłego w gardle wycia całej ludzkości. Bez cienia patosu. Od tego Burkiewicz był zawsze wolny, po wojnie tym bardziej.

Mistrz codziennej maskarady

W 1946 r. normalny świat jawi mu się raczej groteskowo, ironizuje z zazdrości, rywalizacji, autoprezentacji (Zaloty, Koncert groteska). Właśnie dla prac z tego nurtu wystawę w Ratuszu trzeba zobaczyć (obojętnie jak bardzo niskobudżetowa jest jej aranżacja). Ta część dorobku graficznego Burkiewicza jest zdecydowanie ponadczasowa. Gdy wprowadza do niej kolor, uwodzi równie skutecznie (o ile nie skuteczniej) niż Maria Jarema i Ildefons Houwalt w barwnych szkicach postaci do baletu Swantewit (1948), prezentowanych w ubiegłym roku w MNP (wystawa Szczeliny wolności). Ale Burkiewicz robi to parę lat później. Dopiero w 1955 r. mówi: "Teraz muszę uporać się z osiągnięciem w drzeworycie syntezy, chodzi o to, żeby patrząc na wycinek rzeczywistości nie tylko go rejestrować, ale pokazać w nim to, co jest najważniejsze. A to sprawa selekcji, wyszukiwania tego, co typowe" (cyt.: katalog wystawy). Nabiera rozpędu. Cyrk, teatr, seks - sceny wyniosłe czy intymne stają się u niego plemienne, groteskę łączy z dystansem, w trzech-czterech barwach, paru rytach, komentuje rytuał ujawniania władzy czy popędu. Od 1956 r. fantazja i cierpkość przodują, lecz z czasem zostaje sama fantazja, która znajduje nową, wspaniałą pożywkę - modernizację kraju. Drugą połowę lat 50. i pierwszą połowę lat 60. musiał odczuwać jako cudowne i taka jest jego sztuka. Niekłamany entuzjazm dla sztandarowych realizacji socjalistycznego kraju ubiera w formy, które czynią go wolnym od podpisywania się pod propagandą aparatu państwowego i tworzy niezliczone, lapidarne a nie dające się zbyć brakiem uwagi dziełka.

Prac zrobił 10 tysięcy...

Ta artystyczna pozycja ekologiczna to rewelacja - Induktor, Sygnały, Kondensator promieni słonecznych, cała seria Anten, Przewodów albo Owad - gałka oka kapitalnie wwikłana w obraz spod mikroskopu, łączą łatwość warsztatową z inteligencją, humorem, kosmiczną wizją. Kompletnie zarzuca drugi nurt swej twórczości, ten życiowo ekologiczny, realistyczny, jaki przed okupacją umożliwił mu uczestnictwo w dobrze płatnym, rządowym projekcie dokumentacji na Podolu, w czasie wojny dał mu chleb (pracował przejściowo jako kreślarz), a w dobie socrealizmu pozwolił utrzymać zajmowane od 1946 r. stanowisko wykładowcy w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych (późn. PWSSP, ob. UA).

I ten ostatni zbiór, z lat 1950-55, też się broni. Jego prace są chodliwe, przy czym zrobił ich w życiu niemal dziesięć tysięcy! Samych grafik około trzystu, przynajmniej tyle wyrytował na płytach. Ile było odbitek? Wypływają więc na różnych aukcjach, w galeriach, świetny linoryt Upiór I z 1965 r. (ok. 40x30 cm) poszedł w Nautilusie za 700 zł., drzeworyt Hokej na lodzie z 1951 r. (14x19 cm) w konwencji realistycznej - za 600 zł. Chyba nie wszyscy go zapomnieli. Burkiewicz za życia na to nie pozwalał - brał udział w prawie 400 wystawach, z czego 45 było indywidulanych. Zdążył jeszcze uczcić swe 80-te urodziny prezentacją w Arsenale (październik 1990), której kurator Jarosław Mulczyński przygotował i obecną, w Ratuszu. I ciągle chce się tę twórczość od nowa oglądać.

Monika Piotrowska

  • wystawa Od grafiki do malarstwa, od realizmu do abstrakcji. Franciszek Burkiewicz 1910-2002 z cyklu Zapomniani poznańscy artyści
  • Muzeum Historii Miasta Poznania w Ratuszu
  • bilety: 5 i 7 zł, 1 zł (uczniowie i studenci w wieku od 7 do 26 lat), w sobotę wstęp wolny
  • czynna do 10.11
  • wystawie towarzyszy katalog z tekstem monograficznym kuratora Jarosława Mulczyńskiego i 74 reprodukcjami prac Franciszka Burkiewicza

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018